Spektrum autyzmu, ADHD, dysleksja, mizofonia, wysoka wrażliwość... – dziś te terminy są nam o wiele bliższe i bardziej zrozumiałe niż jeszcze kilka lat temu. Co więcej, często same się w nich odnajdujemy i dziwimy, jak wcześniej mogłyśmy tego nie dostrzegać. Psycholożka Kasia Modlińska-Resich tłumaczy fenomen (ale i pułapki) neuroróżnorodności.
Słyszałam ostatnio przemowę Winony Ryder, wygłoszoną z okazji odsłonięcia gwiazdy reżysera Tima Burtona w Hollywood Walk of Fame. Aktorka mówiła, że jest mu dozgonnie wdzięczna za to, że kiedyś, na początku ich wspólnej filmowej drogi, docenił jej inność. Dzięki niemu uznała, że jest to coś, co można w sobie nie tylko akceptować, ale wręcz celebrować. Pomyślałam, że w ciągu kilku ostatnich lat to samo wielu osobom w Polsce dało pojęcie neuroróżnorodności.
Ja również na swojej niełatwej ścieżce edukacyjnej spotkałam nauczyciela, który w podobny sposób odmienił moje życie. O tym jest też m.in. film „Temple Grandin”, opowiadający o jednej z najważniejszych samorzeczniczek w środowisku autystycznym. Jedna życzliwie i wspierająco nastawiona osoba może w wielkim stopniu odmienić czyjeś życie.
Natomiast w przypadku neuroróżnorodności mówimy o ruchu społecznym, który pozwala nam myśleć o sobie samych i innych w zupełnie nowy sposób. Dąży do włączania w różne obszary życia społecznego osób, które do tej pory uznawało za ekscentryków, dziwaków czy chorych psychicznie. W dodatku postulujezmiany, które już zaczynają się dziać na poziomie systemowym – w obszarze edukacji i miejscu pracy. A to jest rewolucja!
Dodałabym jeszcze, że większość naszych rodziców często nie była świadoma czegoś takiego jak życie psychiczne. Neuroróżnorodność dała nam kategorie, słownictwo, dzięki którym jesteśmy w stanie je opisywać, i to w całkiem wielowymiarowy sposób. Diagnozy psychiatryczne to legitymizują i są traktowane coraz bardziej poważnie. Przy czym chciałam podkreślić, że o neuroróżnorodności mówię z perspektywy społecznej, a nie medycznych diagnoz czy leczenia...
Proszę bardzo, kontynuuj, to nawet bardziej ciekawe...
Jesteśmy społeczeństwem, w którym zjawisko gaslightingu bardzo silnie dominuje wszelkie relacje, począwszy od międzyludzkich aż po gospodarcze. Zwykle gaslighting jest definiowany jako świadoma manipulacja zmierzająca do kwestionowania naszej percepcji, zaprzeczania naszym spostrzeżeniom, uczuciom i emocjom. Uważam, że ten mechanizm na nieświadomym poziomie rozgrywa się na jeszcze większą skalę. Neuroróżnorodność jest więc także odpowiedzią na naszą – często desperacką – potrzebę poznania samych siebie i zaufania sobie. Dzięki osobom, które zaczęły identyfikować się z pewnymi diagnozami i rozumieć swoje życie psychiczne, coraz więcej z nas może mówić: „Ja tak czuję, tak myślę i ma to znaczenie”.
Osobiście zawsze mnie dziwiło – a jednocześnie nie dziwiło wcale – że w polskich szkołach nie ma psychoedukacji. Kiedy poszłam na psychologię i miałam pierwsze doświadczenie z psychoterapią, pomyślałam: „WOW! Nie wiedziałam, że jest we mnie tak przeogromny i tajemniczy świat, o którym nie miałam pojęcia! Nie tylko ciekawy i fascynujący, ale też mający ogromne znaczenie dla tego, jak funkcjonuję na co dzień”. Jednak dopiero po moim pierwszym załamaniu psychicznym dałam sobie tak naprawdę przyzwolenie – i myślę, że nie jestem w tym odosobniona – żeby ten wewnętrzny świat traktować bardzo poważnie i mówić o tym.
Zwykle kiedy piszemy o gaslightingu, koncentrujemy się na związkach, ale masz rację, to jest też zjawisko społeczne. Dlaczego nie lubimy chodzić do urzędów, banków, na pocztę? Bo tam nas zawsze uciszano, podważano nasze kompetencje. Na zasadzie: „Ja, urzędnik, tu rządzę, podczas gdy ty, petencie, nie umiesz nawet wypełnić świstka”.
W swoim życiu zawodowym zrobiłam dość potężną woltę – z gabinetu psychoterapeutycznego weszłam w świat NGOsów i biznesu, a chyba nie ma dwóch bardziej różnych od siebie przestrzeni. To, co jest lecznicze w gabinecie, to przede wszystkim nastawienie na radykalną samoświadomość i szczerość z samym sobą oraz życzliwość i empatię w relacji z drugim człowiekiem. Natomiast świat biznesu i wielkich korporacji jest hierarchiczny, a nadrzędny cel to zysk, do którego dochodzi się często za wszelką cenę, w tym przemocy i manipulacji.
Powtarzam to na okrągło – zaczęłam wprowadzać neuroróżnorodność do biznesu, bo widziałam dane pokazujące zyski dla organizacji płynące z zatrudniania osób neuroatypowych. Wiedziałam, że jak to zadziała w biznesie, to zadziała wszędzie. Dlatego strategicznie był to mój pierwszy cel w promowaniu neuroróżnorodności. Nie było to łatwe, bo jak się nie jest kimś na wysokim stanowisku, to nieustannie trzeba się przypominać, prosić, umizgiwać się... – generalnie z założenia jest się traktowanym dosyć nieprzychylnie.
Ciągle słyszałam: „Ale wiesz, biznes to biznes, tak po prostu jest, trzeba się do tego dostosować, klient nasz pan....”. Tak naprawdę to też był gaslighting – usprawiedliwiano przemoc i manipulacje, twierdząc, że mam zignorować to, co widzę i czuję, bo tak po prostu jest. No nie, nic nie dzieje się tak po prostu.
Przypomnijmy może, skąd wziął się termin „gaslighting”.
Pochodzi od tytułu filmu z Ingrid Bergman z 1944 roku – „Gaslight”, czyli „Gasnący płomień”, w reżyserii George’a Cukora. Idealnie i konkretnie widzimy w nim, że zaprzeczając czyjemuś życiu wewnętrznemu, można doprowadzić go do choroby psychicznej. Innym dziełem z podobnym przesłaniem jest „Mother!” Darrena Aronofsky’ego. Film, który w znacznie bardziej subtelny i symboliczny sposób ukazuje relację między narcystycznym pisarzem a jego brzemienną żoną. Ona tworzy nowe życie – dosłownie, a jemu ciągle brak weny. Aronofsky pięknie pokazuje, jak głos bohaterki, symbolizujący jej życie wewnętrzne, jest stopniowo uciszany. W efekcie prowadzi to do intensywnego epizodu psychotycznego. Sama nie raz przeszłam przez podobne procesy i załamania. Gdyby ktoś chciał sobie wyobrazić, w jaki sposób doświadcza się stanu psychotycznego, szczególnie polecam ten film.
Czyli mówisz, że neuroróżnorodność stała się tak nośną ideą, bo zwiększa świadomość siebie?
Myślę, że powodów jest kilka. Najistotniejszy to zwiększanie samoświadomości, która jest najważniejszą cechą, jaką możemy rozwinąć, i naszą podstawową potrzebą. Jak możesz kierować swoim życiem, gdy nie wiesz, jak je postrzegasz, co czujesz, co myślisz? Bez samoświadomości nie możesz uzmysłowić sobie błędów, jakie popełniasz, nie uczysz się na podstawie własnych doświadczeń, nie zmieniasz nawyków... W końcu bez niej nie wykształcisz dojrzałości emocjonalnej, która pozwoli ci nawiązywać trwałe i satysfakcjonujące relacje z innymi. Brak samoświadomości to trochę jak prowadzenie samochodu z zasłoniętymi oczami i obwinianie wszystkich naokoło za spowodowanie wypadku.
Innym powodem – zwłaszcza w polskim kontekście – jest kryzys tożsamościowy, który po części wynika z naszej historii: rozbiory, dwie wojny światowe, powstania, Zagłada, zapatrzenie w Zachód, trauma transgeneracyjna. Neuroróżnorodność pozwoliła nam zacząć opisywać siebie poprzez nowe pojęcia, które mają dla danej osoby sens. Można to zestawić z innymi procesami dekonstrukcji tradyjnych norm, takimi jak: kwestionowanie zastałych standardów genderowych, niebinarność, płynność orientacji seksualnej, nowe rodzaje związków, jak choćby living apart together.
Czytaj więcej: Atypowi – piękne umysły. Rozmowa z Kasią Modlińską, prezeską Fundacji na rzecz Neuroróżnorodności „a/typowi”
Wiem, że mówimy głównie o odbiorze społecznym, ale pojawiają się głosy, że różne neuroatypowości są obecnie zbyt często diagnozowane.
Cóż, psychiatrzy to też ludzie, często niedostatecznie wyedukowani, idą na łatwiznę. Stykam się z diagnozami ADHD czy spektrum autyzmu wystawianymi na podstawie jednej powierzchownej konsultacji. Potem recepta na psychotropy, i do widzenia... Dochodzi przez to też do dość absurdalnych sytuacji. Przykładowo mój przyjaciel pracujący w uznanej klinice psychiatrycznej w Londynie mówił, że mają obecnie tak dużo diagnoz ADHD, że zabrakło leków w aptekach. A ponieważ zabrakło leków, to przestali diagnozować ADHD, bo nie mogą zaoferować pacjentom leczenia. W Polsce też diagnoz przybywa, a z dostępnością leków bywa bardzo różnie, przeważnie słabo.
Czytaj więcej: ADHD w miłości – spotkanie dwóch światów
Jak coś jest popularne, czyli cool, jest też podatne na nadużycia. Tak stało się między innymi z takimi pojęciami jak narcyzm, mobbing czy trauma. Dziś niektórzy powołują się na neuroróżnorodność dla wytłumaczenia swoich zaniedbań.
Powstało nawet pojęcie „neurowashingu”, opisujące działalność korporacji i firm, polegającą na tym, że deklarują one wsparcie dla neuroróżnorodności, a tak naprawdę zależy im tylko na poprawie wizerunku.
Każda teoria i każde narzędzie mogą być opacznie rozumiane czy nadużywane. Neuroróżnorodność można różnie interpretować, ale to, co z tym potem się robi, jest naszą odpowiedzialnością. Sama spotkałam się z tym, że ktoś mówi: „Tak, spóźniam się regularnie do pracy, ale przecież mam ADHD, a wszelkie próby zwracania mi uwagi odbieram jako dyskryminację i agresję wobec mnie”. Albo: „Jestem w spektrum, dlatego normalne jest, że nie przestrzegam zasad”. To nieporozumienie, kiedy ludzie diagnozą usprawiedliwiają własne niedociągnięcia i nie zamierzają pracować nad sobą.
Jest dokładnie na odwrót: po to poszerzamy samoświadomość, idziemy się diagnozować, żeby sobie pomóc. Żeby wiedzieć o sobie coraz więcej i by dzięki tej wiedzy lepiej nawigować swoją rzeczywistością, móc lepiej i adekwatniej podejmować decyzje: z kim chcę być w kontakcie, na jakich warunkach, co chcę robić, a czego nie. Im większa samoświadomość, tym większa odpowiedzialność za to, co się robi.
Myślę, że są też osoby, dla których neuroróżnorodność to nowy terror, kolejny wymysł, z którym trzeba się teraz liczyć. Nie wszyscy chcą rozwijać w sobie empatię wobec innych, czują się – tak jak było to z feminatywami czy niebinarnością –zmuszeni do zmiany nazewnictwa czy podejścia do innych osób, i wcale im się to nie podoba.
A wiesz, jak wiele osób ma problem z tym, żeby mówić do mnie Kasia, nie Katarzyna, mimo że ich o to proszę? Nawet nie powinnam podawać powodu, który zresztą mam, bo działam w kręgach międzynarodowych i na przykład dla obcokrajowców Kasia i Katarzyna to dwa zupełnie różne imiona... Taka wydawałoby się błaha rzecz, a jednak i tu napotykam opór. Jakoś często tym osobom zupełnie nie przeszkadza, że Karola Wojtyłę od pewnego momentu wypadało nazywać Janem Pawłem II, a Jorge Bergolio tytułować Franciszkiem.
Tak jakbyśmy toczyli stałą walkę o władzę – kto komu będzie mówił, co ma robić.
Jednym z głównych założeń neuróżnorodności jest to, że jest ruchem społecznym bez określonych liderów – leaderless movement. Nie występujemy z pozycji kogoś, kto ma władzę, kto zna prawdę, za kim trzeba podążać, tylko kogoś, kto jest równy, funkcjonuje w zróżnicowanej grupie i stara się zrobić coś dobrego. Często podkreślam, że największa wartość neuroróżnorodności to wielość punktów widzenia. Ale to też wymaga myślenia, wyobraźni, jak również pokory i założenia, że możemy się mylić.
W Polsce dominuje „religijny” sposób myślenia: albo czarne, albo białe, albo boski ideał, albo wcielony diabeł. Niewiele tu miejsca na odcienie szarości. Ostatnio rozmawiałam z kobietą piastującą od wielu lat wysokie stanowisko. Opowiedziała mi, jak jeden z jej pracowników – po tym jak kilka lat pracowali wspólnie nad pewnym projektem – przyszedł do niej z takim oto pytaniem: „Ale powiedz mi, jak to wszystko ma właściwie wyglądać?”. Na co ona odpowiedziała: „Ale ja nie wiem”. Po czym dodała: „Wyraz jego twarzy był wart wszystkich pieniędzy”. To pięknie pokazuje, jak silną mamy tendencję, aby stawiać innych w pozycji świeckiego substytutu Boga.
Coś podobnego powiedział mi wybitny brytyjski psychoanalityk prof. Josh Cohen o swojej technice terapeutycznej. Stwierdził, że gdy pacjenci przychodzą do niego z wyobrażeniem, że on na pewno już wie, co oni myślą; że wie, jaka jest prawda, to on momentalnie temu zaprzecza: „Nie, nie wiem, nie wiem, jaka jest prawda”. Zdziwienie koleżanek ze środowiska na te słowa też na długo zostanie mi w pamięci...
Nie trzeba szukać daleko, z mojego doświadczenia wynika, że jest to nie do pomyślenia też dla wielu rodziców. Powiedzieć: „Mogę się mylić” lub „Nie wiem” – to w ich oczach stracić autorytet.
Podczas gdy to właśnie relacje oparte na niezachwianej wierze w autorytety są niebezpieczne – nie pozwalają wykształcić zaufania do siebie i niezależnego myślenia. I co najważniejsze – ciekawości, która jest przeciwieństwem przemocy. To jest agresywne ustawianie kogoś w roli Boga, za tym stoją spore oczekiwania. I na odwrót: traktowanie się jako takiego też jest przemocowe, bo wymaga zupełnego oddania. Ludzie, którzy nie wątpią i nie wahają się, to fanatycy.
Wszyscy musimy się spotkać w połowie drogi.
Dlatego teraz, przygotowując już trzecią edycję programu studiów „Neuroróżnorodność w miejscu pracy” na Uniwersytecie SWPS, duży nacisk kładziemy na to, jak budować dojrzałe relacje mimo różnic. Jestem też autorką pomysłu projektu na School of Form. „Neuroinkluzywna przestrzeń wspólna”. Chodzi w nim o to, by starać się stworzyć obszar – w tym wypadku architektoniczny – który jest optymalny dla nas wszystkich. Tak, jesteśmy różni, ale żyjemy obok siebie. Powinniśmy umieć wypracować takie metody współpracy, które będą efektywne i dobre dla wszystkich.
Judy Singer, której przypisuje się autorstwo pojęcia „neuroróżnorodność”, wierzyła, że ruch ten doprowadzi do rozwinięcia się nowego rodzaju ludzkiej kreatywności.
Sądzisz, że będzie to zmierzało w takim kierunku?
Mam poczucie, że już tak już się dzieje, choć widzę też wokół neuroróżnorodności sporo nieporozumień i fanatyzmu.
A ja myślę, że nasza wiedza na temat ludzkiego mózgu i ludzkich zachowań będzie się coraz bardziej zwiększać i poszerzać. Ciekawe, czego jeszcze o sobie się dowiemy.
Na pewno wiele. Mnie osobiście interesują najbardziej zjawiska z obszaru parapsychologii – wydarzenia synchroniczne, telepatia, doświadczenia psychotyczne. Ale równocześnie cenię sobie bardzo praktyczne podejście. Brakuje mi mówienia o duchowości, która nie kojarzyłaby się z czymś nadzwyczajnym – jak kontakt z absolutem, bycie w nieustannej nirwanie – ale jako o zwyczajnej realizacji naszego człowieczeństwa: bycia w zgodzie z wartościami, jakie się wyznaje, bycia uczciwym w stosunku do siebie samego i innych oraz właśnie pogłębiania samoświadomości.
To nieporozumienie, kiedy ludzie diagnozą usprawiedliwiają własne niedociągnięcia i nie zamierzają pracować nad sobą. Jest dokładnie na odwrót: po to poszerzamy samoświadomość, idziemy się diagnozować, żeby sobie pomóc.
Kasia Modlińska-Resich założycielka i prezeska Fundacji Atypika. Filozofka, psycholożka, absolwentka studiów psychoanalitycznych w Tavistock and Portman w Londynie oraz Brytyjskim Towarzystwie Psychoanalitycznym. Inicjatorka i współautorka programu studiów „Neuroróżnorodność w miejscu pracy” na Uniwersytecie SWPS.