To najgłośniejsza wystawa tego lata. Ponad 400 prac Davida Hockneya wypełniło spektakularny budynek Fondation Louis Vuitton. 11 sal, cztery piętra. Muzeum postanowiło wystawić dorobek z 25 lat życia artysty. Z Londynu, Paryża, Los Angeles, Yorkshire, Normandii. Obrazy olejne, akryle, rysunki i prace cyfrowe można oglądać do 31 sierpnia. Pora roku nie wydaje się przypadkowa. Wiosna i lato sprawiają, że wszystko widzimy w piękniejszych barwach. Hockney ma taką samą moc. Tętniące życiem krajobrazy, kwitnące w ramach kwiaty, pełne empatii portrety – jeśli możemy spojrzeć na świat oczami artysty, różowe okulary nie są nam potrzebne.
„Pamiętaj, że nie mogą odwołać wiosny” – na wejściu do budynku zaprojektowanego przez Franka Gehry’ego wita nas cytat Davida Hockneya. Cały na różowo. Myśl przewodnia wystawy pochodzi z czasu COVID-19. Artysta pandemię spędził w Normandii i, chcąc podnieść na duchu swoich znajomych, przesyłał im obrazy namalowane w ogrodzie. Nadchodzącą wiosnę dokumentował za pomocą iPada. Jego uwadze nie umknął żaden rozkwitający kwiat. Podczas 2020 roku Hockney stworzył 220 prac, znajdując na kilku hektarach wokół swojego domu niezliczone źródła inspiracji. Na odradzającą się przyrodę możemy liczyć bez względu na okoliczności, a natura zawsze mogła liczyć na czujne oko Hockneya. Artysta potrafił przylecieć z Los Angeles do rodzinnego Yorkshire, kiedy tylko dowiedział się, że głóg zaczął kwitnąć.
W tym momencie kwitną ściany pierwszego piętra Fondation Louis Vuitton. Dosłownie. Decyzja o wyborze techniki cyfrowej może budzić kontrowersje wśród fanów tradycyjnego malarstwa, ale na wystawie jej zalety nie pozwalają się ignorować. iPad pozwolił artyście na jeszcze dokładniejsze uchwycenie zmieniającego się otoczenia. Korzystając z komputera, mógł on wielokrotnie powracać do tego samego motywu i przenosić kolejne stadia kwiatów i drzew na szklaną powierzchnię. Jasność ekranu umożliwiła mu wierne oddanie nocnego nieba – prace z Księżycem w roli głównej zostały zgromadzone w osobnej, zaciemnionej sali o nazwie „Moon Room”. Dzięki technologii cyfrowej mógł też nadać swoim obrazom dowolne rozmiary i zadbać o to, by muzealna przestrzeń wypełniła się zielenią aż po sufit.
Przy wejściu do galerii na poziomie 0 wiszą ekrany, które w przyspieszonym tempie ujawniają proces twórczy artysty. Płatek po płatku w wazonie wyrasta kwiat. Zmarszczka po zmarszczce pogłębia się twarz na autoportrecie. A w sali normandzkiej na pierwszym piętrze, promień po promieniu, liczne zestawione obok siebie ekrany zalewa słońce. Ruchomy obraz wieńczy cytat francuskiego filozofa François de La Rochefoucauld: „Pamiętaj, że ani na słońce, ani na śmierć nie można patrzeć spokojnym okiem”. Faktycznie, natura u Hockneya nieustannie wzrusza.
Za pomocą iPada krajobrazy Hockneya ożywają, ale tak naprawdę technologia nigdy nie była im do tego potrzebna. W pracach malarza stałość zderza się z ulotnością. Spokój zastygłego w kalifornijskim słońcu podwórka zakłóca nagły skok do basenu. Woda rozbryzguje się na wszystkie strony, ale sprawca zamieszania pozostaje anonimowy. O jego obecności świadczy tylko wzburzona tafla. Obraz „A Bigger Splash” (1967) to przykład słynnego amerykańskiego okresu artysty.
David Hockney
"A Bigger Splash" 1967
Akryl na płótnie,
242.5 x 243.9 x 3 cm
© David Hockney
Tate, U.K.
Dzieła powstałe w Kalifornii, zawieszone jedno obok drugiego, robią ogromne wrażenie. Prosta kompozycja, przejrzyste światło, w którym po przyjeździe do Los Angeles zakochał się Hockney, klarowność, delikatność, a zarazem niezaprzeczalna sensualność. Za pomocą kolorów i kształtów artysta tchnął życie w otaczające go płaskie powierzchnie. Pstrokate poduszki kuszą z minimalistycznej kanapy na obrazie „Some neat cushions” (1968), liczne zraszacze przecinają idealnie wykoszony trawnik na „A Lawn Being Sprinkled” (1967), a standardowa bryła budynku na obrazie „Savings and Loan Building” (1967) ma w sobie więcej interesujących szczegółów, niż można by ją o to podejrzewać. U Hockneya monotonny krajobraz nie ma prawa się nudzić.
Uroczy blondyn w soczyście kolorowym kardiganie i okrągłych oprawkach – Hockney ma wyrazisty styl, a wrażliwość na piękno kompozycji towarzyszy mu bez względu na okres twórczy. Wyjątkową przyjemność sprawiły mi jeden z nowszych akryli: książki na tle pstrokatej tapety i okna, w które tętni deszcz („Books and Rain”, 2023) oraz cyfrowy obrazek z okresu normandzkiego: kosz pełen żółtych kwiatów na kraciastym, czerwonym kocu („No. 161, 3rd April”, 2020).
David Hockney
"Portrait of an Artist (Pool with Two Figures)" 1972
Akryl na płótnie,
© David Hockney
Fot: Art Gallery of New South Wales / Jenni Carter
Artysta w swojej pochwale codzienności szczególnie upodobał sobie baseny. Tak samo jak jego odbiorcy. „Portrait of an Artist (Pool with Two Figures)” (1972) został wylicytowany za 90 milionów dolarów, plasując się wśród najdroższych dzieł żyjącego artysty, jakie kiedykolwiek sprzedano na aukcji. Błękitna toń to pierwsze, co przychodzi do głowy, gdy ktoś rzuci nazwisko „Hockney”, a sposób jej przedstawiania jest ściśle związany z jego przeprowadzką do Kalifornii w połowie lat 60. Wszechobecne w krajobrazie Los Angeles baseny nie były wcale luksusem – przylegały niemal do każdego domu. Jednak dla artysty oznaczały całkiem nowy styl życia. Stały się też środkiem do eksplorowania ulotnej gry światła oraz symbolem nowo odkrytej wolności. W wywiadzie dla „The Art Newspaper” artysta przyznał, że jego fascynacja była związana z lustrzanymi właściwościami wody. Jak w wierszu „The Elixir” George’a Herberta możemy spoglądać na powierzchnię basenu, ale także możemy patrzeć przez nią.
Erotyczne portrety nagich mężczyzn, często ukazanych na tle drgającej tafli, odzwierciedlały tożsamość Hockneya, otwarcie kwestionując narzucane heteroseksualne normy. Na basenowych obrazach pojawia się też pierwsza wielka miłość malarza oraz jego muza – Peter Schlesinger. To właśnie on jest postacią w różowej marynarce na wyżej wspomnianym „Portrait of an Artist (Pool with Two Figures)”. Stoi na brzegu basenu i wpatruje się w tajemniczego pływaka. Niektórzy uważają, że zanurzony mężczyzna to nowy kochanek Schlesingera, Eric Boman.
W dalszej sali galeryjnej doświadczamy zaskakującej zmiany. Wchodzimy w późne lata 90. – czas powrotu do Anglii, ale także do tradycyjnych metod: akwareli, węgla drzewnego, oleju. Bujna, nieprzewidywalna przyroda jego rodzinnego Yorkshire domagała się zupełnie innego podejścia niż rozleniwiające, przestrzenne Los Angeles. Chciał pracować z natury jak francuscy impresjoniści, zainspirować się wielkimi angielskimi pejzażystami Johnem Constable czy Williamem Turnerem. Musiał jednak liczyć się z problemami, które w epoce postfotograficznej w zasadzie już nie istnieją.
Namalowanie największego dotychczas dzieła „Bigger Trees Near Warter” (2007) – łącznie 50 płócien, które zajęły całą ścianę galerii – wymagało od niego wykonania szkiców przygotowawczych, następnie siatki całej kompozycji. Nie mógł po prostu powiększyć pierwotnego rysunku – jeśli miało być tradycyjnie, malowanie musiało odbywać się na miejscu: spontanicznie i natychmiast. Pracował nad sześcioma fragmentami jednocześnie, które następnie fotografowano, skanowano i łączono na komputerze w celu uzyskania ogólnego widoku. Pracownia na strychu w jego rodzinnym domu była tak mała, że można było oglądać tylko sześć paneli naraz. Farba olejna schnie długo, bagażnik samochodu trzeba więc było przystosować do przewożenia jeszcze mokrych obrazów. Na dokończenie pracy miał sześć tygodni. Nadejście wiosny zmieniłoby całkowicie wygląd drzew.
Choć właścicielem iPada został, gdy tylko ten pojawił się w sklepach, Davidowi Hockneyowi nie można odmówić ogromnego przywiązania do malarskich korzeni.
David Hockney
"27th March 2020, No. 1"
Rysunek na iPadzie wydrukowany na papierze, rozłożony na 5 panelach,
© David Hockney
Król Karol odwiedził artystę w jego londyńskim domu, ale fakt ten nie został upamiętniony na żadnym płótnie. „Problemem jest majestat, prawda? Myślę, że byłoby to dla mnie trochę trudne” – powiedział stacji BBC. Od koronowanych głów David Hockney woli malować swoją rodzinę i znajomych. Wystawa zaczyna się od portretu jego ojca. To właśnie ten obraz został dostrzeżony przez Leeds Art Gallery w 1957 roku i pomógł rozwinąć karierę artysty.
Większość portretów znajdziemy na piętrze 0. Granatowe ściany stały się tłem dla około 60 bliskich artyście osób. Obrazów pełnych czułości, przenikliwie oddających charakter swoich bohaterów, cieszących oczy kolorami i pstrokatymi wzorami na ubraniach. Wśród nich: partner artysty Jean-Pierre Gonçalves de Lima z jamnikiem o imieniu Tess, Sir Norman Rosenthal, Celia Birtwell i jej rodzina oraz bratanek malarza – Richard Hockney. Może króla Wielkiej Brytanii artysta nie chciał namalować, ale Królowi Popu nie odmówił. Ze ściany spogląda też portret Harry’ego Stylesa z 2022 roku w pasiastym sweterku. Prawdziwymi celebrytami są jednak pielęgniarka i pielęgniarz Hockneya, którzy czuwają nad pogarszającym się zdrowiem malarza. Uśmiechnięte portrety Lewisa i Sonii w niebieskich uniformach powstały zaraz przed wystawą.
Hockney zachwyca się rzeczywistością, ale jej nie zakłamuje. W autoportretach jest wobec siebie bardzo uszczypliwy, ale przyjaciół też potrafi przejrzeć na wylot. Pracę „Mr and Mrs Clark and Percy” (1970–1971) wykonał zaraz po ślubie Ossiego Clarka i Celii Birtwell, na którym był świadkiem. Z pozoru prosty obraz posiada drugie dno. Wbrew obyczajom to mężczyzna na nim siedzi, a kobieta stoi dumnie wyprostowana. Odwrócenie dobrze znanego schematu wprowadza do kompozycji niespodziewany zamęt. Obok Celii znajduje się wazon z liliami – symbolem kobiecej czystości. Na kolanach Ossiego odpoczywa kot Percy – symbol niewierności. To, co miało być romantycznym portretem nowożeńców, okazuje się zapisem zdrady małżeńskiej.
David Hockney
"Christopher Isherwood and Don Bachardy" 1968
Akryl na płótnie,
© David Hockney
Fot: Fabrice Gibert
Do tej pory mogliśmy oglądać świat oczami Hockneya – na najwyższym piętrze galerii wpuszcza nas do swojej głowy. Na wejściu do sali galeryjnej wita nas „The Great Wall” – chronologiczne zestawienie kserokopii słynnych obrazów z ponad 500 lat, które malarz zgromadził w swojej pracowni. W ten sposób śledził połączenia między poszczególnymi artystami, identyfikując rolę, jaką projekcje optyczne odegrały w sztuce od początku XV wieku. Jednak David Hockney nie umiał tylko stać i się przyglądać. Śledzi malarzy z przeszłości, ale także wchodzi z nimi w dyskusję. W poruszającym „The Massacre and the Problems of Depiction, after Picasso” (2003), odwołując się do obrazu „Massacre in Korea” (1951) Picassa, kwestionuje pozycję osoby dokumentującej zbrodnie wojenne. Tym samym zabiera głos w tak nietypowym dla niego temacie politycznym. Z Van Goghiem „rozmawia” na znacznie spokojniejsze tematy. Słoneczniki i krzesło znane z jego obrazów przekłada na swój własny artystyczny język.
Na koniec przychodzi czas na pełną immersję. Nie zanurzamy się jednak w basenie, a stajemy częścią zaaranżowanego przez Hockneya spektaklu. Wystawę żegnamy prawdziwą ucztą dla zmysłów. Rysunki i scenografia stworzone przez malarza dla różnych przedstawień operowych stają się jednością z muzyką, która go zainspirowała. Wyświetlane na ścianach wizualizacje są piękne, ale ciekawsze rzeczy zobaczymy w poprzednich salach galeryjnych. W „A Bigger Space For Dancing”, filmie nakręconym w jego studiu w Bridlington, tancerze baletowi wykonują układ choreograficzny. Podłużny ekran, na którym wideo wyświetlane jest na wystawie, po obu stronach styka się z wielkimi lustrami, w których odbijają się zarówno film, jak i jego publiczność. Granica między dziełem a widzem się zaciera. „Wchodzimy” Hockneyowi do płótna. Podobne uczucie towarzyszy nam na poziomie 0, przy dwóch obrazach: „Pictured Gathering with Mirror” i „Pictures at an Exhibition” (2018). Na pierwszym obserwujemy grupę ludzi, którzy przeglądają się w lustrze. Na drugim ta sama grupa zamiast swojego odbicia ogląda już obrazy Hockneya. Osobami na obrazie równie dobrze moglibyśmy być my.
David Hockney był przekonany, że nie doczeka swojej wystawy. W wywiadzie dla BBC nie skrywa ogromnej radości, że może ją zobaczyć. Choć na najnowszym autoportrecie do kraciastego garnituru ma przyczepioną plakietkę z napisem „End Bossiness Soon”, to musi być tylko ironiczny żart. 87-letni artysta wciąż intensywnie maluje, od czterech do sześciu godzin dziennie. Kiedy wystawa się otwierała, kończył akurat kolejny portret swojego bratanka. Jeśli jednak kiedykolwiek nam go zabraknie, jego prace wciąż tu będą, by napawać nas optymizmem. Dzięki Hockneyowi zawsze będziemy mieli wiosnę.
Wystawę „David Hockney 25” można oglądać w Fondation Louis Vuitton w Paryżu do 31 sierpnia 2025 roku.