Stała się inspiracją dla kobiet na całym świecie. A najnowszy rozdział jej życia i kariery tylko to potwierdza. Monica Bellucci niedawno udowodniła, że w żadnym wieku nie jest zbyt późno na debiut. Dlaczego się na to zdecydowała i jak się z tym czuła? Czym się kieruje, dokonując ważnych życiowych wyborów?
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 6/2025.
Zofia Fabjanowska: Jak się masz?
Monica Bellluci: Wspaniale, zresztą trudno byłoby się czuć inaczej, skoro wreszcie mamy w Paryżu tyle słońca. Uwielbiam paryską wiosnę, nie mogę uwierzyć, że wreszcie jest tak pięknie. I też bardzo się cieszę, że możemy rozmawiać akurat w takim momencie – to dla mnie ważne, w Polsce można oglądać nasz kameralny, autorski dokument, bo wszyscy włożyliśmy w niego sporo serca, powstał z prawdziwej pasji. A dla mnie samej była to bardzo osobista podróż, jedno z najbardziej niezwykłych doświadczeń i spotkań w życiu. Spotkanie z wielką legendą i z absolutnie niesamowitą kobietą o szczerym sercu. Mocno się do nich obu – bo dla mnie to są jednak dwie różne postaci: diwa i prywatna osoba – zbliżyłam.
Kamera podąża za tobą, pokazując cię w drodze: w pokojach hotelowych, taksówkach, na spotkaniach z dziennikarzami. A także na scenie, podczas prób, przymiarek, dyskusji z reżyserem, podczas premiery i kolejnych wystawień podróżującego po świecie monodramu, w którym zagrałaś Marię Callas. Szczerze powiedziawszy, wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że dopiero niedawno zadebiutowałaś jako aktorka teatralna, że to pierwsze takie doświadczenie w twojej karierze. Przyznałaś, że miałaś wiele wątpliwości, czy w ogóle przyjąć propozycję grania w teatrze.
Miałam wątpliwości i zwyczajnie się tego debiutu bałam. Zresztą stres towarzyszył mi każdego wieczoru, kiedy wychodziłam na scenę do publiczności. Nie wiem, czy dałabym się namówić Tomowi Volfowi [reżyserowi monodramu „Maria Callas: Letters and Memoires”, a także współreżyserowi dokumentu pod tym samym tytułem – przyp. red.], gdyby nie przekonały mnie listy i pamiętniki Marii Callas, na których oparty jest spektakl. Kiedy je zobaczyłam – zaczęłam czytać te odręcznie pisane kartki, poznałam jej charakter pisma, zaczęłam się zagłębiać we wszystko, co pisała do bliskich jej osób – wzruszyło mnie to do tego stopnia, że już nie było odwrotu, wiedziałam, że już nie mogę powiedzieć „nie”.
Praca przy filmach bardzo różni się od pracy w teatrze?
Przede wszystkim relacja z publicznością jest zupełnie inna. Uderzyła mnie bezpośredniość i bliskość; już sam fakt, że przez półtorej godziny oddychasz tym samym powietrzem, co osoby na widowni, był dla mnie czymś nadzwyczajnym. To bardzo intymne, piękne doświadczenie. Za każdym razem zadziwiały mnie też reakcje po spektaklu, bo gdziekolwiek byśmy grali – w Paryżu, we Włoszech, w Grecji, w Stanach – zawsze wydarzało się coś zaskakującego. Jestem wdzięczna za wszystkie ciepłe słowa, gesty, spotkania.
Jednocześnie przekonałam się, że granie na żywo to wielka odpowiedzialność. W kinie jest jednak zupełnie inaczej, moment, kiedy schodzę z planu, to właściwie koniec mojego zadania jako aktorki. A tutaj to nigdy się nie kończy, co wieczór ciąży na twoich barkach. Czułam się z tym sama w takim sensie, że po wyjściu na scenę nikt nie był już w stanie w żaden sposób mnie, przyzwyczajoną do pracy w dużych filmowych ekipach, wesprzeć. Sama musiałam podołać wyzwaniu. A właściwie nie, cofam to, co powiedziałam! Bo ja przecież nie byłam w tym sama. Czułam się prowadzona, miałam przewodniczkę. Czułam, że połączyły nas wyrażane w listach emocje. Pamiętam, że kiedy otrzymałam propozycję tej roli, miałam wątpliwości, czy nie za bardzo odsłaniamy Marię. Właśnie Marię, nie wielką Callas, najlepszy sopran swoich czasów, bo, jak już mówiłam, są to dla mnie dwie różne postaci, i ten dualizm mnie szczególnie fascynuje.
Premierowe przedstawienie zagraliśmy w Paryżu na niewielkiej scenie, w Studio Marigny, dopiero później graliśmy nasz spektakl w [Théâtre des] Bouffes Parisiens, a potem jeszcze w [Théâtre du] Châtelet. Tak więc pierwszy premierowy wieczór był w miarę kameralny, ale dla mnie osobiście to było ogromne wyzwanie. I wyobraź sobie, że podczas tamtego właśnie wieczoru, kiedy grałam po raz pierwszy i wypowiadałam ze sceny słowa zapisane niegdyś przez Marię, tuż koło mnie pojawił się motyl. Nie wiadomo, skąd się tam w ogóle wziął, ale w pewnym momencie usiadł mi na karku. Trochę trwało, zanim mnie w końcu opuścił i zniknął. Nie wyszłam z roli ani na chwilę, pozwoliłam, żeby mi towarzyszył, uznając jego obecność za znak – odpowiedź na moje wątpliwości. Wspominam to jako przejmujące doświadczenie o wymiarze duchowym.
Z kolei ostatni spektakl, jaki wystawiliśmy w ramach naszego międzynarodowego tournée, grałam w Beacon Theatre w Nowym Jorku – symboliczne, bo Callas urodziła się w tym mieście. Po wszystkim żegnaliśmy się z Tomem Volfem i współreżyserem dokumentu Yannisem Dimolitsasem, w ogóle z całą ekipą. I żegnałam się z nimi z poczuciem, że dzięki tej współpracy dowiedziałam się wiele o sobie jako aktorce.
Czytaj także: Maria Callas – zbyt wrażliwa, zbyt dumna
Myślałaś czasem, jakby to było, gdybyście miały szansę spotkać się z Callas osobiście? Chciałabyś ją o coś zapytać?
Mam wrażenie, że po tym wszystkim, co w jej zapiskach przeczytałam, wiem o niej wystarczająco dużo. Odpowiedziała na wszystkie moje pytania. Są takie zdania, które obnażają ją do tego stopnia, że trudno mi było je czytać. To, jak formułuje w nich myśli, próbując na przykład oddać swoje uczucia do ukochanego mężczyzny… Niesamowicie mnie to dotyka. Znam tego rodzaju bezwarunkową miłość. Nie tylko matki do córek, ale też kobiety szaleńczo zakochanej w mężczyźnie. Jak bardzo ją rozumiem!
A pamiętasz moment, kiedy pierwszy raz udało ci się wejść w postać i przeobraziłaś się w Marię Callas? Zastanawia mnie, czy może zdarzyło się coś wyjątkowego, co ci w tym procesie pomogło.
Tak, to zawsze jest ciekawy proces. Tym razem iskrą, czymś, co mnie uruchomiło, była suknia. Jej własna suknia, nie kopia. Wypożyczyliśmy ją z prywatnego atelier w Mediolanie, które jest w posiadaniu wielu rzeczy należących do Callas – ubrań, torebek, ale też na przykład jej perfum. W filmie widać, jak wkładam to zjawiskowe ubranie projektu Yves’a Saint Laurenta, i to rzeczywiście był dla mnie jakiś moment przejścia. Jakbym wchodziła w skórę Marii. Poczułam się niesamowicie kobieco, a jednocześnie odczułam jej smutek. Oczywiście mam świadomość, że odeszła w wielkim smutku, ale nie zgadzam się z tym, co się o niej mówi – że była niesamowicie krucha. Bo skoro jest odniesieniem dla tylu z nas, skoro zgodziła się ją zagrać aktorka tej klasy, co Angelina Jolie [chodzi o film „Maria Callas” Pabla Larraina – przyp. red.], jeśli inspiruje się nią ikona sztuki współczesnej Marina Abramović i mnóstwo innych kobiet z różnych części świata, z różnym backgroundem i w różnym wieku – to przecież nie dlatego, że była krucha. Tak, poświęciła młodość muzyce, tak, potem kochała na zabój i została potwornie zraniona, w ogóle było w jej życiu sporo osób, łącznie z matką i oczywiście z Onasisem, które ją potwornie skrzywdziły. A jednak, żeby się czemuś tak dogłębnie poświęcić – karierze czy miłości – trzeba być fighterką. Trzeba mieć odwagę iść na całość. My tu przecież mówimy o kobiecie, która rozwiodła się z mężem w czasach, kiedy wymagało to wielkiej odwagi i poczucia niezależności. Ona to w sobie miała, nie udawała, że jest maszyną bez uczuć, przyznawała się do nich. Jak jej na czymś czy na kimś zależało, nie bała się walczyć.
Czytaj także: „Maria Callas” z Angeliną Jolie odsłania mroczne oblicze królowej opery. Czy to biografia godna diwy?
Zapadło mi w pamięć archiwalne nagranie, śpiewała akurat „Carmen” w Hamburgu, to był rok 1962. Podczas pracy nad monodramem cały czas miałam je w głowie, cały czas ją widziałam i słyszałam. W jej postawie i gestach, w tym, jak interpretowała każdą frazę, czuć było, że ma mnóstwo energii, że jest zakochana, czuje się superkobieco, cieszy się z własnego talentu, możliwości. Uważam, że się z tym urodziła – z tym rodzajem ognia i światła w sobie. Że to było jej własne, naturalne, niezależne od innych ludzi i różnych tragedii źródło siły. Ono pod koniec było przyćmione, ale nadal można je było dostrzec.
Ty masz ten rodzaj światła?
Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, bo w tej kwestii zupełnie nie jestem obiektywna. Tylko inni byliby w stanie to ocenić. Ale oczywiście mam swoje źródła energii. Myślę, że jedną z tych rzeczy, które mnie z Callas łączą, jest śródziemnomorski temperament: dużo pasji w myśleniu i działaniu, krótki lont, jeśli chodzi o emocje i reakcje. I ja też, tak jak ona, właściwie wszędzie czuję się trochę cudzoziemką. W tym też się z nią utożsamiam. Zagrałam Callas w trzech językach, bo w monodramie mówię po włosku, francusku i angielsku, czyli tak, jak porozumiewam się na co dzień. Ona mówiła w czterech – także po grecku.
Jesteś bardziej Włoszką czy kosmopolitką? Albo może w dużym stopniu już Francuzką, bo tak też się o tobie pisze i mówi…
Jedyny paszport, jaki posiadam, jest paszportem włoskim. Na pewno jestem więc Włoszką w sensie formalnym.
Śnisz tylko po włosku?
No właśnie nie, śnię we wszystkich trzech językach, czasem mnie samą zaskakuje, jak włoski, francuski i angielski mieszają się w moich snach. I choć uwielbiam Francję – jestem wdzięczna, że mnie przyjęła jak swoją aktorkę, zdaję sobie sprawę, że to wyjątkowa sytuacja – to jeśli mowa o moim sercu i podejściu do życia – zdecydowanie mam w sobie włoską energię, wszystko we mnie jest dogłębnie włoskie [śmiech].
Do branży filmowej trafiłaś ze świata mody.
Dostałam życiową szansę od Francisa Forda Coppoli. Nie znając mnie, tylko na podstawie zdjęć, zaproponował mi pojawienie się w jego „Draculi”. To było kilka chwil na ekranie, ale te kilka chwil zmieniło wszystko.
Co takiego było w tamtej przygodzie u Coppoli, że uznałaś, że właśnie tą ścieżką chcesz iść?
Na planie czuję, że żyję. Kocham to, kocham wcielać się w różne charaktery, tchnąć w nie życie. Równie ważne jest, że od samego początku miałam szczęście spotykać ludzi, którzy zwyczajnie we mnie uwierzyli, zaufali mi, pozwolili mi się rozwijać. Dostawałam bardzo różne propozycje i za każdym razem byłam ich ciekawa. Lubię ryzykować, we wszystkie projekty angażuję się tak samo. O, na przykład właśnie teraz pracuję z reżyserskim duetem – odezwali się do mnie Adil El Arbi i Bilall Fallah. Pracuje się z nimi fantastycznie. To jest blockbuster, film sensacyjny z elementami komediowymi. Jestem na ten rodzaj kina równie otwarta, co na kino artystyczne, niezależne. Wychodzę z założenia, że nawet w czysto rozrywkowych produkcjach można znaleźć dla siebie coś więcej, to może być inna perspektywa, różnice kulturowe, cokolwiek, co jest w stanie nas wzbogacić, zmienić nasze spojrzenie. Ja po prostu wierzę w moc kina.
Czy to dlatego, że się na nim wychowałaś? Czytałam, że dzięki rodzicom poznałaś w dzieciństwie klasykę włoskiego kina, podziwiając na ekranie wszystkie wielkie gwiazdy: Sophię Loren, Ginę Lollobrigidę…
...Claudię Cardinale, Annę Magnani, Giuliettę Masinę. Tak, masz absolutną rację, myślę, że w dużej mierze to mamie i ojcu zawdzięczam fascynację ikonami włoskiej kinematografii. Ale w rzeczywistości sprawa wyglądała trochę inaczej. Rodzice byli młodzi, mama, kiedy mnie urodziła, miała 21 lat, i to oni chodzili do kina, ja byłam za mała, żeby mnie wpuszczono do sali kinowej na filmy dla dorosłych. Ale po powrocie do domu zawsze opowiadali mi, co obejrzeli. Czyli ja najpierw, jako dziewczynka, znałam tę całą klasykę ze słyszenia. Oczywiście rodzice dostosowywali swoje opowieści do mnie, żebym cokolwiek zrozumiała [śmiech]. A potem byłam coraz starsza i w pewnym momencie byłam już tak głodna kina, że potrafiłam oglądać trzy filmy dziennie. Tak naprawdę bycie aktorką od zawsze było moim marzeniem.
Czytaj także: Miłość, mafia i melancholia – oto 7 włoskich filmów, których nie da się zapomnieć. Latem kocham do nich wracać
Najmądrzejsza rada, jaką kiedykolwiek usłyszałaś? Zawodowa albo życiowa, taka, która na zawsze zostaje w głowie.
Usłyszałam w życiu mnóstwo rad. I wiem, że wiele osób radziło mi w dobrej wierze, żeby mnie na przykład przed czymś chronić. Nie zrozum mnie źle – liczę się ze zdaniem innych, słucham, co mają do powiedzenia, szanuję cudzy punkt widzenia, ale w kwestiach najistotniejszych, dotyczących mnie samej, zawsze kieruję się sercem. Słucham tego, co mi podpowiada. Zawsze.
Mówiłaś, że Maria Callas do dzisiaj inspiruje kobiety na całym świecie. Zapewne zdajesz sobie sprawę, że ty także. Jesteś dla wielu nie tylko gwiazdą kina, ale i wzorem do naśladowania, idolką, autorytetem. Czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć naszym czytelniczkom w tych nie najłatwiejszych czasach?
Sama jestem pełna obaw, więc mam pewnie podobne myśli jak większość z nas. Życzę nam wszystkim, żeby mądre słowa wygrały z okrucieństwem i przemocą.
Monica Bellucci, urodziła się w 1964 roku w Città di Castello w Umbrii. W trakcie studiowania prawa zaczęła pracować jako modelka, a na początku lat 90. rozpoczęła karierę aktorską. Do jej najgłośniejszych ról należą te w filmach: „Malena”, „Nieodwracalne”, rola ukochanej Bonda w „Spectre” czy Kleopatry w serii „Asterix i Obelix”.Prywatnie jest mamą dwóch córek: Devy i Léonie. Dokument „Maria Callas: Letters and Memoires”, pokazujący jej tournée z monodramem o tym samym tytule, można było oglądać podczas trwającego Festiwalu Millennium Docs Against Gravity.