Według badań Grupy Progres z 2025 roku aż 23 proc. Polaków przyznaje, że ich związki zaczęły się na firmowym gruncie. I nie ma w tym nic dziwnego, skoro w pracy spędzamy dziś znaczną część dnia. Nic też dziwnego, że takim parom również zdarzają się kryzysy. O trudnościach, z którymi mierzą się w czasie terapii, pisze psychoterapeutka Ewa Klepacka-Gryz.
Artykuł pochodzi z miesięcznika „Sens” 8/2025.
Miłosne historie, które rozpoczęły się w firmowej kuchni albo przy wspólnym projekcie, to zupełnie coś innego niż randki z portalu internetowego, spotkania zaaranżowane przez znajomych czy wakacyjne zauroczenia. Nie ma tu miejsca na udawanie, są: pośpiech, zebrania, dedlajny, ASAP-y, trudny klient czy nadmiernie kontrolujący szef, czyli pole bitwy, na którym naprawdę można się poznać bez różowych okularów. Osoby, które razem pracują, często wyznają podobne wartości, mają podobne cele życiowe, wspólne tematy do rozmów i okazje do oglądania siebie nawzajem w stresie, zmęczeniu i działaniu. To naprawdę dobry fundament do związku, jednak im też zdarzają się kryzysy.
Kiedy dojrzewają do tego, by pojawić się w moim gabinecie, to znak, że ich relacja naprawdę jest zagrożona. A ja często już na początku sesji pierwszej rozpoznaję, że ich „razem na dobre i na złe” zaczęło się na zawodowym gruncie.
Poznali się pod gabinetem dyrektorki liceum. Obydwoje młodzi, tuż po studiach, starali się o pracę nauczyciela: Ania skończyła polonistykę, Bartek był matematykiem i jak się szybko okazało – wielbicielem poezji miłosnej. Przez pierwsze tygodnie mijali się w szkolnej stołówce. Obydwoje uwielbiali pierogi ruskie; gdy pewnego razu Bartek zamówił trzy ostatnie i zobaczył rozczarowanie Ani, odstąpił jej tę porcję. Ona zaproponowała, że się z nim podzieli, i tak się wszystko zaczęło.
– Wtedy w stołówce poczułam, że jesteśmy dwiema połówkami tego samego jabłka... Na początku było jak w bajce, choć praca w szkole okazała się nie lada wyzwaniem, a teoria wyniesiona ze studiów nie do końca przekładała się na praktykę. Obydwoje mieliśmy nadgodziny, a ponieważ mieszkaliśmy jeszcze osobno, niewiele czasu zostawało na wspólne spędzanie czasu – opowiada Ania.
Kiedy dyrektorka zaproponowała Bartkowi prowadzenie kółka matematycznego, zgodził się bez wahania.
– Potrzebowaliśmy pieniędzy, każdy dodatkowy grosz przybliżał nas do wynajęcia razem mieszkania – wyjaśnia. Ze strony Ani wyglądało to inaczej: – Mieszkanie to była pieśń przyszłości, na tu i teraz oznaczało to, że czas dla siebie mogliśmy mieć tylko w weekendy. A i to okazało się nierealne, bo Wanda, dyrektorka szkoły, miała dla Bartka kolejną ofertę. – Poprosiła mnie o korepetycje dla córki, która przygotowywała się do matury, a że jedyny dogodny termin wypadał w sobotę, to już nie moja wina. To były kolejne pieniądze ekstra i dla mnie tylko to się liczyło – tłumaczy Bartek.
Końcówka roku szkolnego okazała się pełna wzajemnych oskarżeń, kłótni i cichych dni. W wakacje relacja ożyła, pod koniec sierpnia wspólnie ustalili, że jedno z nich przeniesie się do innej szkoły. Pojawili się u mnie w listopadzie. W czerwcu następnego roku planowali ślub, to był ostatni moment, żeby wszystko odwołać.
– Nie zniosę już dłużej zazdrości i kontroli Ani – żalił się Bartek. – Przecież zna Wandę, wie, że jest wymagająca, ale obiecała mi kolejną podwyżkę. Ania na to odpowiadała: – Dla mnie pieniądze to nie wszystko. Ja nie biorę nadgodzin, zastępstw ani korepetycji w weekendy, bo dla mnie nasz związek jest najważniejszy, ale widzę, że dla ciebie to już się nie liczy.
Miłość w pracy i po godzinach sprzyja umacnianiu związku, pod warunkiem że para płynnie (obydwoje w tym samym czasie) przejdzie z etapu związku: jesteśmy dwoma kołami o wspólnym środku, do etapu: czasem razem, czasem osobno. Ania najwyraźniej nie była na to jeszcze gotowa, a rezygnacja ze wspólnej pracy dodatkowo nasiliła jej lęk przed oddzieleniem od partnera.
Poznali się w agencji reklamowej. Piotr był szefem zespołu, do którego dołączyła Marta. Czekało ich kilka miesięcy intensywnej pracy nad projektem dla bardzo wymagającego klienta. Ich pierwsza randka odbyła się w kuchni firmowej nad pudełkami z pizzą. Okazało się, że dostawca pomylił zamówienie.
– Po raz pierwszy zauważyłam, że Piotrek potrafi wyskoczyć z roli silnego, decyzyjnego szefa, kiedy zamiast wegańskiej pizzy ma przed nosem margheritę z włoską szynką – śmieje się Marta.
Szybko okazało się, że świetnie uzupełniają się nie tylko zawodowo, ale potrafią też razem śmiać się do łez, a nawet milczeć, bo w miłości to nie słowa są najważniejsze. Piotr nadal umacniał się w roli silnego faceta, a Marta subtelnie opiekowała się tym wielkim niedźwiadkiem o lękliwym serduszku, jak lubiła go nazywać. Dbała, żeby zjadł coś ciepłego, kiedy do nocy siedzieli nad projektem. Zapisała ich na basen i pamiętała, żeby w samochodzie zawsze miał torbę z ręcznikiem i kąpielówkami. W pracy też się nie oszczędzała. – Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam pracować na dwóch etatach. Bywało, że wieczorami padałam ze zmęczenia, a mój niedźwiadek lubił odprężyć się po pracy kieliszkiem wina i namiętnym seksem – przyznała.
Po roku wzięli ślub, a po trzech latach podjęli ważną decyzję, podwójną – o dziecku i własnej firmie. Przez pierwsze dwa lata Marta zajmowała się wychowywaniem dziecka, prowadzeniem domu i doglądaniem męża. W tej ostatniej roli od początku była niezastąpiona, ale… coraz wyraźniej czuła, że ma jej dość. Piotr był bardzo zaangażowany w sprawy firmy. Każdą porażkę traktował jak cios poniżej pasa, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Kiedy stracili kluczowego klienta, para zaczęła mieć problemy w sypialni.
– Kiedy kolejny raz Piotr nie mógł się kochać, a ja tłumaczyłam, że to się zdarza najbardziej męskim facetom, warknął, że po prostu już go nie pociągam – wspomina Marta. Nie wytrzymała i uderzyła go w twarz, krzycząc: – To ty z ambitnej copywriterki zrobiłeś mamusię, pielęgniarkę, kucharkę, to wszystko twoja wina!
Następnego dnia Piotr wyprowadził się z domu. Po tygodniu pojawili się na terapii.
W relacjach zawodowych ustalają się pewne zależności, które trudno zmienić, zwłaszcza kiedy jedno jest szefem. Konieczność nieustannego balansowania pomiędzy formalnością a bliskością, władzą a miłością bywa naprawdę trudna. Mężczyznom, zwłaszcza tym na kierowniczych stanowiskach, trudno się przyznać do słabości, a z roli szefa nie jest im tak łatwo wyskoczyć, jak wskoczyć w domowe kapcie.
Poznali się na planie filmu historycznego. Ona była stylistką i kostiumografką, on kierownikiem planu. Długie godziny pracy oznaczały ten sam scenariusz każdego dnia; stres, zimno, byle jakie jedzenie, zmęczenie i „gaszenie pożaru w burdelu” – to była ich wspólna codzienność. Pierwsza rozmowa, a właściwie kłótnia, dotyczyła brakującego nakrycia głowy dla statysty. – Czy ktoś, do cholery, odpowiada za kostiumy?! – wrzeszczał Michał, a Basia poczuła, że to nieudawany ogień i to ją pociąga.
Kiedy film wszedł na ekrany, wprowadzali się do wspólnego mieszkania. Wkrótce pojawiły się pierwsze nieporozumienia. Michał w domu był identyczny jak na planie. Ciągle o czymś zapominał, robił wokół ogromny bałagan, a kiedy Basia zarządzała weekendowe porządki, łapał ją za rękę i siłą wyciągał z domu.
– Mnie zajmowanie się domem także nudziło, ale kiedy w szafce nie było już ani jednej czystej szklanki, on darł się, że dość ma już tego burdelu, i to ja musiałam coś z tym zrobić – mówi.
Najgorzej było między kolejnymi produkcjami: najpierw odpoczywali, planowali, co zrobią, gdy już odpoczną, wymyślali niestworzone atrakcje, a potem zaczynali się nudzić.
– Proponowałam różne zajęcia z dreszczykiem: kurs wspinaczkowy, skoki na bungee, egzotyczne wakacje, ale to ja wszystko musiałabym zorganizować, bo Michał bez pracy łapał doła – wspomina Basia. W rezultacie właściwie nie robili nic, wegetowali do kolejnego projektu, a każdy powrót na plan był reanimacją dla ich związku. Wracała ochota na seks, odpadały kłótnie o to, kto zajmie się zakupami i ugotuje obiad, nawet bałagan w mieszkaniu przestawał im przeszkadzać, zwłaszcza że często pracowali w innym mieście.
Któregoś dnia Basia przyłapała męża, jak całował się ze statystką. Mówi, że to była jakaś małolata zapatrzona w wielkiego pana producenta. – Po tylu latach małżeństwa kręci cię szybki numerek w kiblu na planie? Powiem ci, co to jest: lęk przed… – próbowała tłumaczyć. – Wyluzuj, bo powiesz za dużo. A poza tym nuda w sypialni to koniec małżeństwa – zakończył rozmowę Michał. Kiedy zaproponował na próbę otwarty związek, umówili się ze mną na sesję.
Kiedy relacja zaczyna się w ekstremalnych warunkach, na przykład w pracy, gdzie wszyscy są zestresowani, dużo się dzieje, trzeba działać pod presją i podejmować ryzyko – powrót do normalności i codzienna rutyna bywają nie lada wyzwaniem. Kiedy nie ma intensywnej akcji, mogą pojawić się rozczarowanie i chęć ucieczki od nudy.
Terapia par, które poznały się w pracy, jest bardzo ciekawa, ale też wymagająca. Tożsamość zawodowa jest nieodłączną częścią scenariusza ich relacji. Na trudności, które dotyczą większości par, nakładają się problemy: brak przełączenia z trybu zawodowego na osobisty; ciągła analiza, kontrola lub krytyka w relacji prywatnej; przeciążenie ciągłym byciem razem, poczucie zależności czy rywalizacja o wpływy lub decyzje. Przez lata próbowałam wypracować najskuteczniejszą formułę terapii i najlepiej sprawdza się przeformułowanie tak zwanego mitu relacyjnego. Mit relacyjny to pierwotny wątek, iskierka, która zamienia fascynację w związek. W ciągu trwania relacji często przestaje obowiązywać i przeformułowanie go na zadania domowe może być jedyną szansą na ocalenie związku.
Ich pierwotny mit relacyjny był iluzją o dwóch połówkach jabłka: jeśli jesteśmy razem we wszystkim, to nasza więź będzie nierozerwalna.
Kiedy w relacji nie ma osobnych światów, nie ma też miejsca na niezależność, własne pasje, tęsknotę i przestrzeń, która podsyca ciekawość siebie nawzajem i pożądanie. Pierwszy poczuł te ograniczenia Bartek.
Nowy mit, który stworzyliśmy na sesjach, to: prawdziwa, trwała bliskość wzmacnia się wtedy, gdy spotykają się dwie pełne osoby, a nie dwie połówki.
Partnerzy po sesjach dostali pakiet zadań domowych, które miały na celu naukę tworzenia osobnej przestrzeni dla siebie, określanie części wspólnych i osobnych związku. Jedno z zadań brzmiało: ustalcie jedną godzinę tygodniowo osobnego, pozazawodowego czasu, a potem porozmawiajcie o tym, co czuliście, będąc osobno, i co czujecie teraz, siedząc naprzeciwko i patrząc sobie w oczy.
Ich pierwotny mit relacyjny dotyczył społecznie akceptowanego przekonania, że mężczyzna musi być silny, a kobieta troskliwa i opiekuńcza. Nakładał się tu też mit o hierarchii szef i podwładna, który zwykle przenosi się z pracy na życie rodzinne.
Taka relacja może stać się bardziej firmą niż związkiem, a wówczas nie ma miejsca na autentyczne emocje, miękkość. Za to mogą się pojawić: rywalizacja, walka o władzę, lęk przed słabością.
Na sesjach wspólnie stworzyliśmy nowy mit: miłość to nasz wspólny sukces, który wymaga współpracy, uważności i wzajemnego szacunku. W prawdziwej relacji jest miejsce na siłę, ale też na słabość.
Ich zadania domowe miały na celu sprawiedliwy podział obowiązków zawodowych i domowych, odkrywanie się i siebie nawzajem w rolach: mężczyzny i kobiety, kochanki i kochanka, żony i męża, matki i ojca, partnerów w biznesie. Jedno z zadań brzmiało: stańcie naprzeciwko siebie w roli mężczyzny i kobiety, którzy wybrali siebie nawzajem na życie, i powiedzcie jedno drugiemu jedno ważne zdanie.
Ich pierwotny mit relacyjny brzmiał: gdy razem tworzymy coś niezwykłego, nasza miłość jest niezwykła.
Ta relacja była od początku intensywna, filmowa, pełna zwrotów akcji i w rezultacie oboje uwierzyli, że ich związek jest magiczny, ekscytujący, a namiętność, która ich połączyła, nigdy nie wygaśnie. Tymczasem codzienność okazała się scenariuszem mało kasowego filmu, a rutyna stała się wrogiem namiętności i pasji.
Nowy mit, który tworzyliśmy z ogromnymi oporami, opisaliśmy następująco: magia bezpiecznej miłości to nie fajerwerki, ale codzienna, spokojna obecność.
W proponowanych zadaniach domowych koncentrowałam się na odbudowaniu relacji na bazie codzienności, a nie tylko adrenaliny; pomocy w odkrywaniu nowych, osobnych pasji każdego z nich; nauce bycia poza planem, razem i osobno. Jedno z zadań brzmiało: zaplanujcie wspólnie dzień bez działania, celu i oczekiwań. Po prostu pobądźcie razem. Wieczorem niech każde z was powie jedno zdanie: „Dziś czułam/łem się przy tobie…”.
Na zakończenie terapii poprosiłam każdą parę, żeby odpowiedzieli sobie na pytanie: czy gdyby nie spotkali się w pracy, mieliby szansę na wspólne życie? Odpowiedź na nie jest naprawdę trafną prognozą dla związku.
Ewa Klepacka-Gryz, psycholożka, terapeutka, autorka poradników psychologicznych, trenerka warsztatów rozwojowych