Wyskakują z pomysłami na życie, których nie jesteśmy w stanie zaakceptować. Czy my, rodzice, mamy coś do powiedzenia w kwestii wyborów dorosłych dzieci? Odpowiada psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.
Słyszę od rodziców, i sama tak kiedyś myślałam, że kiedy dziecko wyprowadzi się z domu, to przestaniemy ingerować w jego wybory. Ale tak się nie dzieje, nadal próbujemy mu suflować, co jest dla niego dobre. Czy da się ułożyć relacje z dorosłymi dziećmi na nowo, po dorosłemu?
To, że dzieci kończą studia, czy też to, że w sensie prawnym po 18. roku życia stają się formalnie dorośli, nie znaczy, że ich relacja z rodzicami zaczyna być „dorosła”. Bo aby tak się stało, rodzice muszą pozwolić im być dorosłymi, a z drugiej strony – dzieci muszą poczuć się gotowe, by przejąć w pełni odpowiedzialność za swoje życie i wydostać się z emocjonalnego uwikłania w rodziców. Zatem to, jak będą się układać relacje między nominalnie dorosłymi dziećmi a rodzicami, zależy od tego, co się w relacji między nimi wydarzyło wcześniej. Bo nawet w sytuacji, gdy dziecko fizycznie wychodzi z rodzicielskiego domu, to wszystko, co je z rodzicami łączyło i dzieliło, nie znika przecież w cudowny sposób. Szczególnie wówczas, gdy rodzice w okresie dorastania dziecka, czyli między 14. a 16. rokiem życia, nie zrobili wystarczająco wiele, by stopniowo przekształcać relację z nim na bardziej partnerską i zachowywali się w sposób, który atakował jego poczucie wartości i wiary w siebie. Problemy z samodzielnością dziecka zaczynają się z reguły długo przed studniówką i maturą.
„”
Taki przykład: rodzice inwestują w to, żeby syn został architektem, a on w pewnym momencie robi woltę, oznajmia, że rzuca pracę i chce zostać kucharzem. Rodzice są załamani.
Paradoksalnie takie decyzje dziecka z punktu widzenia jego dorastania i usamodzielniania się są pozytywnym sygnałem jawnego buntu przeciw formatowaniu przez rodziców jego życia. Często my, rodzice, traktujemy dzieci i ich życie jako nasze autorskie projekty zgodne z naszymi ukrytymi i niezrealizowanymi aspiracjami i marzeniami. Te projekty z reguły nijak się mają do predyspozycji, zainteresowań i marzeń dzieci. Więc nagłą woltę życiową dorastającej latorośli należy uznać za godny szacunku i uznania przejaw buntu, potrzebę wyzwolenia się spod zniewalającej dominacji rodziców. Trudnym zadaniem jest wtedy nauczyć się cenić i wspierać wybory dziecka, zamiast nad nim rozpaczać i mu przeszkadzać. Bo największą wartością wyborów sprzecznych z rodzicielskimi projektami i marzeniami jest to, że są samodzielne.
Dorosłość polega w gruncie rzeczy na samodzielnym i odpowiedzialnym podejmowaniu decyzji. Jeśli więc wymarzyliśmy sobie dziecko-architekta, a ono po uzyskaniu pełnoletności lub nawet w trakcie studiów postanawia zostać kucharzem, to powinien być to dla rodziców powód do radości, a nie do smutku.
Ten konkretny chłopak miał za zadanie kontynuować rodzinną tradycję architektów. Szedł więc utartą ścieżką, uważając, że jest na nią niejako skazany.
Pamiętajmy, że dzieci do czasu dorastania psychoseksualnego – czyli do 14–16 lat – ponad wszystko potrzebują czuć się bezpiecznie. Oczywistą strategią, by to poczucie sobie zapewnić, jest zbudowanie wystarczająco dobrych relacji z dorosłymi opiekunami. Dziecko rezygnuje więc z potrzeb i zachowań, które budzą niezadowolenie ważnych dla niego dorosłych. Emocjonalne dorastanie polega na tym, że młody człowiek stopniowo nabiera zdolności i pewności co do możliwości samodzielnego przeżycia. Aż zda sobie sprawę, że już nie potrzebuje akceptacji rodziców czy opiekunów, by czuć się wystarczająco bezpiecznie. Odkrywa swoje wewnętrzne zasoby, a zarazem – co bardzo ważne – oparcie w środowisku rówieśniczym. Wtedy zdobywa się na odwagę konfrontowania się z dorosłymi, upominając się o szacunek i uznanie dla jego ważnych indywidualnych potrzeb, potencjału i aspiracji, wcześniej wyparty chlub zaprzeczanych w imię bezpieczeństwa. I to jest sygnał budzącej się dorosłości dziecka, z czego rodzice powinni się cieszyć. Przynajmniej w głębi duszy.
Wolta dziecka na ogół jest jednak trudna do zaakceptowania. Jak na nią reagować?
Idealnie byłoby zdobyć się na powiedzenie dziecku: „Wygląda na to, że myliliśmy się co do twoich talentów, aspiracji i planów na życie. Wygląda na to, że jest ci z naszymi pomysłami i projektami nie po drodze. Czas, byś wybrał(a) to, co dla ciebie ważne, co cię pociąga, interesuje i da ci satysfakcję. Będziemy cię w tym wspierać”. To, niestety, ideał, do którego my, rodzice, z reguły nie zdążamy dorosnąć, gdy chwila takiej próby nadchodzi, więc dojrzewamy dopiero wtedy, gdy po zażartej walce ze zbuntowanym dzieckiem w końcu poddajemy bitwę o ratowanie mitu o naszej rodzicielskiej nieomylności.
Znam 30-latkę, z wykształcenia prawniczkę, która z dnia na dzień odeszła z kancelarii prawnej, ale nie wie, co dalej chce robić. Obwinia matkę (adwokatkę), że zmusiła ją do studiowania prawa, robienia aplikacji. Matka cierpi, ale utrzymuje córkę, bo – jak mówi – nie ma wyjścia. Może powinna przestać?
Pewnie matka marzyła, żeby córka poszła w jej ślady. Kiedy córka była młodsza, kiedy czuła, że jej poczucie bezpieczeństwa zależy od akceptacji matki, naginała się do jej oczekiwań. Aż w końcu dojrzała do tego, by się wyprostować i spojrzeć na świat i na siebie ze swojej perspektywy, i odmówiła dalszego uczestniczenia w matczynym projekcie. Rodzice winni pamiętać, że siła, z jaką dziecko się prostuje, jest proporcjonalna do siły, jakiej używaliśmy do tego, by się ugięło. Chyba że – nie daj Boże – w zapale naciskania na dziecko w imię naszych marzeń – złamiemy mu moralny kręgosłup, czyli pozbawimy je poczucia mocy, sprawstwa i odpowiedzialności za swoje życie. Trudno ocenić z odległości, czy w tym przypadku to objaw prostowania się, czy raczej uszkodzenia kręgosłupa.
Matka uważa, że nie było mowy o naciskach.
Nie twierdzę, że matka chciała działać na niekorzyść dziecka, na pewno robiła to w przekonaniu, że w ten sposób troszczy się o jego przyszłość. Ale z punktu widzenia córki wygląda to inaczej. Dlatego potrzebna jest otwarta i szczera rozmowa między matką i córką. Zadaniem mamy powinno być zrozumienie tego, co się stało: „Zależało mi na tym, żebyś była prawniczką, ale teraz widzę, że to nie jest twój wybór. Realizuj więc swoje marzenia, a ja będę cię wspierać”.
Ta córka usłyszała od psychoterapeutki, żeby zerwała na jakiś czas kontakty z matką.
Nie mówimy tu o winie matki, ale raczej o jej wpływie i konsekwencjach tego wpływu na córkę, zapewne egzekwowanego z dobrą wolą i intencjami. Ale my, rodzice, winni jesteśmy naszym dzieciom bycie doroślejszymi i bardziej świadomymi niż one, bycie wzorcem, gdy trzeba przyznać się do błędu. Zalecenie terapeutki może być więc dobrym pomysłem, jeśli stwierdziła, że córka nadal ugina się pod presją rozczarowania i gniewu matki. My też często potrzebujemy okresu odosobnienia i spokoju, gdy trudno nam połapać się w tym, czego naprawdę chcemy i w którą stronę dalej podążać. Widocznie terapeutka uznała, że to, co się dzieje między córką a matką, utrudnia córce dogadanie się z samą sobą. Jej zadaniem jest pomóc dziewczynie odnaleźć własną drogę. A nieustanny konflikt, agresja córki i rozżalenie matki – uniemożliwiają ten proces.
W tej konkretnej relacji rozmowa nie jest możliwa, nie ma takiej opcji.
Bo jest za dużo emocji. Córka uważa, że ulegała presji matki, teraz jest pogubiona, bo wie, czego nie chce, a jeszcze nie wie, czego chce. Ale odrzucenie projektów rodzicielskich to konieczny etap dochodzenia do wiedzy na temat własnych preferencji i pomysłów na życie. Matka nie powinna karać córki za to, że się zbuntowała. Nie uległość i konformizm, lecz otwarty lub nawet bierny bunt dziecka to dowód na rodzicielski sukces wychowawczy. Tymczasem ta matka karze córkę gniewem, rozżaleniem, rozczarowaniem, co owocuje budowaniem w niej poczucia winy i gniewem. Zadaniem dziewczyny jest w tej chwili odnaleźć siebie, a nie marnować energię i czas na obronę przed agresją i rozczarowaniem matki. Być może nie przeszła buntu w nastoletnim wieku i teraz buntuje się w dwójnasób.
Dorosłe dzieci wybierają często zupełnie inny styl życia niż nasz, odchodzą od wiary, inaczej pojmują, czym jest rodzina, nie chcą mieć dzieci. Niby to naturalne, ale jednak rozczarowujące. Wpajaliśmy im pewne wartości, i co?
Rozumiem rodziców, sam jako ojciec przechodziłem przez podobne sytuacje i mimo że mam większą wiedzę psychologiczną, nie było mi łatwo. Ale teraz dodatkowo musimy pamiętać, że nasze dzieci żyją i dorastają w burzliwym, krytycznym okresie cywilizacji, w czasach kryzysu klimatycznego, wyczerpywania się zasobów planety, ogromnych przemian technologicznych, które radykalnie zmieniają obyczajowość, struktury społeczne i rynek pracy. Dorosłe dzieci to widzą i czują. Więc świadomość, że muszą urządzać się w tym świecie, który nadchodzi, jest wyrazem ich dojrzałości. To nasila międzypokoleniowy konflikt. Z punktu widzenia dzieci rodzice, ukształtowani przez swoje analogowe doświadczenie, zachowują się i myślą nieadekwatnie nawet do tego, co już teraz się dzieje.
To nie rodzice decydują o tym, czy dziecko dojrzało do opuszczenia gniazda, tylko ono samo. Gdy chce się wyprowadzić, nie powinniśmy go zatrzymywać, tylko zaproponować jakąś postać nienadmiernego wsparcia.
Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek przedtem, aktualne jest stwierdzenie, że nasze dzieci będą żyły w świecie, którego my, rodzice, nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić. Dajmy im więc prawo szukać takich dróg i sposobów, by mogły sobie radzić w tej nieodgadnionej przyszłości. W praktyce wychowawczej przybiera to coraz częściej postać radykalnych decyzji dzieci poszukujących niestandardowych, kreatywnych sposobów zarabiania pieniędzy, a z drugiej strony – także buntu przeciwko dominacji pieniądza i posiadania. Tymczasem wielu rodziców nie może nawet pojąć zdalnej pracy młodego informatyka, który wysyła im zdjęcia z najpiękniejszych miejsc na świecie i nie prosi o pieniądze.
Myślę, że bardziej są zbulwersowani tym, że córka nie chce wyjść za mąż ani czy zostać matką.
Postawmy się w sytuacji dzieci i spójrzmy na to, jak trudna do wyobrażenia jest przyszłość. Czy w takiej sytuacji chcielibyśmy mieć dzieci? Gdy ekonomia jest niepewna, zakup mieszkania jest dla większości niemożliwy z braku zdolności kredytowej, a przyzwoity standard troski o zdrowie, komfort i wykształcenie dziecka kosztuje krocie. Dzisiejsze dzieci i młodzi dorośli bardziej niż wcześniejsze pokolenia czują, że nie jest dobrym pomysłem żyć po to, by zadowalać rodzicielskie, przeterminowane wyobrażenia o szczęśliwym życiu. Ich odpowiedzialnością jest wybierać to, co umożliwi im godne życie w niewyobrażalnej przyszłości.
Rodzice pytają: a co ze światem, w którym nasze dzieci nie chcą mieć dzieci?
Dorosłe dzieci mają na to trudną dla rodziców odpowiedź: „To wy tak urządziliście świat, w którym się urodziliśmy. To nie nasza wina. Zachowujemy się zgodnie z tym, co zastaliśmy. Nie widzimy sensu ani wartości w kontynuacji waszej wizji szczęścia, która na naszych oczach niszczy planetę, a tym samym nasze szanse przeżycia. Musimy znaleźć inne wartości, inną drogę i inne cele. Wy nam w tym nie zdołacie pomóc, więc przynajmniej nie przeszkadzajcie”.
My, rodzice dorosłych dzieci, musimy wreszcie odpuścić?
Tak, powinniśmy odpuścić i uznać naszą kompromitującą krótkowzroczność, chciwość i pychę, a także odpowiedzialność za opłakany stan świata. Powinniśmy w końcu pozwolić dzieciom szukać ich własnej drogi – z cierpliwością, zrozumieniem i pokorą. W takich kulturach jak nasza, gdzie symbiotyczna więź z dziećmi uznawana jest za wzorzec, trzeba wpuścić w relacje rodziców z dziećmi dużo świeżego powietrza. Na przykład wzorem krajów skandynawskich dać im rok przerwy po maturze, aby oderwały się od rodziców, podróżowały, poznawały świat i siebie, odkrywały prawdziwe talenty i aspiracje i by jak najszybciej zaczynały żyć samodzielnie. Na tym właśnie polega rodzicielska odpowiedzialność.
Amerykańska terapeutka Sarah Winter bardzo trafnie wypunktowała różnicę między odpowiedzialnością ZA i odpowiedzialnością WOBEC (ang. to be responsible FOR i responsible TO). Odpowiedzialność ZA wynika z braku zaufania do dziecka na przykład wtedy, gdy jest małe i niezdolne do oceny sytuacji. Natomiast odpowiedzialność WOBEC dziecka oznacza, że mamy do niego zaufanie, że wierzymy, że da sobie radę. Pierwszy rodzaj odpowiedzialności – ZA – każe skupiać się na dziecku, drugi – WOBEC – na tym, jak sami postępujemy wobec niego.
Podpisuję się pod tym obiema rękami. Myślę, że odpowiedzialność wobec dorastającego dziecka polega właśnie na tym, żeby mu ufać i szanować jego decyzje, dawać mu przestrzeń na własne poszukiwania oraz uwalniać od naszych marzeń i projektów.
I żeby wreszcie skupiać się na sobie, a nie na dorosłych dzieciach. Wtedy małe dzieci to będzie mały kłopot, a duże – duża ulga.
Tak powinno być. Jeśli rodziców będzie stać na to, żeby zaufać dziecku i szanować jego wybory, zrozumieć to, że nadmiarowo próbowaliśmy go wmontować w nasze marzenia, projekty i wyobrażenia o szczęściu, to wtedy wyjście dziecka z domu i wkroczenie w dorosłość przyniesie rodzicom ulgę i satysfakcję. Bo oddamy światu istotę mądrą, samodzielną, sprawczą, kreatywną i odpowiedzialną.