Włoszka? Tak, choć można by ją nazwać także amerykanką. Pisarka. Tłumaczka – i nie chodzi tylko o zawód, ale także rolę, w którą od dziecka wcielała się w życiu prywatnym. Słysząca córka głuchych rodziców. Autorka zadziwiającej, wstrząsającej i bardzo osobistej powieści „obca”. Czy znasz Claudię Durastanti?
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 6/2025.
Katarzyna Kazimierowska: Pamiętasz, kiedy pierwszy raz dotarło do ciebie, że twoja rodzina jest inna?
Claudię Durastanti: Musiałam być bardzo mała, kiedy ktoś – może moi dziadkowie albo sąsiad – powiedział mi, że mama jest głucha, a więc, jak wtedy zrozumiałam, inna od reszty. Tylko jak nazwać to doświadczenie inności, jeśli nie ma na to konkretnego określenia?
Pamiętam, jak te słowa wyrwały mnie z otulającej membrany – poczucia jedności, jaką czułam z moją mamą. Jakby ktoś nas wyrwał z naszego mikrokosmosu. Dziś myślę, że to było nawet traumatyczne. Nagle dotarło do mnie, że należę do świata ludzi słyszących, podczas gdy moja matka pozostaje w innym świecie, zamknięta w swojej głuchocie.
Wcześnie stałaś się jej tłumaczką, łączniczką ze światem zewnętrznym. Podzielając los wielu CODA [z ang. Children of Deaf Adults – przyp. red.], czyli słyszących dzieci niesłyszących rodziców. Dziś to zagadnienie jest tematem badań, sporo mówi się i pisze o obowiązkach i obciążeniach już nawet kilkuletnich CODA, o psychicznych i etycznych kwestiach związanych z tą rolą. W twoim przypadku poprzeczka zawieszona została jeszcze wyżej niż zazwyczaj.
Kiedy miałam sześć lat, nagle przeprowadziliśmy się ze Stanów (gdzie na emigracji żyli nie tylko moi rodzice, ale także dziadkowie i kuzynostwo) do Włoch, do miejscowości, w której – dla odmiany – nie mieliśmy krewnych ani przyjaciół. W dodatku mama właśnie rozstała się z naszym ojcem, zaczęła samodzielnie nas wychowywać. Byliśmy obcy w nowym miejscu, a ja po pierwsze musiałam wszystko jej tłumaczyć, po drugie tłumaczyć mamę przed innymi – jej reakcje, zachowania, intencje, co było dla mnie ogromnie bolesne i trudne.
Jestem często pytana, dlaczego nie nauczono mnie i brata języka migowego. Zwłaszcza że dziś moja mama miga ze swoimi przyjaciółmi, z ich dziećmi. Rzeczywiście z umiejętnością migania byłoby nam z bratem łatwiej ją zrozumieć, ale kiedy pisałam „Obcą”, dotarło do mnie, że mama w ten sposób chciała zmniejszyć dystans, prawdopodobnie uważała, że to byłaby jeszcze dodatkowa bariera między nami. Chciała porozumiewać się jak inni – czytała z ruchu warg i mówiła do nas tak, jak sama się nauczyła: głośno i niewyraźnie. W dodatku próbowała w tamtym czasie wymyślić własny język, co samo w sobie jest fascynujące, ale sprawiało, że wszędzie byliśmy obcy – obcy wśród słyszących i obcy wśród Głuchych, którzy migali, a my nie.
Tak, mieliśmy z bratem bardzo nietypowe dzieciństwo. Mój brat kiedyś powiedział, że nie mieliśmy głuchych rodziców, tylko szaleńców, co w pewnym sensie jest prawdą.
Twój ojciec też nie migał…
W odróżnieniu od mamy pochodził z bogatej klasy średniej, gdzie jego głuchota była stygmatyzowana. Jemu nie wolno było migać, dlatego się tego nie nauczył.
To brat nauczył cię włoskiego i angielskiego. A kto nauczył jego?
Kiedyś pewien pisarz powiedział, że w mojej książce jest masa dziwnych ludzi, ale najbardziej samotnym, wyalienowanym bohaterem jest mój brat. To prawda. Ja sama jestem efektem chaotycznej energii rodziców i stabilizującej brata. Dziś żałuję, że nie pogłębiłam opowieści o nim, bo przecież on nie miał dorosłego, do którego mógłby się zwrócić. Sam narzucał sobie i mnie pewne reguły. Zależało mu, żebym mówiła poprawnie, z odpowiednim akcentem, składnią, bardzo martwił się, że wejdę w świat, nieprawidłowo posługując się językiem. A był dzieciakiem starszym ode mnie tylko sześć lat! Myślę, że nauczył się wszystkiego sam, dużo czerpał z muzyki, z telewizji i książek – nie tylko wiedzę, jak mówić, ale też wiedzę, jak powinien wyglądać uporządkowany świat.
W „Obcej” opisujesz scenę, w której jako mała dziewczynka jesteś wściekła, rzucasz się na mamę i krzyczysz: „Mów! Mów!”, jakbyś chciała coś od niej dostać, a ona nie jest w stanie ci tego dać. Wyobrażam sobie, że potrzebowałaś odpowiedzi na pytania dotyczące ciebie, jej, świata, a tych odpowiedzi nie otrzymywałaś.
Ta scena, z mojej perspektywy, jest bardzo zdrowa. Zapamiętałam ją tak, że to ja wreszcie chciałam czegoś dla siebie, siebie postawiłam na pierwszym miejscu. Co pokazuje również, jak bardzo potrzebowałam zrozumienia własnej sytuacji. Moja matka potrafiła udawać, że słyszy, co dla mnie, dziecka – ale też dla otoczenia – było dezorientujące. No bo jak to? Jednego dnia słyszała, a drugiego nie? Jednego dnia zachowywała się dziwnie, drugiego była artystką, trzeciego jeszcze kimś innym, więc co było prawdą? A dla dziecka świat ma być prosty: jeśli jesteś głucha, to zachowuj się jak głucha, jeśli jesteś biedna, to powiedz, że taka jesteś, pokaż swoje ograniczenia.
No właśnie. Żyłaś jednocześnie w kilku różnych światach także z innych powodów – na wakacje latałaś do dziadków do Stanów. A potem wracałaś z nowymi ciuchami i zabawkami do Włoch, gdzie w domu czasem nie było co jeść…
Przez wszystkie szkolne lata udawałam, że warunki, w jakich żyliśmy we Włoszech, były całkiem znośne, wcale nie straszne. Ale kiedy pisałam tę książkę, wiele rzeczy mi się przypomniało. Powiedziałam bratu: „Byliśmy biedni, ale ty miałeś buty Nike, dostawaliśmy różne rzeczy ze Stanów, więc jak było naprawdę?”.
To dla mnie ważne pytanie, bo chociaż etykietki i stereotypy zwykle nas ograniczają i zamykają w schemacie, to czasem jednak też chronią – na swój dziwny sposób. Na przykład moi dziadkowie z Brooklynu zachowywali się zawsze jak drugoplanowi bohaterowie filmu o mafii [śmiech]. Myślę, że dla nich to też był jakiś sposób na przetrwanie, ta rola cwanego imigranta. Taka poza pozwalała im na przykład nie wstydzić się włoskiego akcentu.
Opowieść o twojej rodzinie ma wiele warstw. Jest w niej miejsce na opisy agresywnych, przemocowych zachowań – po latach okazało się, że twoi rodzice mają chorobę dwubiegunową, co dziś, z perspektywy dorosłego, wiele tłumaczy. Piszesz o mrocznych stronach dzieciństwa, ale w sposób… fascynujący, wciągający. To narracja chwilami jak z baśni, horroru, niepozbawiona czarnego humoru. Nigdy nie możemy być pewni, która z opisanych sytuacji jest wiernym oddaniem rzeczywistości, a która rodzinnym mitem, zmyśleniem, bujdą powtarzaną w domu przez dorosłych wam, dzieciom.
Mój brat czasem żartował, że nasi rodzice to kosmici albo że kosmici ich porwali, a ci tutaj to jacyś aktorzy. Próbowaliśmy śmiać się z szalonych scen, jakich czasem byliśmy świadkami. Wyobraź sobie, że mój ojciec usłyszał diagnozę choroby dwubiegunowej dopiero trzy lata temu. Jego lekarka zapytała mnie i brata, czy nasze życie wyglądałoby inaczej, gdybyśmy od początku wiedzieli o kondycji ojca, zresztą sama sobie zaraz odpowiedziała, że pewnie byłoby zupełnie inne. Jasne, że gdyby od początku był na lekach, jak teraz, to by nas tak bardzo nie krzywdził swoimi atakami wściekłości. Ale wiem, że nauczył mnie też ważnych rzeczy – choćby buntu, niezgadzania się na to, co odczuwam jako opresję.
Dziś, jako dorosła osoba, lepiej potrafię zrozumieć jego zachowanie. W ogóle mam dzisiaj dużo miłości i empatii dla obojga rodziców, zwłaszcza że spotykam wiele głuchych osób, które zwracają mi uwagę, że moi rodzice są wytworem konkretnej epoki – tego, jak zaszufladkowało ich społeczeństwo, co zrobiła z nimi bieda, choroba, imigracja.
Zadziwiły mnie słowa, które cytujesz pod koniec książki. Kiedy zapytałaś mamę, jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie była głucha.
Tak, dla mnie to jedna z najbardziej poruszających chwil w życiu. Odpowiedziała, że gdyby słyszała, to byłaby… nieważna, nieistotna. Moja mama nieustannie siebie stwarza. By nie powiedzieć wprost, że przekłamuje różne rzeczy na swój temat. Myślę, że mój ojciec również to robi. Czasem miałam wrażenie, że odgrywa siebie jako wyalienowanego, nierozumianego bohatera, ponieważ zawsze kochał kino i właśnie takie męskie postaci widział w wielu filmach.
Zresztą przecież my wszyscy mamy jakieś strategie przetrwania, wybieramy personę, którą pokazujemy światu.
Jesteś zadowolona z relacji, jakie łączą cię z rodzicami dzisiaj?
Oni cały czas na przemian na mnie narzekają i nazywają mnie świętą [śmiech]. Mama jest zadowolona dopiero wtedy, gdy coś zawalę albo nie mam pieniędzy, bo wtedy może zachować się jak dorosła i mi pomóc. Dlatego czasem udaję, że coś spieprzyłam, żeby mogła lepiej się poczuć [śmiech].
Jak zareagowała na twoją książkę?
Całe życie opowiada te same historie o sobie i innych krewnych – trochę tak, jak pijani wujkowie na weselach. Z tych opowieści zbudowała mitologię. Zawsze pisała też dzienniki, ale kiedy to ja napisałam książkę, uznała… Nie wiem, jak to opisać, więc posłużę się porównaniem do dyskusji nad Biblią. No wiesz, jej dzienniki to Biblia, a moja książka to te fałszywe ewangelie [śmiech]. W pewnym sensie ma rację, bo przecież ja nie opowiadam wszystkiego, wybieram z mojej – i naszej – przeszłości momenty, które stoją za bardziej uniwersalnymi historiami czy prawdami. Chciałam napisać osobistą opowieść, która jednocześnie stanie się opowieścią zbiorową.
Jak dziś myślisz o „Obcej”?
Ta książka uświadomiła mi, że rodzina jest kalejdoskopem opowieści, także fikcyjnych. I gdy patrzysz na przeszłość w ten sposób, to przestaje być tak bolesna, staje się fantazją, ale zmyśloną w świadomy sposób, jak świadomy jest ktoś, kto pisząc o sobie, wybiera, selekcjonuje, modyfikuje. Kiedy byłam dzieckiem, irytowało mnie, gdy ludzie pytali mnie o rodziców – czasem odpowiadałam, że rodzice poznali się, gdy ojciec chciał skoczyć z mostu, a matka go powstrzymała.
Pisanie powieści jest też trochę o kłamaniu?
Prawdę mówiąc, dużo bardziej porusza mnie fikcyjna przecież scena z wpadającym do wody fortepianem w słynnym filmie Jane Campion niż ta prawdziwa z mojego życia, w której mój ojciec trzymał nas na balkonie, grożąc trzymanym w ręku nożem. Może dlatego, że filmy, sztuka, piosenki budowały moją tożsamość bardziej, niż robili to rodzice.
Pamiętam, że kiedy zaczęłam pracować nad „Obcą” i wspominałam znajomym z pracy, że piszę esej o mojej rodzinie, z miejsca uznano, mimo moich wyraźnych protestów, że piszę pamiętnik. Zrozumiałam wtedy, jak trudne jest obieranie własnej, nieutartej pisarskiej ścieżki.
To czas, kiedy w świecie literackim toczą się spory, kto ma prawo pisać o konkretnych historiach. Spory o zawłaszczanie, o podmiotowość opisywanych postaci.
No właśnie, ja sama nie jestem głucha, ale napisałam portret głuchej kobiety. Trzymam się jednak tradycji pisania, zgodnie z którą autor może stać się każdym bohaterem, sięgać najdalej, jak się da. Z zastrzeżeniem, że musi się kierować ciekawością i troską o postaci.
Kiedy dokładnie podjęłaś decyzję, że masz potrzebę pisania o swojej rodzinie?
Zmiana we mnie zaszła w 2016 roku, kiedy Trump po raz pierwszy wygrał wybory prezydenckie. Moi wujkowie w Stanach na niego głosowali. A moja mama, która wierzy we wszystkie najpopularniejsze teorie spiskowe, stała się częścią większej społeczności internetowej. To był moment, kiedy mama poczuła się normalna, bo nagle w Internecie stała się jedną z tych anonimowych osób, które komentują i czytają te same rzeczy.
Z kolei moi amerykańscy krewni zawsze czuli się outsiderami, a w Ameryce Trumpa stali się tacy jak wszyscy, nie wyróżniali się z tłumu. Nigdy nie mówiłam tego tak otwarcie, ale to prawda: postanowiłam napisać książkę o rodzinie, o bliskich, bo wtedy nagle to oni zostali w jakimś sensie tłumaczami. Moja rodzina stała się dla mnie narzędziem do zrozumienia otaczającego świata.
(Fot. materiały prasowe)
Claudia Durastanti, pisarka i tłumaczka. Jej najgłośniejsza, wielokrotnie nagradzana książka „Obca” doczekała się ponad 20 przekładów (w Polsce ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne), a w planach jest jej serialowa adaptacja. Pisarka odwiedziła Polskę w październiku, kiedy to była gościnią 16. edycji Festiwalu Conrada.