1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Praca
  4. >
  5. Czego boją się zetki? O lękach młodego pokolenia rozmawiamy z Wojciechem Eichelbergerem

Czego boją się zetki? O lękach młodego pokolenia rozmawiamy z Wojciechem Eichelbergerem

(Fot. Jessica Peterson/Getty Images)
(Fot. Jessica Peterson/Getty Images)
Czy nowe pokolenia mają inne powody do niezadowolenia i frustracji w pracy niż poprzednie? Jak sobie z nim radzą? O reakcjach najmłodszych na zawodowe trudności mówi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 6/2025.

Beata Pawłowicz: Zmiany w otaczającej nas przestrzeni społecznej i technologicznej, a nawet środowiskowej, zachodzą lawinowo. Czy nowe pokolenia doświadczają w pracy nowego typu stresu?

Wojciech Eichelberger: Najmłodsze pokolenie, wchodzące dopiero na rynek pracy, czyli pokolenie Zet, jest podobne pod tym względem do milenialsów. Ci młodzi ludzie również deklarują, że chcą mieć dobre życie, a praca ma być integralną jego częścią. Są jednak bardziej radykalni w przekonaniu, że praca nie ma służyć przede wszystkim do zarabiania pieniędzy, ale do tego, by czerpać z niej satysfakcję, rozwijając kompetencje zawodowe i osobiste. To pokolenie więc – bardziej nawet niż milenialsi – szuka w życiu czegoś więcej niż tylko wzrostu możliwości konsumpcyjnych.

Czy to znaczy, że młodzi rezygnują z pracy, jeśli wiąże się ona ze zbyt dużym stresem, nawet gdy daje im spore dochody?

Rynek pracy należy obecnie do pracodawców. Zasiliło go wielu przedstawicieli innych narodów. Nie jest więc łatwo znaleźć pracę i takiego pracodawcę, który spełnia oczekiwania nowych młodych pracowników. Mimo to ci młodzi ludzie często odważnie szukają miejsca zbliżonego do ideału. Częstym powodem tych zmian bywa mobbingujące zachowanie szefa.

Wolą mniej zarabiać, ale w lepszym środowisku pracy, gdzie nie ma niepotrzebnego stresu, ale za to jest poczucie satysfakcji z relacji zawodowych i koleżeńskich, dających możliwość rozwoju własnych kompetencji i możliwości.

Czyli są nastawieni mniej konsumpcyjnie?

To nie są ludzie, którzy chcą kupować coraz więcej. To oni lansują modę na używaną odzież, dzielenie się, wymienianie itp. Od samochodu wolą rower. Fajna młodzież, która w świecie zarządzanym adrenaliną szuka równowagi dopaminowej. Jakby chcieli nacieszyć się życiem na zasadzie carpe diem (chwytaj dzień), bo świat jest taki rozchwiany i mało przewidywalny. To dobry sposób na redukowanie stresu.

Czytaj także: Artykuły wymyślonej potrzeby – konsumpcjonizm w Polsce. Rozmowa z autorem „Książki o śmieciach”

Lepiej czy gorzej niż starsze pokolenia radzą sobie ze stresem w pracy? Mam wrażenie, że to ucieczka przed nim jest powodem odrzucania konsumpcjonizmu.

Młode pokolenie wydaje się mniej odporne na stres. Świadczy o tym znacznie wyższy niż w poprzednich pokoleniach współczynnik depresji, samobójstw, stanów lękowych, a także wszelkich uzależnień – szczególnie od smartfonów, cukru i używek. A uzależnienia, których liczba wciąż wzrasta, biorą się właśnie z deficytu dopaminy – hormonu nagrody, uznania, odprężenia. Zwłaszcza że młodzi mają duży kłopot z dostarczaniem sobie dopaminy w najlepszym gatunku, pochodzącej z bezpośrednich, przyjaznych, stałych i bezpiecznych relacji z innymi ludźmi. A tylko taka autoryzowana, nieanonimowa dopamina ma moc nakarmienia psychiki, podniesienia poczucia wartości, czynienia życia bardziej sensownym i wartym przeżywania.

Czytaj także: Depresja nastolatków – zamiast radzić, słuchajmy

Dobre relacje nie są ich mocną stroną?

Niestety. Bo są pokoleniem, które szczególnie ucierpiało na wymuszanej w czasach covidu społecznej izolacji. Największe koszty psychiczne i społeczne ponieśli zwłaszcza ci z nich, którzy w czasach lockdownu byli nastolatkami. W tym okresie życia kluczowe dla rozwoju i generowania dopaminy są bowiem relacje z rówieśnikami. Tymczasem ci, dzisiaj już pełnoletni ludzie, przez dwa lata byli skazani na izolację od grona rówieśników. Nie chodzili do szkół, nie bawili się na imprezach, nie uprawiali sportu, nie umawiali się do kina, nie chodzili na koncerty. Przez dwa lata byli w izolacji społecznej, skazani na utrzymywanie relacji z innymi poprzez media społecznościowe. Siedzieli w swoich pokojach z włączonymi ekranami, ratowali się słodyczami i wpadali w otyłość, depresję i uzależnienia.

Dlatego także teraz, gdy normalne bezpośrednie relacje z rówieśnikami są już możliwe, nadal szukają dopaminy poprzez media. Bo to dla nich najprostsze. Nie zdają sobie sprawy z tego, że to, co tam znajdują, to tylko jej substytuty kreowane przez liczbę lajków czy serduszek, przez zalewanie mózgu rolkami, które stosowane jako antidotum na stres samotnego życia, tylko ich uzależniają, gdyż przelatują przez psychikę i serce, nie karmiąc ich. Muszą więc ich sobie dostarczać coraz więcej i więcej, by choć na chwilę ten głód zaspokoić. Podobnie uzależniają się od wszystkiego, co choć na chwilę podbija dopaminę – od marihuany, alkoholu, pornografii, seksu na żądanie.

Czytaj także: Media społecznościowe – źródło rosnącej frustracji. Jak radzić sobie ze stresem portalowym? Rozmawiamy z Wojciechem Eichelbergerem

Tyle piszemy o metodach radzenia sobie ze stresem, czy oni z nich nie korzystają?

Słabo. Najczęstszą metodą jest imprezowanie zaprawiane mocno jakimiś używkami, które w założeniu mają nieść możliwość bycia w kontakcie z innymi, a w konsekwencji skazują uczestników na coraz większą samotność w indywidualnie halucynowanym świecie. Lecz z drugiej strony w tym pokoleniu coraz liczniejsza staje się społeczność osób, które szukają jakiejś kulturowej alternatywy i wyłączają się z tego, co kiedyś nazywano trafnie wyścigiem laboratoryjnych szczurów poszukujących nagrody, od której się uzależniły. Ta grupa zdobywa środki do życia w ramach samozatrudnienia, często żyje w realnych społecznościach, czasami tworzy swoje wioski z dala od wielkich miast, angażuje się w ochronę planety i budownictwo ekologiczne, w permakulturę, zdrowe naturalne życie.

Czy stres w pracy jest dla nich bardziej niszczący niż dla starszego pokolenia?

Tak, a to dlatego, że starsze pokolenie miało więcej wsparcia środowiskowego i rodzinnego, znajdowało je w bezpośrednich relacjach międzyludzkich. Czerpało więc i czerpie nadal dopaminę z realnych, bezpośrednich relacji. Czerpie ją z kontaktów przyjacielskich, zbudowanych na nieusuwalnym zasobie wspólnych doświadczeń z czasów dorastania i wczesnej młodości, a potem na wspieraniu się w borykaniu się z budowaniem dorosłego życia.

Świata tak od razu nie naprawimy, część młodych będzie więc musiała pracować mimo stresu, czy więc potrzebują kolejnych metod jego pokonywania?

Wszystko, co do tego potrzebne, jest już na rynku. Powszechnie dostępna jest wiedza na temat niebezpieczeństw związanych z tym, że w naszej kulturze jesteśmy sterowani przez adrenalinę i kortyzol. Współtworzony przeze mnie Instytut Psychoimmunologii – IPSI, pierwszy w naszej części Europy ośrodek zajmujący się walką ze stresem – pod hasłem humanizowania biznesu działa już od 25 lat. Skupiamy się na ochronie przed stresem i metodach budowania odporności psychicznej. To możliwe i coraz bardziej konieczne. Bo liczba czynników stresowych w otoczeniu ciągle wzrasta. Rośnie tak bardzo, że zaczyna przekraczać możliwości adaptacyjne naszych organizmów. Szczególnie organizmów o podniesionej wrażliwości – czyli mieszczących się w kategorii neuroróżnorodności, takich jak ADHD czy spektrum autyzmu.

Tu jednak pojawia się ważne pytanie o to, co jest normą w wymiarze wrażliwości: czy „normalni” to ci z nas, którzy być może znieczulili się na alarmowe sygnały swoich organizmów i brną dalej w to, co dla nich szkodliwe, czy też ci, których organizmy dramatycznie mocno reagują na nadmiar psychicznych, biochemicznych i innych toksycznych czynników w naszym biologicznym, społecznym i kulturowym środowisku. W moim przekonaniu ludzie uznawani za nienormatywnie wrażliwych są w istocie bezcennymi sygnalistami katastrofalnego poziomu zanieczyszczenia szeroko rozumianego środowiska, o czym ludzie z tak zwaną normatywną wrażliwością wolą nie wiedzieć.

Zmiany w miejscu pracy uwzględniające neuroróżnorodność już są praktykowane.

Tak, ale niestety są praktykowane w niewielu organizacjach. Z tego też powodu nietypowo wrażliwi często radzą sobie ze swoją wrażliwością przy pomocy izolacji i doładowywania się dopaminą pozyskiwaną z gier, pornografii, skrolowania lub uzależniającej konsumpcji śmieciowego jedzenia, dużych ilości cukru i innych substancji. Mało kto słyszy wpisany w cierpienie sygnalistów krzyk rozpaczliwego ostrzeżenia skierowany do napędzanej adrenaliną i kortyzolem większości: „Stop! Pędzimy w złą stronę!”. Wkrótce takiego stresu nikt nie będzie w stanie wytrzymać. Przestańmy udawać, że się rozwijamy, gdy się zwijamy. Rozwojem jest tylko to, co służy ludzkiemu zdrowiu, głębokim potrzebom i aspiracjom.

Czemu neuroróżnorodnych jest coraz więcej?

Może to przejaw samozachowawczego instynktu gatunku, który próbuje nas powstrzymać przed samobójczym ślepym pędem ku iluzji materialnego szczęścia, mierzonego wysokością PKB? Albo ostrzec przed bezkrytyczną wiarą w technologię jako panaceum na wszystkie nasze błędy, nadużycia i zaniedbania wobec planety, która nas karmi? W każdym razie coraz więcej ludzi dostaje obecnie diagnozę ADHD, spektrum autyzmu, depresji, zaburzeń lękowych, bezsenności, otyłości, cukrzycy, alergii i raka. Wielu diagnozowanych jako ADHD czuje ogromną ulgę, bo okazuje się, że nie są tymi, których normatywna większość uznawała za dziwaków, odmieńców czy nienormalnych, tylko są wyjątkowo wrażliwi i szczególnie uzdolnieni. Czują ulgę, bo zrozumieli, że to sposób, w jaki byli traktowani przez „typowych”, stygmatyzował ich, wbijał w poczucie gorszości i powodował traumatyczne poczucie wykluczenia z ludzkiej społeczności, a w konsekwencji samowykluczenie.

Ratunkiem dla wszystkich są zmiany w kulturze organizacji uwzględniające nasze ludzkie cechy?

Pomysłów na superdemokratyczne turkusowe organizacje nie dało się dotąd w znaczącej skali zrealizować – mimo szczerych chęci. Z powodu inercji otoczenia kulturowego i systemowego oraz konieczności działania na rynku napędzanym adrenaliną, turkusowe firmy nie dawały rady z zaciekłą konkurencją.

Są zatem jakieś rozwiązania pomocne na stres w pracy?

To utopia, o czym teraz powiem, ale trzeba o niej mówić, bo utopie rodzą się często z nieświadomych potrzeb i aspiracji wielkich mas ludzi, tworzą też alternatywne, bardziej adekwatne kryteria rozwoju ludzi i społeczeństw. Mam na myśli utopijną wizję radykalnej zmiany zbiorowej świadomości, zmiany odrzucającej złudzenie szczęścia przez posiadanie, rozumiejącej, że fundamentem szczęścia jest elementarne bezpieczeństwo, a nade wszystko zdrowie. A źródłem zdrowia są: czyste powietrze i woda, nieprzetworzona ekologiczna żywność, radosny ruch, kontakt z przyrodą i przyjazne, bezpieczne relacje z wieloma ludźmi. I oczywiście praca: sensowna, służąca ludziom i planecie, dająca satysfakcję i okazję do rozwoju.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze