Często dwoje ludzi ciągnie do siebie dlatego, że mają podobny zestaw trudności, choć mogą się one wyrażać w różny sposób – twierdzi Susanna Abse, brytyjska terapeutka psychoanalityczna, która od 37 lat pracuje z parami znajdującymi się w kryzysie.
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 6/2025.
Izabela Nowakowska-Teofilak: Jaka jest pani ulubiona bajka? Czy w jakiś sposób ukształtowała pani wyobrażenia o szczęśliwym związku?
Susanna Abse: O rany! Naprawdę nie wiem, nikt mnie nigdy o to nie zapytał. Jedyne, co mi teraz przychodzi do głowy, to powieść Francis Hodgson Burnett o tajemniczym ogrodzie. Nie wyniosłam z niej żadnych wyobrażeń na temat swojego przyszłego związku, ale myślę, że fascynacja tą historią odzwierciedlała moje zainteresowanie tym, co niewypowiedziane, ukryte za kulisami, jakąś tajemnicą. A właśnie na odkrywaniu takich głęboko skrywanych sekretów w dużej mierze polega praca terapeuty. Cały czas próbujemy dostać się do tajemniczego ogrodu i odkryć, w czym tak naprawdę tkwi problem.
Zadałam to pytanie, ponieważ w najnowszej książce „Opowiedzcie mi o miłości. Jak się zakochujemy i dlaczego się rozstajemy” łączy pani motywy baśniowe z prawdziwymi historiami ze swojego gabinetu terapeutycznego. Wydawałoby się, że nasze związki mają niewiele wspólnego z rycerzami na białym koniu...
Bajki to nie tylko piękne księżniczki i dzielni rycerze. Czytała pani baśnie braci Grimm? W tych opowieściach jest pełno przerażających rzeczy. Dla mnie są one metaforą uniwersalnych historii, które dzieją się na poziomie nieświadomości. Wiele lat temu psychoanalityk Bruno Bettelheim pokazał, w jaki sposób baśnie opowiadają nam historię o nieświadomym życiu, które prowadzimy, pełnym nienawiści, złości, zazdrości i strachu. Chodzi w nich o głębszą prawdę o ludzkiej naturze, potrzebie bycia z innymi oraz naszej bezbronności – nie potrafimy uniknąć uzależnienia od innych, a zarazem się go obawiamy.
Sednem bajek jest pragnienie zmiany i dokładnie to samo motywuje ludzi do rozpoczęcia terapii. Oczywiście w psychoterapii nie da się zmienić żaby w księcia, staramy się jednak zaprosić pacjenta do podróży, podczas której zrozumie, że żaba i książę to dwie składowe tej samej osoby, a „przemiana” następuje często w wyniku zaakceptowania tego faktu. Niektórzy pacjenci szukają jednak cudownego uzdrowienia i są bardzo rozczarowani, gdy odkrywają, że taka magiczna mikstura nie istnieje.
Mówi się, że wybierając partnera lub partnerkę, wybieramy jednocześnie cały zestaw problemów i trudności, z którymi będziemy musieli żyć. Czy rzeczywistość faktycznie jest tak pesymistyczna?
Cóż, w pewnym sensie to prawda, ale pocieszające jest to, że problemy, które razem z drugim człowiekiem bierzemy, są zazwyczaj bardzo podobne do tego, z czym sami się borykamy.
Często łączymy się pary, ponieważ mamy podobny zestaw trudności, choć mogą być one wyrażane w różny sposób. Na przykład potrzeba bliskości u niej może się wyrażać zaangażowaniem, nieustającą troską i deklaracjami miłości, a u niego wycofaniem i pozornym oderwaniem od rzeczywistości. Każde z partnerów może sobie inaczej radzić z tym samym problemem, ale z mojego doświadczenia wynika, że wiążemy się najczęściej z własnymi trudnościami, podświadomie szukamy ich lustrzanego odbicia.
W dedykacji napisała pani: „Dla Paula, mojego towarzysza w poszukiwaniu prawdy”. Wasze poszukiwania trwają już ponad 40 lat. Udało się wam odkryć prawdę o miłości?
W ujęciu filozoficznym prawdą jest to, co odpowiada rzeczywistości, ale rzeczywistość jest subiektywna: moja będzie inna niż twoja. Dlatego w związku kluczowe jest właśnie poszukiwanie prawdy, a nie jej znalezienie. W gabinecie spotykam mnóstwo ludzi tak bardzo okopanych w swoich „prawdach”, że nie są już w stanie ujrzeć człowieka, z którym żyją, takim, jaki on jest.
Podczas sesji odkrywają, że nie tylko zatajali coś przed innymi, ale też okłamywali siebie, ponieważ szczerość wobec siebie zwykle oznacza zmierzenie się z bolesną prawdą. Istnieją zatem dwa aspekty „prawdy” w relacji pary: pierwsza to zmierzenie się z własnymi uczuciami i doświadczeniami, a druga to skonfrontowanie się z uczuciami partnera i zrozumienie jego doświadczeń. Największym wyzwaniem jest pozwolić współistnieć tym dwóm prawdom tak, by jedna nie przyćmiła drugiej.
Doświadczenie wyniesione z gabinetu pomogło pani zbudować tak trwały związek?
Myślę, że wszyscy terapeuci próbują w jakiś sposób zrozumieć siebie poprzez swoją pracę, choć ja najpierw zostałam mężatką, a dopiero później terapeutką par. Wybór takiej drogi zawodowej był między innymi wynikiem tego, co działo się w moim związku, bo kiedy urodziło się nasze pierwsze dziecko, moja relacja z mężem stała się bardzo, bardzo stresująca. Do udziału w szkoleniu z terapii par skłoniła mnie więc próba zrozumienia tego, co dzieje się w moim małżeństwie. Przetrwaliśmy ten kryzys i wiele innych, co nie znaczy, że jesteśmy parą idealną. Zapewne wiedza i doświadczenie, jakie posiadam, bywają pomocne, ale rozwiązywanie problemów w związku to praca zespołowa, a więc fakt, że przeżyliśmy ze sobą tyle lat, nie jest tylko moją zasługą.
Te cztery wspólne dekady uświadomiły mi, że nie ma jednej miłości, że nasze uczucia się zmieniają, tak jak życie. To, co czułaś jako 25-latka, nie jest tym samym, co czujesz, mając lat 40 czy 70. Dobry związek sprawia, że oboje nieustannie się rozwijacie, wzajemnie wzbogacacie i ciągle dowiadujecie się o sobie czegoś nowego. To historia, która toczy się przez dziesięciolecia. I nie zawsze jest bajką. Kłótnie w każdym związku są nieuchronne. Różnic zdań nie tylko nie da się uniknąć, są one wręcz bardzo istotne. Przepracowywanie różnic jest być może ważniejsze niż zgoda, ponieważ dzięki temu zaczynamy rozumieć, że ty nie jesteś mną, a ja nie jestem tobą. Uważam więc, że sztuką bycia wystarczająco szczęśliwą parą nie jest brak kłótni, ale umiejętność dobrego godzenia się i naprawy związku.
Czy na przestrzeni tych 37 lat, odkąd pracuje pani jako terapeutka par, zmieniły się problemy, z którymi ludzie najczęściej borykają się w swoich związkach?
Zmieniła się bez wątpienia grupa pacjentów, z jakimi się spotykam. Dawniej nie było tylu par nieheteronormatywnych szukających terapeutycznego wsparcia, ale kiedy zaczynałam, przekrój społeczny w moim gabinecie był jednak o wiele szerszy niż obecnie. Pracowałam dla organizacji charytatywnej, przychodzili więc do mnie ludzie z różnych środowisk, zarówno bardzo młodzi, jak i mocno dojrzali, przedstawiciele różnych ras i wyznań.
Teraz – zapewne ze względu na mój wiek i wysoką stawkę godzinową – rzadko widuję młode pary. Jednak problemy, z którymi borykają się ludzie w związkach, są bardzo uniwersalne i zależne od tego, na jakim etapie życia znajdują się partnerzy. Decyzja o wspólnym zamieszkaniu, zawarciu związku małżeńskiego czy posiadaniu dzieci to duże życiowe zmiany, które wywołują wiele myśli, obaw, lęków, dlatego czasem ludzie potrzebują w takich momentach profesjonalnego wsparcia. Ale są też tacy, którzy zaczynają dostrzegać swoje problemy dopiero wtedy, kiedy dzieci wyprowadzają się z domu.
Przeważająca większość par, które teraz spotkam, to ludzie w średnim wieku, odnoszący duże sukcesy w świecie zewnętrznym, ale borykający się z problemami emocjonalnymi, podziałem ról w opiece nad dzieckiem lub poczuciem wykluczenia. Często przychodzą z powodu romansu, do którego doprowadziły czynniki, o których już wspomniałam, czyli wieczne zabieganie, próba balansowania między pracą a opieką nad dziećmi i chroniczny brak czasu dla siebie.
Czytaj także: Całe życie razem? Co sprawia, że miłość w długoletnim związku nie blaknie?
Może nasze problemy w związkach są ponadczasowe, bo nieświadomie powielamy historie swoich rodziców?
To jest trochę bardziej skomplikowane, ponieważ jako dzieci nie wiemy do końca, co się dzieje między rodzicami. Nie wiemy, co robią w sypialni, nie rozumiemy, dlaczego się kłócą albo po co wychodzą wieczorami na randki. Przyglądamy się różnym sytuacjom i tworzymy sobie fantazje, które wpływają później na nasze wyobrażenia na temat relacji dwojga ludzi, bycia dobrą matką czy ojcem. Każdy z nas ma zatem tzw. wewnętrzną parę, która rzutuje na nasze rozumienie natury związków. Tworzymy swoje dziecięce narracje, na przykład „w związku nigdy nie powinnaś polegać na drugiej osobie, ponieważ może cię opuścić” albo „musisz przejąć kontrolę, bo w przeciwnym wypadku ktoś cię zdominuje”. W dorosłym życiu próbujemy odgrywać te scenariusze z partnerem lub partnerką.
Ludzie zazwyczaj szukają profesjonalnej pomocy dopiero wtedy, kiedy sami nie są już w stanie się porozumieć. Jedna z terapeutek pracujących z parami powiedziała mi, że w swoim gabinecie często czuje się tak, jakby ktoś zamknął ją w klatce z lwami. Jak rozładowuje pani tak napiętą atmosferę?
Na szczęście coraz więcej par trafia do mojego gabinetu ze świadomością, że sposób, w jaki wchodzą w interakcje, stał się toksyczny i wypala dobre uczucia, jakie w nich pozostały. Że zapętlają się w swoich rozmowach, wciąż powtarzając te same argumenty, które niczego nie zmieniają. To już połowa sukcesu, bo lepiej gasić ogień w zarodku niż przepracowywać wieloletnie schematy. Najtrudniejsze są początki, kiedy proszę swoich klientów, by własnymi słowami opowiedzieli, na czym polega ich problem. Chcę poznać oba punkty widzenia, ponieważ wersje wydarzeń i ich oceny często są sprzeczne. Przy czym cały czas czuwam, by spirala wzajemnych pretensji nie wymknęła się spod kontroli. Jeśli temperatura rozmowy się podnosi, przerywam ją i pomagam każdej osobie lepiej zapanować nad swoimi uczuciami. Przede wszystkim zachęcam do tego, by myśleć o tym, co się czuje, zamiast strzelać słowami na oślep niczym zacięty karabin maszynowy. Kiedy zastanawiamy się nad tym, co dzieje się w naszym wnętrzu, zaczynamy używać umysłu, a jak wiadomo, jest on najlepszym regulatorem emocji. Dzięki temu można spojrzeć na partnera z zupełnie innej perspektywy, a przede wszystkim usłyszeć, co tak naprawdę chce nam przekazać swoimi słowami.
Aby rozładować napięcie, pytam też o rzeczy pozornie niezwiązane z trudnością, z którą boryka się para, o pracę, dzieci, sytuację rodzinną. Na chwilę odrywa ich to od problemu i pozwala poznać szerszy kontekst, w jakim funkcjonuje ten związek.
Zawsze też proszę pacjentów, żeby opowiedzieli, jak się poznali i co im się w sobie spodobało, kiedy pierwszy raz się spotkali. To z kolei mówi mi sporo o dynamice w związku i o tym, czego każde z nich, wchodząc w tę relację, szukało, niekoniecznie świadomie. W nich samych to pytanie wyzwala zazwyczaj dobre emocje, bo mają szansę przypomnieć sobie uczucia z początku związku – to, co ich do siebie zbliżyło i dodawało skrzydeł.
Poza tym istotne jest także, co dzieje się pomiędzy parą przed sesją, podczas wspólnej drogi do gabinetu i po wyjściu z niego. To jest ich czas na zacieśnianie relacji, pobycie ze sobą bez dzieci i bez tony tych wszystkich obowiązków, z których na co dzień muszą się wywiązać, tracąc przestrzeń dla siebie samych.
Czytaj także: Jaką psychoterapię wybrać? Krótki przewodnik po najpopularniejszych metodach
A zdarza się pani, tak po ludzku, czuć większą sympatię do jednego z uczestników terapii?
Jako terapeutka patrzę przede wszystkim na coś, co nazywam „stanem umysłu pary”. Nie widzę przed sobą dobrego mężczyzny i złej kobiety lub odwrotnie, tylko patrzę na dynamikę między dwojgiem ludzi. Oczywiście zdarzają się chwile, kiedy myślisz sobie: „O rany, ona jest naprawdę trudną przeciwniczką”, ale natychmiast przychodzi refleksja: „Okej, a teraz przyjrzę się temu, jak on ją do tego prowokuje”. I zazwyczaj okazuje się, że ta druga, pozornie bardziej poobijana życiowo strona wcale nie jest bez winy, tylko zamiast uderzać frontalnie, dyskretnie szturcha i zaczepia. Ta dynamika jest znacznie ważniejsza niż to, kto z nich na pierwszy rzut oka wydaje się milszy.
Czy kiedykolwiek powiedziała pani jakiejś parze, że dla swojego dobra powinna się rozstać?
Taka myśl przeszła mi przez głowę może trzy razy, a wypowiedziałam ją głośno raz, ponieważ ten związek był naprawdę szkodliwy dla kobiety. W stwierdzeniu „powinniście się rozstać” jest coś aroganckiego, kryje się pod nim niezachwiana pewność swoich racji, a ja, choć przez lata wypracowałam dość dobry kontakt z własną intuicją, tak naprawdę nigdy nie mam pewności, jak potoczy się terapia. Czasem pary, które przychodzą do gabinetu po to, by przeprowadzić je przez rozstanie, ostatecznie się schodzą, a ci, którzy chcieli ratować związek, jednak się rozstają.
Poza tym moim zadaniem jako terapeutki nie jest wyrokowanie o tym, kto z kim powinien żyć, tylko pomaganie ludziom w podjęciu najlepszych dla nich decyzji. Sami muszą przeprowadzić swego rodzaju analizę zysków i strat, a następnie zdecydować, czy jest między nimi coś na tyle ważnego, by podjąć pracę z terapeutą i dać sobie drugą szansę. Efekt terapii zależy więc w dużej mierze od rozmowy, jaką dana osoba przeprowadza sama ze sobą na temat tego, czy nadal ma serce do tej relacji i mimo ponoszonych kosztów chce w niej wciąż być. I nie ma znaczenia, co ją do tego motywuje. Czasem jest to potrzeba uchronienia dzieci przed rozpadem rodziny, a czasem pragnienie zachowania wspólnej grupy przyjaciół i relacji, które razem zbudowali jako para. Najważniejsze to czuć, że ten cel jest naprawdę wart tego, by dużo zainwestować w poprawę sytuacji.
Ze statystyk wynika, że na 100 par decydujących się na wspólną terapię po jej zakończeniu rozstaje się zaledwie 10, bo kiedy ludzie konfrontują się z myślą, że mogą ze sobą zerwać, czasami zaczynają doceniać to, co mają. Przestają też postrzegać swoją relację jako klatkę, która ich więzi, bo uświadamiają sobie, jak łatwo można z niej wyjść.
Fakt, że ludzie pokonują swoje trudności i postanawiają dalej iść razem, jest wyznacznikiem sukcesu terapeutycznego?
Nie, to, że po terapii para się nie rozstaje, nie świadczy w żaden sposób o jakości samego procesu terapeutycznego. Moja praca nie polega na nakłanianiu ludzi do bycia ze sobą za wszelką cenę. Celem terapii jest uświadomienie im swoich potrzeb,
realnych problemów i dostrzeżenie tej drugiej osoby taką, jaką jest, a nie taką, jak sobie ją wyobrażamy. Aby uznać sesję za udaną, muszę poczuć, że para choćby przez chwilę połączyła się ze sobą w prawdziwy sposób i że ja również poczułam z nimi więź na bardzo głębokim poziomie. Że w gabinecie pojawiła się jakaś intymność, szczerość, choć są to zazwyczaj momenty bardzo bolesne.
Sussanna Abse zasiada w zarządach Association for Infant Mental Health oraz The Freud Museum w Londynie. W kwietniu wystąpiła jako prelegentka na warszawskiej konferencji „Pracując psychoanalitycznie z parami”, a w lutym ukazała się jej książka „Opowiedzcie mi o miłości. Jak się zakochujemy i dlaczego się rozstajemy”