1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Wtedy była wolność. Teraz jest kontrola”. Rozmowa z Wojciechem Eichelbergerem o młodości dawniej i dziś

„Wtedy była wolność. Teraz jest kontrola”. Rozmowa z Wojciechem Eichelbergerem o młodości dawniej i dziś

Joanna Flis i Wojciech Eichelberger (Fot. Cezary Piwowarski)
Joanna Flis i Wojciech Eichelberger (Fot. Cezary Piwowarski)
„Wbrew pozorom, byliśmy wolni. Dziś młodzi są bezpieczni, ale nie mają tej wolności, która rozwija” – mówi Wojciech Eichelberger, psycholog, psychoterapeuta i mówca. W rozmowie o różnicach pokoleniowych, lęku współczesnych rodziców i o tym, co warto byłoby zmienić w relacjach z dziećmi.

Joanna Flis: Wojtku, pamiętasz młodego siebie?
Wojciech Eichelberger: Pamiętam bardzo dobrze. Mam pamięć swojego życia od trzeciego roku życia, co jest dość nietypowe. Młody Wojtek żył w zupełnie innym świecie – powojennym, zrujnowanym, bez dorosłych mężczyzn, których wielu zginęło na wojnie. Kraj był w odbudowie, zapanował komunizm, którego Polacy nie wybrali. Nie było telefonów, telewizorów, radioodbiorniki były rzadkością. Po ulicach jeździły furmanki, a miasto pachniało... (śmiech) końskimi odchodami.

Jak określiłbyś tamten świat?
On był po prostu tak odmienny, że aż trudno uwierzyć, że żyłem i wtedy, i teraz. Szkoły były inne… Siedziało się na ławkach bez oparcia, z rękami założonymi do tyłu, żeby zachować odpowiednią postawę. Pisało się stalówką maczaną w kałamarzu, co oczywiście groziło kleksem, więc jak się zrobił błąd, trzeba było zaczynać od początku. Były też kary fizyczne i silny wpływ zarówno propagandy komunistycznej, jak i religii. Ideologiczny apel rano, potem lekcja religii. Totalne pomieszanie.

A gdybyś miał określić młodość tamtych czasów trzema słowami?
Wolność, prawda, sprawczość. Właśnie ta wolność, paradoksalnie. Byliśmy zostawieni sami sobie. Rodzice pracowali, szkoły były przepełnione, więc część dzieci miała lekcje popołudniami. Mieliśmy podwórka, ruiny miasta, działało się na granicy prawa. Były zabawy wojenne, partyzantki, czasem z niewypałami. Można nawet powiedzieć, że były „gangi” dziecięce.

Dziś taki opis dla wielu rodziców brzmi jak koszmar. A ty mówisz o tym z pogodą.
Bo to naprawdę miało dobre strony. To w gruncie rzeczy różnorodne, żywe i pełne wyzwań środowisko, które wspierało wszechstronny rozwój. Szkoły były mieszanką klas społecznych i poziomów edukacyjnych. To uczyło otwartości i współpracy. To może być zaskakujące, ale tamten świat był bezpieczniejszy, między innymi przez mały ruch uliczny, bo dzieci mogły same się przemieszczać. W szkołach mieliśmy więcej praktycznych zajęć, na przykład taniec, prace ręczne… Wychowanie fizyczne nie było traktowane jako „zło konieczne”. Ruch był codziennością.

A dziś? Jak widzisz kondycję młodych ludzi?
Szczerze? Współczuję im. Środowisko, w którym dziś dorastają, nie sprzyja rozwojowi. Rozwija się głównie głowa, ale nie ciało, nie relacje, nie twórcze myślenie. Wszystko dzieje się cyfrowo, jest zdigitalizowane. Młodym brakuje naturalnej dopaminy, płynącej ze spotkań, przyjaźni, wspólnych zabaw, ruchu, kontaktu z naturą. Za to mają nadmiar stresu. Pandemia jeszcze pogłębiła ten stan, bo ograniczenia społeczne sprawiły, że dzieci nie wiedzą dziś, jak zagadać, jak zdobywać przyjaciół bez internetu.

Czyli zapomnieliśmy, jak być w relacji?
Tak. Umiejętności interpersonalne zanikają. Jeśli kiedyś zabrakłoby prądu, to dla wielu młodych oznaczałoby to koniec świata. I to jest odpowiedzialność nas, dorosłych. Straszymy dzieci światem. Mówimy im: nie wiadomo, czy będzie praca, czy planeta przetrwa. I one w to wierzą. Nie mają nadziei, nie snują planów. Nic dziwnego, że wolą żyć tu i teraz. Albo że popadają w depresję.

Dlaczego my, wychowani w większej wolności, tak bardzo ją ograniczamy naszym dzieciom?
Bo sami żyjemy w lęku. Boimy się, że coś im się stanie. Świat wykorzystuje ten lęk marketingowo, bo najpierw straszy, a potem sprzedaje rozwiązania. Efekt? Kolejne pokolenia uczą się, że świat jest niebezpieczny. Zamiast po prostu żyć, zabezpieczają się. A potem kończą w inkubatorze: jedzenie pod ręką, picie pod ręką, idealna temperatura, kamery, płoty. Cały czas pod czyjąś opieką. Tyle że to nie rozwija. To paraliżuje.

Dziś dzieci szukają dopaminy – ale w internecie. W grach, social mediach, a czasem w substancjach. Co z tym zrobić?
To są zastępcze źródła dopaminy, szybkie, krótkotrwałe, uzależniające. Ale nie dają energii, nie budują zdrowej samooceny. Zamiast tego pustoszą organizm i psychikę. A przecież, jak wspominałem, naturalna dopamina bierze się z kontaktu z drugim człowiekiem, z ruchu, z zabawy, z uznania i pochwały. Tego dziś dramatycznie brakuje. I jeszcze jedno, dziś dzieci nie potrafią się nudzić, a przecież nuda to początek kreatywności. Kiedyś rodzice mówili: „Nudzisz się? Wymyśl sobie coś”. A dziś zamiast tego, po prostu podsuwają ekran.

Nie mamy już podwórek, trzepaków. Mamy internet. Ale może on jest tym nowym podwórkiem?
Zastępczym! Ale to nie to samo. Unieruchamia dzieci, nie daje im ruchu, dotyku, wspólnoty. A dzieci potrzebują dwóch godzin intensywnego, spontanicznego ruchu dziennie. I nie chodzi o zajęcia dodatkowe. Chodzi o zabawę. O decydowanie samemu o swoim ciele. O radość. O spontaniczność. A rodzice na hasło „nudzę się” reagują paniką. Nie dajemy dzieciom przestrzeni, żeby same coś wymyśliły.

Czasem mamy wrażenie, że nadopiekuńczość to wyraz miłości.
A to jedna z najgorszych form przemocy, bo straszy światem, pozbawia poczucia sprawczości, wiary w siebie. Dziecko, które dorasta w takim układzie, w wieku 30 lat nie chce się wyprowadzić z domu. A my się dziwimy, czemu nie jest odważne, kreatywne, czemu nie wie, czego chce. To tak, jakbyśmy kogoś utuczyli, a potem mieli pretensje, że jest otyły.

Jak zatem kochać dzieci dobrze?
Jest taka zasada: 50 proc. wymagań, 50 proc. wsparcia. Adekwatne wymagania, które pokazują dziecku: „Wierzę w ciebie. Dasz radę”. I jednocześnie wsparcie: „Pomogę ci. Będę obok”. Dzieci uczą się z wzorca. Jeśli rodzic mówi jedno, a robi drugie, wtedy uczy hipokryzji.

Myślę, że trudno uczyć wolności, jeśli nas samych ona przeraża. Jak do tego podejść?
Wolność zaczyna się od oswajania lęku. Im mniej lęku, tym więcej wolności. Żyjemy w znanym sobie piekle i boimy się nieznanego nam nieba. Ale prawdziwe bezpieczeństwo nie wynika z liczby zabezpieczeń, tylko z umiejętności życia mimo lęku. W świecie urealnionym, nie takim, jakim go malujemy. Dzieci muszą mieć prawo do ryzyka, do błędów, do własnych dróg. Potrzebują dorosłych, którzy nie będą ich chronić przed życiem, tylko je do niego przygotują.

Chcesz przeczytać więcej? Posłuchaj całej rozmowy z Wojciechem Eichelbergerem w podcaście „ZA MOICH CZASÓW” projektu MŁODE GŁOWY – już dostępny na YouTube i Spotify.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.



Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze