Twoje próby znalezienia drugiej połówki spaliły na panewce? A co jeśli powiemy ci, że aby przerwać serię niefortunnych randek, nie potrzebujesz wprawionej w bojach swatki ani samozwańczych mistrzów podrywu. Pomóc może za to… kontemplacja skandynawskich mebli do samodzielnego montażu.
Efekt IKEA brzmi dość enigmatycznie. I wcale nie dlatego, że mało kto potrafi rozwinąć akronim służący za nazwę szwedzkiego sklepu. Bez dodatkowych wskazówek termin ten pozostawia szerokie pole do interpretacji. Czy to aluzja do „koleżanek podpisujących aneksy w IKEI” z piosenki Mery Spolsky? Może tam, gdzie zakochane pary szukają wyposażenia do wspólnego gniazdka, z nadzieją w oczach krążą też ci, którym dotąd się nie poszczęściło. Niewykluczone, że w końcu trafi swój na swego. A może chodzi o pozostawienie dobrego wrażenia, tak niezbędnego na pierwszych randkach? W końcu szwedzka sieciówka już od progu wita nas ładnie zaaranżowanymi ekspozycjami, a po wyjściu zostawia ze słodkim zapachem cynamonowych bułeczek – a nie gorzką refleksją na temat pozyskiwania drewna na meble z kontrowersyjnych źródeł. Albo o to, że przy dzisiejszych realiach rynku mieszkaniowego posiadanie M2 z regałem BILLY wystarczy, aby ustawiła się do ciebie kolejka chętnych. Nic z tych rzeczy.
Przypomnij sobie, kiedy ostatni raz wniosłaś do domu zakupy z IKEI. Zanim mogłaś rozsiąść się w pachnącym nowością fotelu albo kultywować fikę przy stoliku kawowym prosto z katalogu, musiałaś zmierzyć się z instrukcją obsługi. Co prawda przedstawionym na obrazkach etapom montażu produktu daleko jest do fizyki kwantowej, ale proces i tak wymaga połączenia kilku kropek – dopasowania do siebie elementów, wkręcenia śrubek… I tu docieramy do sedna efektu IKEA. Według psychologów, kiedy zamiast przyjść na gotowe, wkładamy nieco wysiłku w osiągnięcie celu, bardziej doceniamy rezultaty. Możemy zaobserwować to w wielu różnych dziedzinach życia. Własnoręcznie wydziergany sweter z pewnością sprawi nam więcej radości niż ten kupiony w sklepie, nawet jeśli tu i ówdzie ścieg będzie nierówny. Podobną dumę możemy odczuwać po przygotowaniu od podstaw posiłku lub chwyceniu za pędzel i przemalowaniu ścian w domu siłą własnych mięśni.
„Jak wykazały badania opublikowane w czasopiśmie naukowym »Cognition«, ludzie przypisują większe znaczenie przedmiotom, które częściowo sami stworzyli. Ważną rolę odgrywa tu tzw. błąd poznawczy, czyli przekonanie, że nasz trud i osobiste zaangażowanie wpływają na wartość danej rzeczy, przez co jesteśmy mocniej do niej przywiązani” – tłumaczył psycholog Mark Travers dla „Forbesa”.
Dlaczego tak się dzieje? Specjalista wskazuje możliwe przyczyny. Po pierwsze, gdy włożymy w coś wysiłek, chcemy go później uzasadnić. Efekty nie są współmierne do poniesionych nakładów? To nic, prawdopodobnie przymkniemy na to oko i wykażemy skłonność do zawyżania wartości dzieł naszych własnych rąk. Po drugie, ukończenie ciężkiego zadania wiąże się z poczuciem dumy i spełnienia. Nawet jeśli wyzwanie początkowo wydawało się onieśmielające, a po drodze czyhało na nas kilka frustrujących momentów, na koniec i tak zalewa nas przyjemna fala satysfakcji.
Ale co ma to wspólnego z życiem uczuciowym? Otóż, jak pisze na portalu „Psychology Today” dr Gurit E. Birnbaum, efekt IKEA występuje także w randkowaniu. Zdaniem specjalistki wszystko sprowadza się do... znalezienia złotego środka między udawaną niedostępnością a przesadnym entuzjazmem.
Kiedy masz za sobą pierwsze spotkanie z kimś, kto wzbudził twoją sympatię, często stajesz przed dylematem – czy wziąć tę osobę na wstrzymanie, czy bez ceregieli rzucić się jej w ramiona. Zapewne serce podpowiada, żeby zaraz po randce wysłać SMS-a: „Świetnie się bawiłam. Co robisz w ten piątek?”. Jednak gdy trzymasz już smartfon w dłoniach, z tyłu głowy pojawia się cichy głos: „Zaczekaj, nie pokazuj, że już ci tak bardzo zależy!”. Niektórzy doradziliby, aby zachować aurę tajemniczości i odezwać się dopiero następnego dnia – żeby była jasność, że twoje życie nie kręci wokół dopiero co poznanej osoby. Inni powiedzieliby, że okazywanie szczerego zainteresowania może przynieść lepsze skutki. W końcu – jak zauważa Birnbaum – jesteśmy zaprogramowani do tego, żeby lubić tych, którzy lubią nas.
Najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji jest więc odnalezienie równowagi. Bycie zwartą i gotową na każde wyzwanie może być bowiem odebrane jako akt desperacji. Zbytni entuzjazm może działać zniechęcająco, jeśli zostanie odczytany jako brak innych opcji czy posiadanie niskich wymagań. Z drugiej strony zgrywanie królowej śniegu może sugerować prawdziwy brak zainteresowania dalszą znajomością. A przecież nikt nie chce walczyć o przegraną sprawę w obawie przed porażką i odrzuceniem. Jak więc postąpić?
„Udawanie trudnej do zdobycia rzeczywiście może zwiększyć twoją atrakcyjność, ale tylko pod jednym kluczowym warunkiem: druga osoba musi czuć, że jej wysiłki prawdopodobnie zakończą się sukcesem” – tłumaczy specjalistka.
Chodzi więc o to, aby pokazać, że jesteś dobrym materiałem na partnerkę i nie narzekasz na brak uwagi, ale wciąż pozostajesz w zasięgu. Badania dowodzą, że taka postawa skłania potencjalnego partnera do uznania cię za wartą jego starań. A gdy druga połówka zainwestuje swój czas i wysiłek, by cię do siebie przekonać, wasza relacja zyska w jej oczach na wartości. To, co działa w świecie mebli, sprawdza się więc także w świecie randek.
Ekspertka przestrzega jednak przed myśleniem o efekcie IKEA jak o próbie manipulacji i wyrachowanych gierkach. Zachęca, aby na „udawanie (nie)dostępnej” patrzeć raczej jak na stopniowe wzmacnianie więzi. Jak zauważa – napięcie i wzajemną ciekawość można podsycać bez nadmiernego chłodu, a rodzące się uczucie wyrażać bez niekontrolowanych emocjonalnych „wybuchów” i przytłaczania drugiej osoby.
Artykuł opracowany na podstawie: Gurit E. Birnbaum, „The IKEA Effect in Dating”, psychologytoday.com; Mark Travers, „A Psychologist Explains The ‘IKEA Effect’—How Labor Leads To Love”, forbes.com [dostęp: 16.07.2025]