1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. „Nie mów mu wszystkiego. Prawda może zniszczyć wasz związek”. Psycholog tłumaczy, kiedy i dlaczego czasem lepiej jest skłamać

„Nie mów mu wszystkiego. Prawda może zniszczyć wasz związek”. Psycholog tłumaczy, kiedy i dlaczego czasem lepiej jest skłamać

Sama prawda to nie jest przepis na udaną relację. Związek to bowiem nie tylko pełna szczerość, ale też zdrowa granica. (Fot. Milan Markovic/Getty Images)
Sama prawda to nie jest przepis na udaną relację. Związek to bowiem nie tylko pełna szczerość, ale też zdrowa granica. (Fot. Milan Markovic/Getty Images)
Prawda, sama prawda i tylko prawda – to nie jest przepis na udany związek. Psycholog Paweł Droździak przekonuje, że postulat absolutnej szczerości jest nierealizowalny nie tylko w związku, ale w ogóle w relacjach międzyludzkich. Bo byłoby to nie do zniesienia.

Gdy wchodzimy w relację romantyczną, mamy już jakiś bagaż doświadczeń, związki z przeszłości, przeżycia, zobowiązania, niektórzy dzieci. Co wnosić do nowego związku, a co zostawić dla siebie?

Warto sobie wyobrazić pewną skalę – oś, na której po jednej stronie mamy zwykłe oszustwo, a na drugiej absolutną szczerość. Kłamstwo na samym początku relacji spotyka się niestety dość często, zwłaszcza jeśli chodzi o znajomości internetowe. Nie ma w tym zbyt wielkiej filozofii, ludzie zatajają pewne informacje, a w postaci skrajnej nawet sami nie istnieją, bo Internet daje możliwość przybierania fałszywej tożsamości. Najczęściej jednak ludzie istnieją, przynajmniej fizycznie, ale można sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś sprzedaje całkowicie nieprawdziwą opowieść o sobie. Mówi na przykład, że wcześniej miał tylko jeden związek, podczas gdy miał 20, że nie ma dzieci, gdy tymczasem spłaca podwójne alimenty, i to dwóm różnym kobietom.

Oczywiście mamy prawo oczekiwać, że ktoś, z kim nawiązujemy relację, nie będzie tak postępował, ale z drugiej strony oczekiwanie absolutnej szczerości od ludzi – nie tylko na początku relacji romantycznej, lecz także w związku i w ogóle we wszelkich kontaktach między ludzkich – jest nieporozumieniem. To niewykonalne.

Dlaczego?

Żeby to wyjaśnić, muszę odwołać się do początków tak zwanej psychologii użytkowej, tej, w której psycholog świadczy usługi dla ludzi, czyli tak naprawdę do psychoanalizy. W czasach Freuda to wyglądało tak, że psychoanalityk zapraszał pacjenta na kozetkę i prosił go, by mówił wszystko, co przyjdzie mu do głowy, bez żadnej cenzury. Okazywało się to najczęściej niezwykle trudnym zadaniem – choćby dlatego, że człowiekowi przychodzi do głowy więcej, niż nadąża wypowiedzieć. Z drugiej strony sam proces mówienia już niejako kieruje skojarzeniami. Gdy podążymy za jakąś narracją, to cała reszta myśli znika, bo wypowiedziane ma swoją moc. Nie ma mówienia bez dokonywania jakiegoś wyboru. Czyli zawsze zostaje coś, czego właśnie nie powiemy. W tej sytuacji pytanie o to, czym jest szczerość, jest pytaniem o to, na ile w ogóle jesteśmy bytami mentalnie spójnymi, by w ogóle móc sformułować jakiś manifest, w którym nie byłoby żadnej sprzeczności, ambiwalencji, żadnej wątpliwości, niczego przemilczanego.

Nie możemy być pewni, że myślimy właśnie to, co nam się wydaje, że myślimy? Strasznie to skomplikowane.

Zobacz, jak często doświadczamy sprzecznych stanów. By zejść na poziom relacji – partner może budzić w nas kilka różnych kłócących się ze sobą uczuć. Weźmy taki przykład: Roman cię niesamowicie pociąga, ale też wiesz, że z różnych powodów nie da się z nim żyć. No i teraz ktoś cię pyta: czy tęsknisz czasem za Romanem? Konia z rzędem temu, kto rozwikła, co masz powiedzieć, bo prawda jest taka, że sama nie wiesz. Jeśli jednak powiesz, że nie wiesz, co byłoby jakoś szczere, to skutki tego też mogą nie być najlepsze, zwłaszcza jeśli to pytanie padło z ust twojego obecnego partnera, który Romanem nie jest. Chodzi mi o to, że w jakimś sensie bycie człowiekiem zmusza do tego, by prowadzić jakąś zewnętrzną politykę w stosunku do tych, do których cokolwiek mówimy, i wciąż zastanawiać się, co powiemy i w jakiej formie.

Jest zresztą dość liczna grupa takich osób, które od razu, dosłownie w pierwszych minutach znajomości, wchodzą na bardzo głęboki poziom rozmowy. To poniekąd wynik właśnie inspiracji technikami terapeutycznymi, jakich się używa w gabinetach. W życiu to jednak raczej słabo działa. Nawet jeśli druga osoba podejmie wyzwanie i taka głęboka rozmowa się odbędzie, to następnego dnia większość ludzi poczuje raczej chęć, by się oddalić. Bo było za szybko i za bardzo. No i mamy kolejne rozczarowanie – odbył ktoś ze mną tak otwierającą rozmowę, a dziś mnie unika.

Czy to znaczy, że nic o sobie nie da się powiedzieć szczerze i na pewno?

Gdybyśmy mieli ciągle tylko udawać, spotykanie innych ludzi nie miałoby sensu. Z drugiej strony jednak każdy sam ze sobą musi dochodzić do ładu przez cały czas, a dochodzenie do ładu w jakiejś mierze jest mówieniem pewnym swoim częściom, żeby zamilkły. Nikt do końca nie pokazuje siebie takim, jaki jest. Przed wojną, w czasach dla kobiet absolutnie straszliwych, w szkołach dla panien uczono nie tylko tego, jak rozmawiać, lecz także jak siadać, wstawać, jak się malować. Pewna starsza pani, która do takiej szkoły uczęszczała, opowiadała mi, że wpojono jej nawyk, by jeżeli rozmawia z mężczyzną rano, gdy jej twarz nie wygląda najlepiej, zawsze sia dała tyłem do okna. Jakaś inna głupia i niewyszkolona usiądzie przodem do okna i wtedy ten facet będzie miał porównanie, w którym ta sprytniejsza wypadnie lepiej.

Niektóre kobiety i dzisiaj chodzą spać w makijażu albo wstają dziesięć minut przed partnerem, żeby nie pokazywać się całkiem sauté.

Czy to jest szczerość, czy kłamstwo?

To raczej sprzedawanie nie do końca prawdziwego obrazu siebie.

No, czyli kłamstwo. Przykłady takich sytuacji można by mnożyć. „Kochanie, jak wyglądam w tej sukience?”, pyta ona. „Doskonale!” – mówi on, a myśli wówczas coś zgoła odwrotnego. To jest odpowiedź kontrolowana, oczywiście kłamstwo, ale obliczone na uniknięcie możliwych konsekwencji szczerości w tej sytuacji. Po co mówić szczerze o czymś, czego i tak się w tej sytuacji nie da zmienić?

Pamiętam klientkę sprzed wielu lat, która świetnie sformułowała to, o czym teraz rozmawiamy. Poprosiłem ją, by mówiła wszystko, co jej przyjdzie do głowy, bez cenzury. Skwitowała tę prośbę mniej więcej tak: „Ja tu przychodzę, żeby przedstawić panu określoną sytuację w określony sposób. Jeśli będę mówiła bez kontroli, to nie wiadomo, co ja tu powiem”. Powiedziała to w sposób całkowicie otwarty i to była jedna z najlepszych rzeczy, jakie usłyszałem w gabinecie!

Pojęcie całkowitej szczerości to jest mrzonka, która po chodzi z dziedziny psychoterapii, a wynika konkretnie z pomylenia techniki terapeutycznej z metodą na życie. Wypowiadanie na głos w gabinecie nawet najgorszych słów, najdziwniejszych skojarzeń, najbardziej zagmatwanych fantazji to jest technika gabinetowa bardzo określonej pracy, ale absolutnie nie rada na spotkanie towarzyskie. Podam absurdalny przykład.

Wyobraź sobie, że ktoś idzie na wernisaż wystawy, ogląda obrazy i nagle pojawia mu się w głowie jakieś wspomnienie, jakaś klapka się otwiera, wobec czego podchodzi do kogoś obcego i mówi znienacka coś ta kiego: „Jak miałem trzy latka, to kąpano mnie razem z psem”. Przecież każdy, kto usłyszy podobne wyznanie w takiej sytuacji, będzie tym straumatyzowany i raczej nie będzie chciał dalej rozmawiać. Dlatego że nie została wcześniej zbudowana relacja. Normalnie raczej odbywa się small talki o pogodzie czy sztuce, niż wali prosto z mostu zapis swoich myśli.

Pamiętasz film „Vicky Cristina Barcelona”? Facet od pierwszej chwili proponuje dziewczynom trójkąt. Akurat w tym konkretnym przypadku bezpośredniość przy niosła spodziewany efekt, ale nawet wtedy z początku jedna z nich od razu mówi coś w rodzaju: „Nie, proszę pana, pan sobie stanowczo za dużo wyobraża!”. To jest komunikat: bez takiej szczerości, proszę, bo taka szczerość mnie obraża.

Dlaczego?

Ten facet najpierw musi pokazać to, że potrafi kontrolować swoje impulsy, że jest dostosowany społecznie. Czyli między innymi niestety też to, że potrafi trochę kłamać. Mówić na inne tematy niż ten, o który naprawdę mu chodzi. Wytrzymać presję i patrząc na kobietę, rozmawiać o rewolucji francuskiej, jednocześnie myśląc, kiedy pójdzie z nią do łóżka.

Jeśli to potrafi, to jest większa szansa, że potrafi także powstrzymać swoje emocje w sytuacji konfliktu, a więc nie jest agresywny, czyli nie jest źródłem zagrożenia. Gdyby był od razu absolutnie szczery, toby znaczyło, że jest trochę jak małe dziecko, które już umie mówić, ale jeszcze nie wie, że nie mówi się wszystkiego. Szczerość całkowita może być rozumiana jako całkowita uczciwość, ale także jako całkowity brak kontroli. Poza sytuacją z gabinetu osoby, które się nie kontrolują, czyli właśnie całkowicie szczere, to są osoby, którym możemy ufać o tyle, że mówią prawdę, ale nie możemy już ufać, że cokolwiek zniosą, wytrzymają, że można będzie z nimi funkcjonować.

Oczywiście jest i druga strona tego obrazu – osoby które zawsze wiedzą, co warto powiedzieć, a czego nie, ale w głębszym sensie nie kontrolują się wcale. Ktoś może na przykład latami zdradzać drugą osobę i nigdy nie dać tego poznać po sobie.

Skoro już poruszyłeś ten wątek – przyznawać się do zdrady czy nie?

Jeśli ktoś już koniecznie potrzebuje się do tego przy znać, to niech to zrobi na terapii. Partnerowi to naprawdę można darować.

Przyznanie się do zdrady to dziecięca potrzeba. Ktoś zdradził, czuje się z tym źle, więc chciałby teraz dostać rozgrzeszenie i prosi partnera, żeby mu w tym pomógł, żeby mu ulżył w poczuciu winy, i najlepiej jeszcze zrozumiał, jaka nieświadoma potrzeba tym kierowała. To jest absurd. Żaden partner nie zniesie zderzenia z całością materiału nieświadomego drugiej strony. Jest różnica między tym, że ludzie do siebie pasują, a tym, że o sobie wszystko wiedzą. Bo pasowanie do siebie oznacza zdolność wspólnego fajnego przeżywania różnych rzeczy, wspólnego bycia i wspólnego działania, doświadczania. Wiedzieć wszystko o sobie oznacza niekończącą się psychoanalizę.

Mam wrażenie, że ludzie w tej chwili są uczeni, żeby dyskutować o tym, jak być, a nie tego, żeby być. Pary, które bez końca debatują „jak ze sobą być”, wcale nie są szczególnie szczęśliwe. W związku naprawdę nie trzeba ani mówić, ani wiedzieć o sobie wszystkiego, wiele i tak wyjdzie – tyle że w działaniu. Interesujące jest to, że ludzie są zawsze bardzo ciekawi tego, jak wyszli na nagraniu kamerą. Kamera pokazuje to, czego o sobie nie wiesz, widzi cię inaczej. Tak samo człowiek z zewnątrz widzi i wie to, czego ty o sobie nie wiesz. On wie to o tobie nie dlatego, że mu powiesz, tylko dlatego, że widzi, co ty robisz. I to w sposób, który dla ciebie jest niedostępny. To wystarczy.

Będąc w relacji, wybieramy, co na swój temat zaprezentujemy partnerowi? Dokonujemy jakiejś selekcji?

Cały czas. Mało tego, każdy dokonuje nawet selekcji tego, o czym ma myśleć. Nam się wydaje, że myśli przychodzą same do głowy, ale to, co dociera do świadomości, to już wynik wielkiego procesu selekcji. Nawet hierarchizowanie bodźców, które do nas docierają, to pewien rodzaj cenzury. Podobnie się dzieje, kiedy na przykład musimy sprostać jakiejś sytuacji, mimo że emocjonalnie jest trudna. Powiedzmy, że boimy się czegoś, ale musimy działać mimo strachu. Czasem związek jest jedynym miejscem, gdzie możemy przyznać się, że czegoś w zewnętrznym świecie się obawiamy. Ale bywa, że partner albo rodzina potrzebują widzieć, że się trzymamy i że damy radę, nawet jeśli sami nie jesteśmy tego pewni. Czasem druga strona też się boi i wolałaby wziąć od nas trochę udawanej odwagi jakby na kredyt niż sama, będąc w strachu, zbierać nas, też przerażonych, z podłogi.

A w bliskiej relacji szczerość nie jest jednak potrzebna do bycia autentycznym, bycia sobą?

Na pewno dobry związek między innymi po tym po znamy, że sami w nim czujemy, że nie musimy za bardzo udawać. Jeśli sami mamy wrażenie, że ciągle przy kimś gramy, albo na przykład nasi przyjaciele widzą, że „nie jesteśmy sobą” przy partnerze, to prawdopodobnie taki związek nie zadziała zbyt dobrze. Jest jednak pewna przestrzeń między sztucznością a szczerością całkowitą, absolutną i bezgraniczną. Unikałbym skrajnych, idealistycznych wyobrażeń. Nieudawanie wcale nie musi polegać na niekończącej się wzajemnej psychoanalizie, ale na tym, by razem pobyć i będąc razem, zgodnie ze sobą reagować.

Weźmy pytania dotyczące seksu: „Z kim ci było najlepiej w łóżku? Co fajnego robiła w seksie Jola, a co Krysia? I czym się od siebie różniły fizycznie?”. Pójście w stronę absolutnej szczerości może tu być i zabójcze, i samobój cze! Związek właśnie tym różni się od psychoanalizy, że w psychoanalizie zakłada się całkowity brak cenzury, dojście do nieświadomego. A w związku nieświadome działa tylko w tym sensie, że można wartościowo i przyjemnie przeżywać wspólne chwile, ale to nie znaczy, że trzeba to nieświadome uświadomić całkowicie.

Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć? Uszanować prawo partnera do tajemnicy?

W rozwoju dziecka bardzo ważnym momentem jest uzyskanie prawa, by nie wszystko mówić dorosłym. Własna szuflada, własny telefon, do którego nikt nie zajrzy, własny pamiętnik i w końcu własne życie intymne. Prawo do tajemnicy jest konieczne, by mógł powstać własny rozum. W związku kierujemy do partnera także i nieco dziecięce potrzeby, pytanie jednak, z którego poziomu – tego przed prawem do własnej szuflady, czy z tego poziomu, kiedy dziecko już to prawo ma?

Podam przykład ze sfery seksualnej. W naszych realiach kulturowych ludzie praktycznie nie zaczynają swojego życia seksualnego od tego związku, w którym są potem na stałe. Dlaczego możemy być w związku, który seksualnie nie jest naszym pierwszym? Po części dzięki temu, że mamy na to jakiś rodzaj zgody, ale po części dzięki temu, że stosujemy wyparcie. Nie zastanawiamy się, jak to kiedyś w życiu partnera wyglądało, bo jeśli się zastanawiamy, to niewiele dobrego z tego wynika.

Wyobraź sobie taką sytuację: Janek mówi swojej dziewczynie, że kiedyś ze swoją byłą uprawiał bardzo odważny seks, który filmowali. Po co to mówi – pomińmy. I dziewczyna któregoś dnia, robiąc porządki, znajduje w szafie starą kamerę VHS. Kusi ją i odpala, z ciekawości. Widzi seks, jej Janek jest dużo młodszy i w ogóle inny. Myślisz, że ona się przy tym będzie dobrze bawić?

Raczej fatalnie...

Dokładnie. Zobaczy to, czego nie chciałaby wiedzieć, co dzięki wyparciu uważa za nigdy niezaistniałe. Nikt raczej nie pokazuje takich filmów swoim partnerom, tak jak nie opowiada o sobie wszystkiego, bo pewne rzeczy są traumatyczne. Każdy ma prawo do tego, by przeszłość drugiej osoby nie zalewała mu całego życia. Nie mam tu oczywiście na myśli ukrywania ważnych zdarzeń z przeszłości, które mają istotne znaczenie dla relacji, bo wtedy mówimy po prostu o kłamstwie.

Jeżeli jednak ktoś ma taki sekret, którego nie może ujawnić, a musi z nim żyć, to mówimy znów o traumie. I to jest jeszcze inny temat. Bo ktoś mógł na przykład mieć jakieś doświadczenia, które wpływają na jego funkcjonowanie w obecnym związku i o których on nie potrafi mówić. Ale niepokoi go też to, że jego zachowanie wywołane traumą, które nie daje się kontrolować, może jakoś związek zepsuć. Czy wówczas powiedzieć partnerowi, w czym problem? To poważny dylemat. Sugerowałbym, by w takiej sytuacji najpierw skonsultować się z terapeutą, a dopiero potem zastanowić się, czy na pewno warto taką tajemnicą podzielić się z partnerem, a jeśli tak, to kiedy i jak to zrobić.

Paweł Droździak, psycholog. Prowadzi poradnictwo dla osób dorosłych i par. Pracuje z osobami mającymi trudności z kontrolowaniem zachowań impulsywnych. Zajmuje się także analizą lacanowską. Jest współautorem książki „Blisko, nie za blisko. Terapeutyczne rozmowy o związkach”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze