Kiedyś myślała, że jest dziwna, niewychowana, nieprzystająca, nie taka, jaka być powinna. Dziś siebie akceptuje i docenia. Lubi iść pod prąd. Miłośniczka niekoszonych trawników, weganka, psiara. – Gdybym mogła, tobym na czterech łapach pobiegła w pola – śmieje się aktorka Magdalena Popławska.
Nowy Teatr to chyba coś więcej niż teatr, bo tu umówiły się ze mną na wywiad Magda Cielecka i Maja Ostaszewska, a teraz ty. Czy to dla ciebie przystań, do której wracasz, która daje ci poczucie bezpieczeństwa?
Tu jest mój początek, tu wszystko się zaczęło. W teatrze, bo moja mama, która kiedyś chciała być aktorką, ale nie pozwolił jej na to tata, potem udzielała się teatralnie. Kulisy były więc dla mnie i siostry drugim domem. Teatr rzeczywiście daje mi poczucie bezpieczeństwa. Tym bardziej że już pewne rzeczy przepracowałam – nie targają mną emocje, że od mojego grania zależy cały świat. Kiedyś każda premiera kosztowała mnie dużo zdrowia, teraz mam więcej spokoju, a może raczej dystansu. Nowy Teatr jest specyficznym miejscem, dość demokratycznym artystycznie. Jesteśmy współtwórcami spektakli, ale i tego miejsca.
No to chyba wymarzone miejsce!
Nooo oczywiście z daleka widok jest piękny... Nie ma idealnych miejsc, bo tworzą je ludzie. Artystycznie jesteśmy bandą osobowości, więc łatwo nie jest. Często się ścieramy, ale szanujemy nawzajem. Jestem z tymi samymi ludźmi już 15 lat. Nigdy bycie na etacie nie było moim celem. Wydawało mi się, że szczególnie w sztuce trzeba dokonywać nieustających zmian, że poczucie bezpieczeństwa dla artysty nie jest najlepszym wyborem. Ale jakoś tak się złożyło, że Krzysiek Warlikowski, którego spektakle mnie zachwycały, zaprosił mnie do współpracy. I zostałam w zespole. Znamy się dobrze i – jak to w rodzinie – czasem bywa toksycznie, czasem wspaniale, czasem dużo śmiechu, coraz bardziej śmiejemy się z samych siebie. Na scenie poruszamy nierzadko bardzo trudne tematy, tabu, jak w spektaklach Markusa Öhrna, niekiedy udaje się to też z poczuciem humoru.
Magdalena Popławska (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Ma to dla ciebie znaczenie, że wasze spektakle mówią o czymś ważnym? Jak „Elizabeth Costello”, gdzie zajmujecie się między innymi przyszłością planety, natury. Czy może uważasz, że aktor jest od grania wszystkiego?
Ale w Nowym nie gra się wszystkiego. Robimy spektakle niełatwe, o czymś, co nas samych fascynuje, zajmuje, porusza. Na terenie naszego teatru jest plac Elizabeth Costello. Bo rzeczywiście to bohaterka, która przewija się już w paru spektaklach Krzysztofa. Ten, który przywołujesz, jest też o granicach twórczości, o tym, gdzie kończy się sztuka, a zaczyna życie i odwrotnie, o przenikaniu się tych światów. O umierającym świecie, o prawach zwierząt i naszej hipokryzji. To są też pytania ważne dla mnie.
W serialach, komediach zanurzasz się w inny świat. To dobre dla higieny psychicznej, dla warsztatu?
Zdecydowanie tak. Bardzo się z tego cieszę, że mam alternatywną rzeczywistość filmową i serialową. Bo to są dwa zupełnie różne sposoby uprawiania tego zawodu. Mam szczęście. Płodozmian jest zdrowy. W aktorstwie też. Za długo w teatrze – tęsknię za filmem, za długo w filmie – tęsknię za teatrem. W sumie to nieustającą tęsknota.
Masz wobec tego od czasu do czasu potrzebę zaryzykowania, poeksperymentowania i w życiu, i w pracy? Czy jednak potrzeba bezpieczeństwa jest dominująca?
Jak zwykle wszystko jest gdzieś pomiędzy. Ponieważ dom nie dał mi poczucia bezpieczeństwa, jakiego potrzebowałam, dążyłam do niego czasem dość histerycznie. I to chyba mój podstawowy cel w życiu. Zwłaszcza w tej niestabilnej pracy i stylu życia, jaki prowadzę. Ale to nie jest takie proste zbudować w sobie poczucie bezpieczeństwa, nie opierając się na stereotypach typu: dom, mąż, stabilna praca. No właśnie, szczególnie uprawiając ten zawód.
To znaczy?
Wystawiasz się na ciągłą ocenę. A często na krytykę. Można się pogubić, starając się być lubianym, akceptowanym. Ulegając komplementom i własnej próżności. Spotykając „ważnych” ludzi. W dodatku rutyna nam nie grozi. Można tylko za nią tęsknić. Większość aktorów, jak nie ma propozycji pracy, to już myśli, że kariera się skończyła. Potem znowu jest zapieprz, chwila przerwy, kiedy wychodzą wszystkie choroby. Bo generalnie aktor nie może chorować, jak pracuje, więc organizm spina się i puszcza, kiedy jest w końcu chwila wolnego. Pracujesz bardzo nieregularnie – jednego dnia wstajesz o czwartej rano, a drugiego kładziesz się o czwartej. Dom wariatów. To wspaniały zawód, ale i bardzo trudny, żeby budować poczucie własnej wartości i bezpieczeństwa.
Magdalena Popławska (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Byłaś może wychowanką ogniska teatralnego państwa Machulskich? Bo pani Machulska powtarzała podopiecznym, że porażka jest początkiem sukcesu, a sukces początkiem porażki. Twoje koleżanki mówią, że to zdanie bardzo im teraz pomaga.
Wychowałam się w Zabrzu. Przed PWST w Krakowie chodziłam do studium Doroty Pomykały w Katowicach. Tam miałam pierwsze profesjonalne lekcje aktorstwa. Ale absolutnie zgadzam się z tym zdaniem pani Machulskiej. Dobrze, żeby młodzi, marzący o tym zawodzie, byli gotowi na jego meandry. Bo aktorstwo wymaga też wyjścia ze strefy komfortu, zagłębienia się w trudne rejony naszej psychiki. Czasem trzeba przekraczać swoje granice. Z aktorstwem jest trochę jak ze sportem. W pewnym momencie wydaje się, że już nie dasz rady, wszystko cię boli, ale jak zaciśniesz zęby i przetrzymasz, wchodzisz na inny poziom. Przekraczanie swoich granic jest bardzo trudne i nie ma nic wspólnego z poczuciem komfortu i bezpieczeństwa. Ale to daje też największą satysfakcję.
Czy powiedziałabyś o sobie: dzika kobieta? Czyli taka, jak opisuje Clarissa Pinkola Estés, autorka „Biegnącej z wilkami”: kreatywna, niekontrolująca się, kochająca naturę, zwierzęta (wilki!).
Dostałam tę książkę od siostry. Wydaje mi się, że mam jakąś dzikość w sobie. Na pewno tę ciągnącą do natury. Nieokiełznanie. Walczyłam z wieloma swoimi kompleksami, blokadami, zanim zrozumiałam, że właśnie taka nieprzystająca też jestem okej. Taka trochę niewychowana. I ciągle mam potrzebę szukania czegoś wbrew, pod prąd. Oczywiście mieszkając w Warszawie, można to robić w pewnych granicach. Ale gdybym mogła, tobym się rozebrała i na czterech łapach pobiegła w pola [śmiech]. I właśnie teatr, który kocham, trochę mnie ogranicza, przywiązał mnie do miasta, do Warszawy. Spędzam w nim dużo czasu, wieczory, czasem noce. Ale z drugiej strony – tu też mogę być dzika, mogę sobie pozwolić na o wiele więcej niż w filmie, bo teatr częściej posługuje się metaforą, więc możemy dużo ostrzej sobie pogrywać. A ja to lubię [śmiech].
Raczej nie przepadam za miastem. Nigdy nie jeżdżę na wakacje do miast, choć mam wrażenie, że one coraz bardziej idą w dzikość, nawet Warszawa, gdzie nie kosi się trawników, jest coraz bardziej zielona. Dzika natura to część nas, im bardziej będziemy ją kastrować, tym bardziej będziemy nieszczęśliwi.
Magdalena Popławska (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Skąd masz w sobie tę dzikość? Wypracowałaś czy dostałaś od natury?
Nie wiem. Dużym moim sukcesem jest to, że teraz nie zastanawiam się, co z czego wynika, nie zagłębiam się w to, co mam po mamie, po tacie, co mam z dzieciństwa. Kiedyś zajmowało mi to dużo czasu, próbowałam rozkminiać, gdzie leży błąd. Dzisiaj już tego nie robię. Oczywiście na tym też polega moja praca, żeby dociekać, co z czego wynika, ale nie da się wszystkiego zrozumieć. Nawet w mojej pracy element niekonsekwencji, przypadku, buduje ciekawsze i prawdziwsze postaci. Dzikość jest wspaniała.
Kiedy to odkryłaś? Już w dzieciństwie?
Mieszkaliśmy na obrzeżach Zabrza, przy polach. Poza tym większość wakacji spędzałam na wsi u babci w Horodle. Myślę, że ukształtowała mnie cała konstelacja ludzi i zdarzeń, trudnego dzieciństwa, boksowania się ze sobą i chronienia siebie. Odcięłam się od tego, co było, buduję swoje życie na swoich zasadach. Dzieciństwo odcisnęło piętno bezpowrotnie, ale idę dalej. Dzikości chyba nie da się wypracować, ale można do niej powrócić. Pozwolić sobie żyć, jak się chce. I nie przejmować się tym, jak inni wyobrażają sobie twoje życie albo twoje szczęście. Iść na bosaka przez miasto.
Jesteś teraz sama?
Tak, jestem sama, jeśli pytasz o to, co większość pomyśli, czyli bycie w stałej relacji romantycznej. Ale nie jestem sama. Mam wokół mnóstwo przyjaznych mi ludzi, na których mogę liczyć, z którymi dużo się śmieję, mam córkę, która jest moim największym wyzwaniem i miłością, mam w domu dużo zwierząt, które są nieodzownym elementem mojego dobrostanu.
Pewnie jeszcze i miłość romantyczna mi się przydarzy. A może nie. Nie wszystko dla wszystkich, trudno. Ale nie skupiam się na tym zanadto. Cieszę się swobodą i wolnością. To jest też moja duża potrzeba.
A wracając do dzikości – próbowałaś ją kiedyś tłumić?
Tak, kiedyś interpretowałam ją jako problem. Nikomu nie udało się tego we mnie poskromić i mnie samej też to się nie udało. Pogodziłam się w miarę ze sobą samą. Chcę żyć na własnych zasadach, bez skrępowania. Nie mieć wyrzutów, że nie spełniam oczekiwań innych. Teraz ja. Mam 44 lata, to już nie są żarty. Wiem, że empatia i poczucie humoru to podstawa mojego przetrwania.
Zaskakujesz czasem samą siebie?
O rany, co miałoby mnie jeszcze zaskoczyć? Tyle już zdziwień za mną, pewnie tyle samo przede mną. Nie oczekuję od innych i od siebie nadmiernej konsekwencji, bo co innego znać konsekwencje swoich czynów, a co innego być konsekwentnym.
Nie znamy siebie, nie wiemy, jak zachowamy się w różnych okolicznościach, i to powinno być dla nas ciekawe. Udawanie, że się siebie zna, kiedy na wiele prób nie zostaliśmy jeszcze wystawieni, jest zgubne.
Czasem płaczę, jak się nie zachowam tak, jak bym tego chciała. Trudno. Warto podążać za swoimi potrzebami. A nie za społecznymi szablonami, takimi na przykład, że trzeba być w związku, trzeba być idealną matką, że trzeba być zawsze przygotowaną aktorką, która ma plan na postać od A do Z. Często niekonsekwencja, to, co się wydarza, dużo bardziej nas rozwija, wyrzuca nasze życie, nasze role w nieoczekiwane rejony, i to jest dla mnie ciekawsze.
Magdalena Popławska (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Widziałam niedawno film „Babygirl” z Nicole Kidman, za który dostała zresztą nagrodę na festiwalu w Wenecji. Kidman gra w nim kobietę, która zajmuje kierownicze stanowisko w korporacji i ma romans z dużo młodszym od siebie stażystą. Słyszałam wiele krytycznych opinii od kobiet, ale nie na temat filmu (mnie akurat nie zachwycił), tylko pod adresem bohaterki granej przez Kidman – że się poniża, uwłacza godności kobiet. A wszystko dlatego, że spełnia swoje fantazje seksualne bycia uległą. Jak sądzisz, dlaczego bywamy dla siebie nawzajem tak okrutne?
Bo nosimy społeczne wlepki, którymi jesteśmy obklejone. Próbujemy siebie nawzajem oceniać, mierzyć swoją miarą, zrozumieć – tak jakby zrozumienie było rozwiązaniem. A nie da się wszystkich zrozumieć, bo każdy jest inny. I niech sobie będzie. Ostatnio usłyszałam: „Nie da się was zrozumieć”. Was w sensie: kobiet. A dlaczego trzeba nas zrozumieć? My tak samo nie rozumiemy mężczyzn, ich prostego podejścia do życia, jak oni naszego skomplikowanego. Odpuśćmy sobie. Szczególnie my, kobiety. Odpuśćmy sobie same i innym też.
I tak wszystkie atawistycznie walczymy o nasze potomstwo, jak prawdziwe suki. Musimy jednak umieć się wspierać, właśnie jak wataha wilczyc. Zacznijmy też myśleć o sobie. My, kobiety. A faceci...
To dla nich trudny czas.
Eeee, poradzą sobie. Przez pokolenia to nam było trudno. Patriarchat skrzywdził nas wszystkich, bo, przepraszam, ale jest głupi. Wydaje mi się, że nasza wspólna przyszłość powinna opierać się na braku sztywnych podziałów na role męskie i żeńskie. Nie ma być równo, według szablonu. Ma być równy dostęp do wszystkiego, równe możliwości. Żeby każdy mógł realizować się zgodnie ze swoimi talentami, a nie według tego, że jest mężczyzną albo że jest kobietą. Skończmy z obarczaniem się winą za wszystko. Teraz jesteśmy winne, bo chcemy lepiej dla siebie? Biedni faceci? Niech się ogarniają, gonią nas i szukają dla siebie nowej lepszej roli. Generalnie proponuję się wyluzować, wszystkim będzie lepiej.
Magdalena Popławska (Fot. Aleksandra Zaborowska)
W twoim otoczeniu są same kobiety: córka, mama, siostra, koleżanki.
Nie wykluczam facetów w tym babińcu, czasem się pojawiają, choć rzeczywiście tak mi się życie ułożyło, że więcej jest wokół mnie kobiet – wspaniałych i samodzielnych. Integrujemy się, wspieramy. Mamy najczęściej po jednym dziecku, w dodatku córki. Babiniec się rozrasta.
Ale są też wokół nas, na szczęście, inne konfiguracje relacji. Chcę, żeby moja córka widziała różne systemy: fajne małżeństwa, patchworki, związki partnerskie, także nieheteronormatywne. I różnych ludzi. Moje wybory mają na nią wpływ, ale nie muszą być jej wyborami. Relacje to trudny temat... Każdy musi sobie je układać po swojemu.
Grasz w filmie „Rozwodnicy”, zabawnej historii o parze, która rozwiodła się jakiś czas temu i o mało nie zakochuje się w sobie od nowa, kiedy stara się o unieważnienie ślubu kościelnego. Zastanawiałam się, czy ci ludzie wejdą do tej samej rzeki, czy przestaną się kontrolować, czy nie. Czy twoim zdaniem można kontrolować to, w kim się zakochujemy?
Niestety, to jest kompletnie poza nami, przynajmniej w moim życiu tak było. „Rozwodnicy” to trochę sentymentalna, trochę „czarna”, bo jednak o sutannach też, ale komedia. Para głównych bohaterów spotkała się po latach, żeby się rozwieść, to znaczy unieważnić śluby małżeńskie i zaczyna się... Wychodzą stare pretensje i żale, pojawiają się wspomnienia, czasem też miłe. A jeszcze absurdalny Kościół, który „wie lepiej”. Bardzo jestem ciekawa efektu naszej pracy i spotkania ze świetnym duetem Michałem Chacińskim i Radkiem Drabikiem.
Czytaj więcej: Magdalena Popławska i Wojciech Mecwaldowski jako rozwodnicy w nowej komedii Netflixa. Zobacz zwiastun
Pozwalasz córce na bycie dziką?
Absolutnie. Teraz ma dziewięć lat i jest bardzo dojrzała emocjonalnie, potrafi mnie zadziwiać. Myślę, że to syndrom dzieci, szczególnie dziewczyn, wychowanych w świecie, w którym dzikość jest okej, gdzie dziewczynki nie muszą być grzeczne albo grzeczniejsze niż chłopcy. Właśnie mogą rozrabiać i wyrażać swoje emocje, czyli potrzeby. Oczywiście są pewne zasady, na przykład ja mam nadwrażliwość słuchową, więc Hania krzyczeć może, ale na dworze. Oczywiście są czasem międzypokoleniowe zgrzyty. Uwielbiam obcinać jej włosy, choć nie umiem, ale do niedawna to się jej podobało. A moja mama potem zabierała Hanię do fryzjera, żeby wyrównać. Bo nie wypada. Każde pokolenie inaczej rozumie, „co wypada, co nie wypada”. W sprawach powierzchowności na pewno stawiam na wolność. Jak chce zakładać trzy sukienki naraz, niech zakłada. Ma być w miarę czysta w szkole, ale poza szkołą, jak chce biegać na bosaka po dworze, po kolana w błocie, niech biega. Dzikość jest niezbędna, żeby nie dać się wplątać w te wszystkie konwenanse, które potem nas ograniczają i unieszczęśliwiają.
Jesteś zagorzałą psiarą i weganką. Córka nie ma wyboru.
Ma. Jak była mała, zdecydowałam za nią, że nie je mięsa. Bo ja nie jadłam. Powrót do mięsa nie wchodził w grę. Tym bardziej że jedzenie mięsa nie oznacza zdrowia, a wręcz przeciwnie. Nie wspominając o zdrowiu psychicznym. Nie wróciłam do mięsa, a nawet ograniczyłam nabiał prawie do zera. Urodziłam zdrowe, wspaniałe dziecko. Wbrew różnym stereotypowym strachom. U mnie w domu nie ma mięsa, ale moja córka wie, że poza domem może próbować różnych rzeczy, jak ma ochotę.
Moje najbliższe otoczenie nie podważa już moich wyborów. Mama gotuje po wegetariańsku. Babcia, która mieszkała na wsi, przez lata chciała mi wybić z głowy te „fanaberie”, po czym, gdy do niej przyjeżdżałam, robiła mi wegetariańskie gołąbki, które uwielbiam. Ostatnio Hania tłumaczyła komuś dorosłemu, że może jeść mięso poza domem, ale nie chce, bo kocha zwierzęta, jak jej mama. I nie wie, jak można jeść inteligentną świnię, a w domu bawić się z psem. Byłam z niej bardzo dumna. Oprócz licznych porażek macierzyńskich to jest mój duży sukces. Proste konsekwentne myślenie. Bo to przecież jest bardzo proste.
To, że lubisz proste życie, pokazałaś podczas sesji okładkowej, do której wszystkie ubrania pożyczyłaś.
Tak. Chciałam w końcu sesję, która choć trochę oddaje moje podejście do życia. Lubię się czasem poprzebierać w suknie, których nigdy nie będzie w mojej szafie. Teraz chciałam po swojemu. Część ciuchów jest z mojej szafy, część pożyczyłam z szaf moich koleżanek. Bardziej i mniej znanych. Ciuchy i tak są głównie z odzysku ze sklepów vintage. Z jakąś historią, hand made. Jak haftowana kamizelka Fauletta-hafty, zrobiona przez koleżankę aktorkę. Buty oczywiście wegańskie z Bohema Clothing. Zależy mi, żeby moda zmieniała swoje oblicze, była mądrzejsza, bardziej moralna. Nie wykorzystywała trzeciego świata i naszej próżności. W moim najbliższym środowisku tak żyjemy – wymieniamy się różnymi rzeczami, pożyczamy sobie czasem ciuchy na wyjścia, a nie ścigamy się, kto ma lepiej czy więcej.
Magdalena Popławska (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Ja w ogóle wierzę w sąsiedzkość, wymianę, solidarność międzyludzką. Udzielam się społecznie, angażuję w różne akcje, głównie w ochronę praw zwierząt, oczywiście chciałabym więcej, ale czasem nie mam na to siły, chcę posiedzieć w domu, zadbać o siebie. Często mówię mojej córce: najpierw muszę uratować siebie, potem ciebie, potem świat. Oczywiście to czasem trudne, ale staram się, żeby wiedziała, że mama też ma prawo do swojego życia. Chcę jej pokazać, jak ważna jest w życiu pasja. Ale też – że jeśli kobieta chce wychowywać dzieci, nie pracować zawodowo, to ma do tego prawo. Teraz presja jest taka, że wszystko powinnyśmy umieć – być świetnymi kucharkami i być fit.
I jeszcze wrzucać to na Instagram. Ty nie wrzucasz.
Nie czuję potrzeby, żeby dzielić się wszystkim ze wszystkimi. I tak dużo o sobie opowiadam aktorstwem. A póki co – mam dużo pracy w moim zawodzie, więc chyba nie muszę tego robić. Bo jednak przede wszystkim jestem i chcę być aktorką. Jak zacznę więcej udzielać się na Instagramie, to będzie znaczyć, że kiepsko u mnie z robotą [śmiech].
Magdalena Popławska aktorka teatralna, filmowa, serialowa. Absolwentka krakowskiej PWST. Studiowała również w Institut del Teatre w Barcelonie. Od lat związana z Nowym Teatrem w Warszawie. Laureatka wielu nagród, m.in. na 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą w filmie „Atak paniki”. Ambasadorka AA Y Lift Supreme. Młodsza siostra aktorki Aleksandry Popławskiej.