- Zwierciadlo.pl
- >
- Relacje
- >
- „Nie dzwoń, nie pisz, mam swoje życie”. Ekspert radzi, jak nie niszczyć relacji z dorosłym dzieckiem
„Nie dzwoń, nie pisz, mam swoje życie”. Ekspert radzi, jak nie niszczyć relacji z dorosłym dzieckiem

W księgarniach półki uginają się od poradników adresowanych do rodziców maluchów i nastolatków, ale o tym, jak utrzymywać dobre relacje z dorosłym już dzieckiem, raczej dotychczas się nie pisało. Nagle jednak media zaczęły donosić, że dorosłe dzieci coraz częściej odcinają się od swoich opiekunów i zrywają z nimi kontakt, z czym jednak nie bardzo zgadza się dr Laurence Steinberg, uznany specjalista psychologii rozwojowej okresu dojrzewania. „W gruncie rzeczy do prawdziwego zerwania relacji dochodzi rzadko. W niektórych badaniach zerwanie kontaktu rozumiane jest jako sytuacja, kiedy rodzice i dzieci widują się, ale ich relacja jest trudna i pozbawiona emocjonalnej głębi. W innych analizach mowa jest o rodzicach i dzieciach, którzy nie widzieli się od kilku miesięcy, a nie lat” – zauważa w książce „Dorosłe dziecko – kolejny etap rodzicielstwa. Jak utrzymać silne więzi, wspierać i dbać o dobre relacje”. To poczucie ze rwanych więzi często tkwi w rodzicach, którzy są o wiele bardziej zaangażowani w wychowywanie swoich dzieci niż wcześniejsze pokolenia, a przez to coraz trudniej jest im pogodzić się z naturalnym etapami dojrzewania i indywidualizacji dorosłego już dziecka.
„Jedynym poradnikiem, po jaki sięgali moi rodzice, była książka Benjamina Spocka »Dziecko. Pielęgnacja i wychowanie«, zaglądali do niej tylko po to, by znaleźć tam konkretną informację, na przykład kiedy zacząć karmić dziecko pokarmem stałym albo jak złagodzić ból związany z ząbkowaniem. Współcześni rodzice są natomiast przez długi czas bezpośrednio zaangażowani w życie dziecka, od skrupulatnego wyszukiwania odpowiedniego przedszkola do pomocy w napisaniu podania o przyjęcie na studia. Utrzymują też bliższe kontakty z dziećmi. Wielu moich studentów komunikuje się z rodzicami kilka razy dziennie, a niektórzy mówią mi, że podczas sesji egzaminacyjnej muszą wręcz blokować wiadomości od rodziców” – wyjaśnia psycholog. I za uważa, że choć pod wieloma względami taka bliskość jest korzystna, ma też swoje minusy.
Rodzicom, którzy przez wiele lat pomagali dziecku w podjęciu niemal każdej kluczowej decyzji, trudno zrozumieć, dlaczego nagle nie mogą mu doradzać, komentować jego wyborów czy oferować pomocy, bez ryzyka, że się obrazi. Wyjątkowo przykre dla nich jest też dowiadywanie się o ważnych wydarzeniach w życiu dziecka od przyjaciół, rodzeństwa czy kuzynów, co uświadamia im, jak nisko plasują się na liście priorytetów córki czy syna. Zdesperowani rodzice w sytuacjach konfliktowych sięgają więc po metody, które stosowali w okresie nastoletniego buntu, a te nie mają szansy zadziałać, bo dziecko znajduje się już na zupełnie innym etapie rozwoju i ma kompletnie inne potrzeby.
Wszystko po swojemu
„Psychologowie rozwojowi nie poświęcali raczej uwagi okresowi wczesnej dorosłości i wiekowi średniemu, ponieważ zakładali, że ludzie przestają dojrzewać około 18. roku życia i nie doświadczają już żadnej zmiany w psychologicznym funkcjonowaniu aż do starości. To założenie było jednak tylko częściowo uzasadnione. Nowe badania pokazują bowiem, że u ludzi w wieku od 20 do 25 lat w budowie mózgu zachodzą istotne procesy, które mają ogromny wpływ na to, jak młodzi dorośli funkcjonują oraz jak postrzegają ich rodzice” – czytamy u Steinberga. Autor wyjaśnia dalej, że trzydziestka to z kolei czas silnej indywidualizacji, w stylu tej przeżywanej w wieku trzech, a następnie kilkunastu lat. Tyle że trzydziestolatek chce samodzielnie decydować o sobie, więc odrzuca pomoc i rady rodziców. To wtedy często pojawia się konflikt.
„U podłoża większości napięć rodzinnych leży więc potrzeba autonomii i indywidualizacji dorosłego już dziecka, które dąży do stworzenia dystansu emocjonalnego. Zrozumienie jego potrzeb pomaga poradzić sobie z wieloma trudnościami i jest podstawą utrzymania dobrych relacji z dzieckiem” – puentuje autor książki i sugeruje, by zrewidować swoje oczekiwania, a następnie na bieżąco je uaktualniać. Coś, co miało sens rok temu, kiedy dziecko mieszkało z rodzicami, może być niewykonalne, gdy mieszka ono samodzielnie. Być może jeszcze na studiach dziecko dzwoniło kilka razy dziennie i zasypywało cię wiadomościami, ale nie można tego samego oczekiwać od trzydziestolatka, który pracuje na pełny etat, mieszka samodzielnie i często ma już własną rodzinę.
„Nie ma oczywiście właściwej odpowiedzi na pytanie, jak często rodzice powinni kontaktować się ze swoimi dorosłymi dziećmi, ale zrozumienie, że patrzycie na tę kwestię z różnych perspektyw, może cię uspokoić, iż nie dzieje się nic złego, jeśli nie dzwoni tak często, jakbyś sobie tego życzyła” – uspokaja Steinberg. I radzi, żeby zamiast zamartwiać się, że o jakichś ważnych wydarzeniach w życiu dziecka jako rodzic dowiadujesz się ostatni, od osób trzecich – postarać się cieszyć z tego, że dziecko może polegać na innych osobach, którym zwierza się ze swoich problemów.
Dorosłe dzieci po prostu nie czują się komfortowo, opowiadając rodzicom o niepowodzeniach. Może twoje dziecko nie chce, żebyś wiedziała, że straciło pracę, rozeszło się z partnerem albo musi wypisać dziecko z przedszkola, bo nie ma za co zapłacić czesnego. Są to kwestie, które być może najpierw będzie chciało omówić z rówieśnikami, którzy zmagają się z podobnymi problemami. Czasami po jakimś przykrym doświadczeniu potrzebujemy bardziej empatii przyjaciół niż pocieszenia czy porad rodziców.
Ale istnieje jeszcze jeden istotny powód skrytości, który znacznie trudniej zaakceptować: otóż prawda jest taka, że dorosłe dzieci nie myślą o swoich rodzicach tak często jak rodzice o nich. Wczesna młodość jest bardzo aktywnym okresem. Mało prawdopodobne jest to, że dziecko zapomni cię poinformować o zaręczynach, nowym mieszkaniu czy o tym, że dostało pracę na drugim końcu świata. Ale nie przyjdzie mu do głowy, by informować cię, że spotkało na ulicy dawną koleżankę ze szkoły albo ma zamiar wynająć z przyjaciółmi domek nad jeziorem. Plus tej sytuacji jest taki, że dowiadujesz się wyłącznie o sprawach rzeczywiście ważnych.
Jeśli jednak i one docierają do ciebie innymi kanałami, być może dziecko nie informuje cię o swoim życiu, by uniknąć nieproszonych porad. Nie tylko dlatego, że są one irytujące. Trzydziestolatek z jednej strony może mieć silną potrzebę indywidualizacji, a z drugiej – czuć się niepewnie w wielu dziedzinach życia. W takich momentach rodzicielskie dobre rady – zamiast dodawać mu otuchy – nasilą tylko jego poczucie zagubienia. Jeśli rozwiąże problem sam lub z pomocą rówieśników, nawet popełniając liczne błędy, będzie mieć większą satysfakcję niż wtedy, gdyby dostał od rodziców gotową instrukcję obsługi. Ta samodzielność czyni go bowiem niezależnym dorosłym.
Wiecznie spóźnieni
Według danych statystycznych opublikowanych przez US Census Bureau, czyli urząd zajmujący się spisami ludności, wynika, że obecnie młody Amerykanin klasy średniej potrzebuje 13 lat na założenie rodziny od chwili ukończenia nauki. Jego rodzice na przebycie tej samej drogi potrzebowali ośmiu. Ta tendencja wygląda podobnie na całym świecie.
„Największa zmiana w życiu młodych osób polega na tym, że dużo później przyjmują role charakterystyczne dla dorosłych. Później kończą edukację, stają się finansowo niezależni, angażują się w związki, zamieszkują we własnym domu i później mają dzieci” – wymienia dr Steinberg i zauważa, że te zmiany wciąż niepokoją wielu rodziców. Wynika to zapewne z tego, że język, jakiego używamy, by opisać to zjawisko, jest raczej nacechowany pejoratywnie. Niektórzy eksperci zastanawiają się, dlaczego dziś dorosłość nadchodzi tak późno, sugerując, że każdy, kto nie odhacza po kolei określonych kamieni milowych umieszczonych na jakimś arbitralnym wykresie, jest niedojrzały albo po prostu leniwy. Inni ubolewają nad tym, jak wiele osób „przedłuża lata młodzieńcze”, co brzmi jak oskarżenie o wygodnictwo lub nadmierną lękliwość. Jeszcze inni mówią o „nieudanym starcie”, czyli czymś w rodzaju niedoskonałości lub wręcz nieudolności. Te punkty widzenia wynikają z założenia, że zdrowy rozwój na stępuje w wyniku wymagań, jakie stawia wiek dorosły – obowiązki małżeńskie i rodzicielskie, zadania związane z pracą i samowystarczalnością. Tym samym ktoś, kto tego nie dokonał, musi być niedojrzały.
Autor książki uspokaja, że wcale tak nie jest. „Nie ma naukowych dowodów na to, że opóźnione wejście w dorosłe życie ma negatywny wpływ psychologiczny na rozwój człowieka. Jest to istotny fakt, który często rodzicom trudno zrozumieć. Co więcej, nowe badania rozwoju mózgu osób młodych wskazują, że w odpowiednich warunkach opóźnione wejście w dorosłe życie pozytywnie oddziałuje na rozwój mózgu, gdyż pozostaje on dłużej elastyczny” – pisze.
Jednak opóźnienie startu w dorosłość wiąże się również z dłuższą zależnością finansową od rodziców, którzy mają skłonność do porównywania postępu dzieci do swojego, gdy byli w ich wieku. Współczesnym rodzicom, którzy często jeszcze na studiach podejmowali pracę, wyprowadzali się z domu i zakładali rodziny, trudno jest zrozumieć, że ich trzydziestoletnie dziecko wciąż jest samotne i finansowo od nich zależne. Zaczynają się więc martwić, że gdzieś popełnili i być może wciąż jeszcze popełniają jakiś błąd. Steinberg radzi, aby się do nieuchronnych zmian społecznych po prostu dostosować, ponieważ opóźnienie w wejściu w dorosłe życie stanie się pewnie jeszcze bardziej powszechne – albowiem wymagania, jakie stawia się młodym pod względem wykształcenia, ciągle wzrastają. A im dłużej się uczą, tym później podejmują pracę i mogą się w pełni uniezależnić. Poza tym kryzys finansowy oraz pandemia COVID-19 najmocniej uderzyły w ludzi w wieku 20–40 lat.
Witaj w domu
Podwyższone ceny nieruchomości sprawiły, że wielu młodych ludzi utknęło w domach rodzinnych albo musiało do nich powrócić, a to rodzi pytanie, jakich reguł się trzymać, gdy mieszka się pod jednym dachem z dorosłym już dzieckiem.
Kiedy dziecko po studiach lub rozwodzie wraca do domu rodzinnego, rodzice nagle stają się bardziej zaangażowani w jego życie, niżby zapewne tego oczekiwali i chcieli. Dla młodego człowieka to również niezwykle trudna sytuacja, ponieważ jego wewnętrzna potrzeba autonomii zderza się boleśnie z realnym życiem, w którym pozostaje on w jakimś stopniu wciąż zależny od rodziców. W efekcie oczekiwania obu stron dotyczące tego, jak będzie wyglądała ich koegzystencja, często są skrajnie rozbieżne.
Nieporozumienia dotyczą zazwyczaj zasad panujących w czasach, gdy dzieci chodziły jeszcze do szkoły, a które w ich oczach stały się już nieaktualne, jak wracanie do domu przed określoną godziną, obecność na wszystkich rodzinnych uroczystościach czy mówienie rodzicom o swoich planach i miejscu pobytu. Z kolei rodzice mogą myśleć, że te zasady wciąż są ważne, jeśli dziecko przebywa w ich domu, i wypierają fakt jego dojrzałości. Nawet jeśli wiedzą, że ich dziecko pije alkohol, nie chcą go widzieć pod jego wpływem. Mają świadomość, że uprawia seks, ale trudno im zaakceptować, że może to robić podczas ich obecności w domu. Z perspektywy dorosłych dzieci to wszystko może wydawać się hipokryzją, ale dla rodziców jest jak najbardziej zrozumiałe.
Aby wspólne mieszkanie było komfortowe dla obu stron, trzeba podejść do tego ze świadomością, że większość nieporozumień nie dotyczy konkretnych rzeczy, ale wynika z innych odczuć związanych z dorastaniem dziecka. Warto też nauczyć się kilku technik konstruktywnego rozwiązywania konfliktów. Jedną z nich jest wspólne poszukiwanie rozwiązań: metoda polega na tym, że każda ze stron mówi, co jej zdaniem może być przyczyną problemu, a następnie wskazuje kroki, które mogłyby tę sytuację rozwiązać. W ten sposób szansa na to, że wszystko zakończy się happy endem, jest zdecydowanie większa niż wtedy, kiedy narzuca się jakieś reguły, podpierając się rodzicielskim autorytetem.
„Na początku takie rozwiązywanie konfliktów może wydawać się sztuczne, ale z czasem będzie lepiej. Traktowanie dziecka jako równoważnego partnera podczas takich dyskusji pomaga pogodzić się z myślą, że ma się do czynienia z dorosłą już osobą. A wtedy ono samo będzie odczuwało mniejszą potrzebę, by udowadniać, jak bardzo jest dojrzałe” – zachęca dr Laurence Steinber.
Polecamy: „Dorosłe dziecko – kolejny etap rodzicielstwa. Jak utrzymać silne więzi, wspierać i dbać o dobre relacje”, Laurence Steinberg, tłum. Bartłomiej Zakrzewski, wyd. Laurum