Wielu patchworkowych rodziców ma poczucie winy, że zgotowali dzieciom skomplikowany los, że narazili na trudne przeżycia. Czy rzeczywiście to doświadczenie mocno naznacza dzieci, ciągnie się za nimi przez całe życie, jest pieczątką, której trudno się pozbyć?
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 9/2025.
Wojciech Eichelberger: Bolesny ślad zostawia na ogół sam fakt rozejścia się rodziców. Choć wiele zależy od tego, w jaki sposób i z jakiego powodu się rozstają, z punktu widzenia dzieci jest to – mniejszy lub większy – jednak zawsze dramat. Nawet jeśli małżeństwo rodziców było dramatycznie trudne czy złe. Owszem, gdy jedno z rodziców było uzależnione, agresywne, psychicznie lub obłożnie chore, gdy dziecko żyło w nieustannym lęku przed utratą któregoś z nich – rozstanie, chociaż jest lekcją nietrwałości ludzkich uczuć i więzi, jednocześnie może przynieść jakąś ulgę. Wiele dzieci żyjących w takich trudnych rodzinach, zanim związek rodziców się rozpadnie, skrycie marzy o tym, by do tego doszło – bo tracą nadzieję, że rodzice zmądrzeją i się jakoś dogadają. Nie zmienia to faktu, że dziecięce marzenia o rozstaniu męczących się ze sobą, skłóconych czy nienawidzących się mamy i taty zawsze są przejawem poszukiwania rozwiązania jedynie na zasadzie mniejszego zła.
Alina Gutek: A co z rodzicielskim poczuciem winy? Jeśli rozstają się z klasą, dbają o relacje z byłymi partnerami, a przede wszystkim o dobro dziecka, to chyba powinni się go wyzbyć. Bo pokazują dzieciom, jak rozwiązuje się trudne problemy i czegoś ważnego je przy okazji uczą.
Zgoda. Tylko że dla dziecka dowodem tego, że rodzice sami się czegoś nauczyli będzie tylko i aż to, że ich ewentualne nowe związki będą wyraźnie lepsze i szczęśliwsze. Jeśli w nowych związkach rodziców sytuacja z ich pierwotnego związku będzie się powtarzać i dziecko dostanie się pod pieczę złej macochy czy ojczyma, to takie doświadczenie może uczyć tylko tego, że związki między ludźmi są bardzo niebezpieczne i bolesne, więc lepiej ich unikać. A przekonanie, że harmonijne, partnerskie relacje mają krótki termin ważności i muszą kończyć się fiaskiem, generuje postawę: lepiej się nie angażować uczuciowo i nie płodzić dzieci. Takie przekonanie jest bardzo trudne do skorygowania. Wygląda na to, że obecne młode pokolenie, które raczej nie wchodzi w trwałe związki i nie chce mieć dzieci, może być tego przykładem.
Czy z twojego doświadczenia terapeutycznego wynika, że dzieci wychowane w rodzinach patchworkowych powielają ten schemat?
W dużej mierze tak. Jeśli bowiem w umyśle dziecka zrodzi się przekonanie, o którym mówiłem, to w swoje dorosłe związki będzie wchodzić jedną nogą, asekuracyjnie, co oczywiście staje się samosprawdzającym się proroctwem. Bo jak wiadomo, by związek był trwały i w miarę szczęśliwy, obie strony muszą się w niego zaangażować, troszczyć się o jego trwanie i rozwój w równym stopniu.
Rodzice dorosłych dzieci, które przez nich dużo wycierpiały, a teraz zaczynają swoje życie, mogą cokolwiek jeszcze naprawić? Odbyć poważną rozmowę, jakoś zadośćuczynić ich cierpieniom?
Najważniejsze jest to, jak się zachowują, gdy się rozstają oraz w trudnym dla dzieci czasie bezpośrednio po rozstaniu, gdy muszą się zaadaptować do nowej skomplikowanej sytuacji. Podstawą jest, by oboje spotkali się z dziećmi i spokojnie, w dojrzały sposób wyjaśnili im powody, dla których się rozstają. W takiej rozmowie muszą koniecznie podkreślić, że rozstają się tylko dlatego, że więź i miłość między nimi wygasły. I tu rodzice powinni przekonać dzieci, że wprawdzie uczucie miłości między dorosłymi ludźmi niepołączonymi więzami krwi czasami wygasa, to jednak miłość rodziców do dzieci nie wygasa nigdy, że dzieci są i będą zawsze przez oboje rodziców kochane, że będą miały do nich dostęp i że rodzice nadal będą się troszczyć o ich potrzeby, wspierać ich rozwój i dbać o ich bezpieczeństwo.
A jeśli tak się nie stało, jeśli dzieci nie znały przyczyn rozstania rodziców i teraz jako dorośli dopytują: „Powiedz, co się stało, dlaczego rzuciłeś mamę?”. Czy ojciec powinien wracać do przeszłości, czy lepiej uciąć takie rozmowy?
Nie powinien ich ucinać. Na ogół jest tak, że dziecko zostaje z jednym z rodziców i wówczas kontakt z drugim jest ograniczony. Czasami przestaje istnieć, bo strona, która na co dzień zajmuje się dziećmi, mówi o drugim rodzicu źle i na różne sposoby zniechęca dzieci do kontaktu z nim. Często się zdarza, że rodzic tak potraktowany i izolowany od dzieci, po jakimś czasie rezygnuje z walki o swoją obecność w ich życiu. Gdy tak się zdarzy, to gdy dzieci dorosną, odrzucony rodzic powinien zrobić wszystko, co możliwe, aby odzyskać z nimi kontakt.
Dlaczego to ważne?
Dlatego, żeby dziecko poznało inny punkt widzenia na rozstanie rodziców, zobaczyło stopień komplikacji związku rodziców i relacji międzyludzkich. I żeby też nauczyło się, że za związek i jego trwałość odpowiadają obie strony. Bo prawie nigdy nie jest tak, że tylko jedna strona ponosi winę za rozpad.
Czasem dorosłe dziecko nawiązuje kontakt ze stroną nieobecną, na ogół z ojcem, i sprzymierza się z nim przeciwko matce, choć to ona je wychowywała. Jest to dla niej tym bardziej bolesne, im mocniej dziecko wiąże się z ojcem, a ją odrzuca. Znam taką historię. Ojciec pojawił się na gotowe i odebrał syna matce – tak przynajmniej to widzi ona.
Trudno mi mówić o tej konkretnej sytuacji, bo jej nie znam. Ale tak się dzieje na ogół wtedy, gdy matka przedstawiała dziecku jego ojca w negatywnym świetle lub nawet próbowała odciąć go od dzieci. Wtedy dorastające lub dorosłe dziecko odkrywa ojca niejako na nowo. Gdy okazuje się, że tata jest całkiem fajnym facetem, spragnionym kontaktu z dzieckiem, gdy syn czy córka poznają ojcowską wersję wydarzeń okołorozwodowych – to mogą związać się z ojcem w odruchu sprawiedliwości i potrzeby zadośćuczynienia mu krzywdy, jaka go ze strony matki spotkała. A także w odruchu gniewu na nią za to, że obrzydzała dziecku ojca, przedstawiając go jako drania, łobuza i półgłówka. Dobrze więc, żeby taka mama zrozumiała, że ponosi konsekwencje swojej wrogiej strategii wobec ojca, krzywdzącej zarówno ojca, jak i dziecko. Nie mówiąc już o tym, że złamała świętą zasadę kodeksu rodzinnego, że dziecko ma prawo kochać oboje rodziców i kontaktować się z obojgiem, także po ich rozstaniu.
Ten przykład może być przestrogą dla rodziców młodszych dzieci, żeby ich nie zawłaszczali, nie walczyli o wyłączność, jeśli nie ma ku temu przesłanek takich jak przemoc. Dlatego że przyjdzie taki moment, kiedy dziecko dorośnie i może odejść do ojca, radykalnie zrywając kontakty z matką.
Tak. Bardzo ważne, żeby dotarło to do obu stron, do matki i do dziecka. Bo zawłaszczanie dziecka przez jednego z rodziców prawie zawsze się tak kończy. Wyjątkiem są sytuacje, w których stopień zawłaszczenia i uwikłania dziecka przez rodzica, który się na co dzień nim opiekuje, sprawił, że nie jest ono w stanie odkleić się od mamy czy taty, więc nie ma nawet pomysłu, by szukać kontaktu z odciętym rodzicem. Ale taka sytuacja nie jest bynajmniej zwycięstwem rodzica, który swoim postępowaniem wobec dziecka do niej doprowadził. Prędzej czy później spowoduje ona poważne kłopoty tego dziecka w okresie dorastania lub w dorosłości, szczególnie te związane z zaburzonym poczuciem wartości i ze zdolnością do budowania trwałych związków. Satysfakcja płynąca z tego, że zagarniając dziecko dla siebie, dopiekliśmy drugiemu rodzicowi, z czasem nieuchronnie zamienia się w gorycz odrzucenia przez uwikłane dziecko i poczucie winy za szkody i problemy, jakie mu zgotowaliśmy.
Część dorosłych dzieci z rodzin patchworkowych robi wszystko, żeby im się udało, inaczej niż rodzicom. Nie powielają schematu wyniesionego z domu, tylko walczą o swoje nowe rodziny, czasem za wszelką cenę, nawet gdy ich związki są toksyczne, gdy powinni z nich odejść.
Ta strategia w dorosłych związkach dzieci patchworkowych, a także dzieci z rozbitych rodzin widoczna jest dość często. Polega na utrzymywaniu związku na siłę, na zaklinaniu rzeczywistości, chociaż partnerów nic nie łączy prócz żalu, zazdrości, goryczy i niechęci. Taka rodzina, na siłę i rozpaczliwie sklejana przez partnerów obciążonych brakiem wiary w międzyludzkie więzi i brakiem umiejętności troszczenia się o związki, prędzej czy później się rozpadnie, powtarzając transgeneracyjny wzorzec. Drogą do tego, by temu zapobiec, jest podjęcie psychoterapii i przepracowanie traumy rozstania się rodziców przez młodych ludzi zakładających rodziny.
Czytaj także: Uwikłani w toksyczne relacje – jak sobie pomóc?
Wtedy jest nadzieja, że ten powtarzany od pokoleń schemat zostanie przerwany. W książce piszemy o różnych problemach patchworków, ale i o tym, jak im zaradzić. Nie namawiamy do tego, żeby trwać za wszelką cenę w pierwszych związkach, ani do tego, żeby je przy byle konflikcie kończyć. Jeśli jednak przyjdzie nam się rozstać, namawiamy, żeby robić to z kulturą i szacunkiem do wszystkich zaangażowanych podmiotów.
A przede wszystkim, żeby troszczyć się o dobro dzieci, minimalizować ich traumę i podejmować trudne wyzwanie, jakim jest porozstaniowa, konstruktywna współpraca rodziców na rzecz dobrej przyszłości wspólnych dzieci.
Moim zdaniem wzrastanie w zdrowych rodzinach patchworkowych, które polega na doświadczaniu różnorodności, dogadywaniu się, kompromisach, jest prawdziwym życiowym poligonem. Czyli może zaprocentować pozytywnie w życiu dorosłych patchworkowych dzieci.
Oczywiście, że tak. Bo trudne doświadczenia mają to do siebie, że dzięki nim nabywamy nowych, wyjątkowych kompetencji, w tym wyrozumiałości wobec wad i ograniczeń innych ludzi.
Konfrontują nas też z nami samymi, bo patchwork zmusza do podejmowania wielu trudnych decyzji.
To prawda, lecz pod warunkiem, że unikniemy wpadnięcia w syndrom ofiary, który często pojawia się u któregoś z rozwiedzionych rodziców, co skutkuje tym, że nie bierzemy żadnej odpowiedzialności za to, co się stało, tracąc okazję dowiedzenia się czegoś ważnego o sobie. A dobra znajomość siebie jest niezbędna do tego, aby radzić sobie z tworzeniem i łataniem patchworku.
Przeszłości nie zmienimy, ale można spróbować zmienić na lepsze nasze obecne i przyszłe życie. Dogadajmy się w końcu z byłymi partnerami, zróbmy to dla naszych wspólnych dzieci. W tym może pomóc nasza książka: „Patchworkowe rodziny. Jak w nich żyć”.
Gorąco zachęcam do tej lektury nie tylko patchworkowe dzieci, ale też rodziców, którzy weszli w kolejne związki i mają w nich nowe dzieci. Ich dobro zależy bowiem też od tego, jak poradziliśmy sobie z porozstaniowymi problemami w poprzednich związkach.