Leopold Staff przełamał młodopolski pesymizm i wybrał afirmację życia. Dziś postrzegany jest jako twórca, który doceniał piękno codzienności i celebrował proste przyjemności. Z okazji rocznicy jego urodzin (która przypada 14 listopada) przypominamy więc 10 wierszy poety, które – mamy nadzieję – zainspirują was, by skupić się na pozytywnych stronach życia i cieszyć się chwilą (mimo niesprzyjającej pogody za oknem…).
Leopold Staff uznawany jest za jednego z najwybitniejszych twórców literatury polskiej XX wieku. Bywa nazywany poetą trzech pokoleń – wiersze pisał bowiem od epoki Młodej Polski, przez XX-lecie międzywojenne, aż do okresu II wojny światowej. Ponadto był dramatopisarzem i tłumaczem.
Urodził się 14 listopada 1878 roku we Lwowie jako syn cukiernika. Tam też ukończył gimnazjum i studiował na Uniwersytecie Lwowskim: prawo, filozofię i romanistykę. Od 1900 roku należał do grupy poetyckiej Płanetnicy, zbierającej się w willi Maryli Wolskiej (wraz z Józefem Rufferem, Janem Kasprowiczem, Edwardem Porębowiczem, Stanisławem Antonim Muellerem i Ostapem Ortwinem, z którym łączyła go wieloletnia przyjaźń). Dużo podróżował, szczególnie do Włoch. Spędził też rok w Paryżu.
Lata I wojny światowej spędził w Charkowie, natomiast od 1918 roku mieszkał w Warszawie, gdzie związany był z różnymi czasopismami, m.in. „Tygodnikiem Ilustrowanym” i „Kurierem Warszawskim”.
W Warszawie spędził także okres okupacji i powstania – wykładał wtedy na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Po powstaniu przebywał w Pławowicach i Krakowie, a do stolicy powrócił w 1949 roku i został tam praktycznie do śmierci – pod koniec maja 1957 roku, dwa miesiące po śmierci żony Heleny Lindenbaum, poeta spalił papiery osobiste i wyjechał do Skarżyska-Kamiennej do swojego przyjaciela ks. Antoniego Boratyńskiego. Odszedł 31 maja. Pochowano go na warszawskich Powązkach (w Alei Zasłużonych).
Jego biografia nie przypomina zawikłanych losów modernistycznych poetów i nie obfituje w sensacyjne wydarzenia. Zdecydowanie bardziej interesująca jest jego twórczość: wieloraka i różnorodna.
Czytaj: Wisława Szymborska – wiersze o miłości, które poruszą twoje serce
Świat poetycki Leopolda Staffa jest bardzo złożony – nic dziwnego, poeta jest autorem kilkunastu tomików wierszy, na łamach których stworzył różnorakie obrazy i rozmaitych bohaterów lirycznych. Jak pisze o nim Irena Maciejewska: „Widział w człowieku różnorakie możliwości i możliwości te chciał w swojej poezji wypowiedzieć, tworząc rozmaite kreacje literackie, rozmaicie umodelowanych bohaterów […]”.
Chociaż centrum jego poezji stanowił kult humanizmu i klasycznych wartości, to jednocześnie była ona pełna przeciwieństw – poeta bowiem „widział życie w jego wielorakich antynomiach i sprzecznościach, w krańcowo różnych sytuacjach”.
Niemniej z biegiem lat Staff przyjął postawę akceptacji świata i harmonii z naturą oraz poszukiwania szczęścia w zwykłych doświadczeniach. Zamiast zbyt skomplikowanych rozważań egzystencjalnych poeta wybierał pochwałę tego, co proste i bliskie człowiekowi, doceniał piękno codzienności, skupiał się na pozytywnych stronach życia i celebracji prostych przyjemności.
Czytaj także: Czym jest yūgen? Tajemnicze określenie na jeszcze bardziej nieuchwytną emocję
Ta afirmacja życia stoi jednak w opozycji do jego wczesnych dekadenckich tendencji i inspiracji Nietzschem. Widoczne są one w jego pierwszym tomie – „Sny o potędze” (1901), mocno osadzonym w konwencji poetyki Młodej Polski: fascynacja mrokiem, tajemniczością i złożonością ludzkiego wnętrza. Tym też interesował się młody Staff – jak podaje Irena Maciejewska: „Pisał wiele o znużeniu, niemocy, o ciemnościach i otchłaniach tkwiących w głębi ludzkiego wnętrza”.
Niemniej już wtedy spod jego pióra wychodziły utwory stanowiące próbę przezwyciężenia wspomnianego dekadentyzmu, a rok przed poetyckim debiutem – jeszcze jako student – wygłosił nawet odczyt „Rekonwalescencja końca wieku”, w którym zachęcał m.in., aby „znaleźć upodobanie w życiu, nauczyć się je cenić, nauczyć się czuć jego rozkosze, jego piękno, to, co w nim jest dobre”.
Przejście od dekadenckiej niemocy ku pełni życia zapowiada już drugi z jego zbiorów wierszy – „Dzień duszy” (1903) z utworem „Życie bez zdarzeń”, będącym pieśnią na cześć codzienności, prostoty i spokoju.
Prawdziwym przełomem był zaś tom „Ptakom niebieskim” (1905), w którym pochwała życia dochodzi do głosu w pełnej krasie, tak jak odnalezienie sensu egzystencji ludzkiej w prostocie codziennych zajęć. Ten optymistyczny światopogląd przenosi się do „Gałęzi kwitnącej” (1908), w której ujawnia się franciszkanizm Staffa. Jej kontynuacją jest tomik „Uśmiechy godzin” (1910), pełen pogodnej radości życia i sielskich krajobrazów. Ta „poezja zwyczajności” splatała się z filozofią czerpiącą wiele z idei epikurejskich czy stoickich – zachęcających do afirmacji życia w całej jego złożoności.
Dopełnieniem tego podejścia były wydane w 1919 roku „Ścieżki polne”, które zrewolucjonizowały literaturę polską XX wieku – stały się bowiem wzorem dla poezji Skamandrytów, którzy upatrzyli w Staffie swojego duchowego przewodnika. Sam tomik zaś celebrował codzienność, był pochwałą pracy chłopskiej i „rzeczy pozornie niepoetyckich, budzących dotychczas sprzeciw, a nawet odrazę artystów”.
Gdy za oknem szaro, buro i ponuro, trudniej cieszyć się tą zwyczajnością. Niech więc ratunkiem na jesienne smutki będą poniższe wiersze Leopolda Staffa: pełne ciepła, wesołych wersów i pozytywnego podejścia do życia, które przypominają o tym, co z pozoru oczywiste, ale tak łatwe do zapomnienia – że nasza codzienność jest piękna, wystarczy tylko nauczyć się na nią odpowiednio patrzeć.
Czytaj także: Refleksje o życiu. 10 wyjątkowych wierszy Zbigniewa Herberta, które zostają w pamięci
„Czucie niewinne”
Łąkami idę. W krąg kwiaty
I słychać brzęki pszczele.
W powietrzu modro-złotym
Śni próżnowanie niedzielne.
Słońce świeci spokojnie,
Jak gdyby od niechcenia;
Obłoki są tak białe,
Jakby nie mogły siać cienia.
Ptak śpiewa, jakby nie śpiewać
Nikomu tak się nie śniło.
Jest mi tak dobrze na duszy,
Jakby mnie wcale nie było.
Najpiękniej bowiem jest, kiedy
Piękna nie czuje się zgoła
I tylko jest się po prostu
Tak, jak jest wszystko dokoła.
[z tomu „Gałąź kwitnąca”]
„Nauka słoneczna”
W słońcu-śmy żyli przed laty
– Ty, serce, dni te pamiętasz –
Przeto dziś, idąc na cmentarz,
Nie groby widzim, lecz kwiaty…
Czy w prawdzie, czy wśród omamień
Żyjemy? Któż to odgadnie?
Lecz gdy z nas które upadnie,
Całujem twardy dróg kamień.
Czyli nie żyliśmy po to
Tak długo w słońca radości,
By uczyć się odeń mądrości,
Że trzeba myśl zawsze mieć złotą?
Bo słońcem, słońcem być trzeba,
By padać na głazy i pargi,
A nie znać jęku ni skargi,
I zawsze w błękitach żyć nieba.
[z tomu „Uśmiechy godzin”]
„Dobroć szczęśliwych”
Pijane było boskie serce weselnika,
Iż przeżył znów dzień piękny, wolny jak szał lotu.
Radość wisiała nad nim jak jedwab namiotu,
A myśli szczęściem tchnęły jako miodem gryka.
W noc, gdy dziękczyniąc spoczął w komnacie, spotyka
Wzrokiem cień, co snadź wszedłszy wyrwą żywopłotu,
Wpełznął oknem i bacząc na drogę odwrotu,
Kocim krokiem złodzieja ku skrzyni pomyka.
Weselnik serce pełne miał, lecz pustą skrzynię.
Złodziej próżnię i zawód znalazł w jej głębinie.
I gdy, rozczarowany, zbiera się do drogi,
Rzekomo śpiący rzucił mu cichaczem pod nogi
Jedyny pierścień, własną radością rozrzutny,
By od szczęsnych i złodziej nie odchodził smutny.
[z tomu „Gałąź kwitnąca”]
„Gra chmur”
Jakże są piękne chmury i ich wolne życia
W jasnym błękicie!
Dziwujcie się, źrenice me, tonące w górze,
Patrzajcie w oszołomnym, marzącym zachwycie!
W niebios lazurze
Kwitną obłoków lilie i wrzosy, i róże.
[…]
Gdy patrzę w rozigrane pogodą obłoki,
Jakże głęboki,
Jak słodki i bolesny czar serce przenika!
Dusza wpływa w zaklęte pamięci zatoki,
Gdzie brzmi muzyka,
Co wszystkie zmarłe dziwy wskrzesza i odmyka.
[…]
Dzięki, chmury, za złudy czar! W obłoków tłumie,
Kto śni w zadumie,
Upoi się gry waszej szczęściem tajemniczem,
Jak dziecko, co znajdować wszystko w niczem umie
Jasnym obliczem,
Kiedy dojrzałym wszystko, ach, wszystko jest niczem!
[z tomu „Ścieżki polne”]
„Niewinność”
Obłoki pachną wiosną,
Wonieje ziemia świętem.
W powietrzu rannie, rośno…
Śpiew w sercu wniebowziętem…
Soczysta, mokra trawa
Źdźbeł czułe ciałka suszy.
Wiatr zdrowy jak zabawa…
Śmiech w zachwyconej duszy…
Kochane słońce wkoło
Rozlewa złoto płynne.
Hen, w mgle tak modre sioło
Jak miejsce snów rodzinne.
Skowronek, ranka serce,
W błękitach szczęściem bije.
Kwieciste łąk kobierce
Są boże i niczyje.
Precz z głowy myśli żeną.
Jak dziecko, gdzieś przed laty,
Oczyma myślę jeno:
…Niebiosa, słońce, kwiaty…
[z tomu „Uśmiechy godzin”]
„Pogoda”
Złote południe,
Gwiezdne mam noce,
Przed domem studnię,
W sadzie owoce.
Jaskółkę w strzesze,
A pokój w izbie…
Wędrowców cieszę
Dzbanem na przyzbie.
W izbie u góry
Pan Miłosierny…
W progu pies, który
Został mi wierny…
Ach, żyć w otusze
I tak wesołą
Mógłbym mieć duszę,
Jak moje czoło,
Ale mam zwykłą
Skrzypkę, co nuci
O tym, co znikło,
Co już nie wróci…
[z tomu „Ptakom niebieskim”]
„Humoreska”
Po dżdżach jesiennych cudny, złoty dzień,
Jak gdyby jeszcze z łaski darowany.
Zda się, że nawet poweselał cień
I w miłe ciepło pełznie spopod ściany.
Okna, papierem i pożółkłym mchem
Pozatykane już na zimę szczelnie,
Raz otworzyły się jeszcze przed snem.
Dzieci zdobyły znów przedproża dzielnie.
[…]
Drzewa odarte z liści, nagie już,
Zdają się w słońcu z zawstydzenia mniejsze,
Nieśmiało patrzą w liście spadłe w kurz,
Zakłopotane, jakby nietutejsze.
A szczyt kościelny wznosząc złoty krzyż,
Lśniący wspaniale złocistymi smugi,
Pnąc się, w uznaniu za piękny dzień, wzwyż,
Zawiesza niebu złoty krzyż zasługi.
[z tomu „Gałąź kwitnąca”]
„Wdzięczność”
[…]
Jesień słodka – jak wiosna, piękna – jak nazwiska
Kwiatów maja (niech będą pochwalone: fiołki,
Hiacynt, konwalia, jaskry, złote pól wesołki)…
Przez drzewa sadu błyszczy staw, niebios kołyska.
Bezbożna dusza moja, pogańsko wesoła,
Nie wie, komu dziękować, lecz «Bóg zapłać!» woła,
Za wszystko, co na ziemi, od krańca do krańca.
[z tomu „Gałąź kwitnąca”]
„Życie bez zdarzeń”
Przyszedłem z pieśnią – pójdę bez słów
I długo milczeć będę…
Odejdę od was, by wrócić znów,
I przy was już osiędę…
Zwyczajna będzie ma noc i mój dzień,
Bez zdarzeń tygodnie, miesiące;
Czasem z chmur padnie przelotny cień,
A czasem blask rzuci słońce…
Będę do pracy szedł w ranny świt
I wracał o wieczorze,
Nic mnie nie będzie gnębić zbyt,
Gdy do snu się położę…
[…]
Gdy stary będę, poznam, że mnie
Nie różni nic od braci…
Nie było dobrze mi ani źle,
Nikt mną nie zyskał ni traci…
Żaden mym oczom nie błysnął cud,
Nic z mroku się nie wyłania,
Nici splątane w węzłach złud
Nie mają rozwiązania…
A jednak poznam, gdy śmierć do snu
Gasić mi będzie blask powiek,
Żem widział rzeczy, których tu
Nie widział żaden człowiek…
[z tomu „Dzień duszy”]
„Beztroska”
Śpiewając, hej! śpiewając, chwalę złotą żądzę,
Co całując mnie w usta budzi w zloty ranek,
Bym szukał, gubił wiecznie, nie znał, co przestanek,
Pytał wszystkich i pukał we wszystkie wrzeciądze.
Czego szukam? Co gubię, znajdując, gdy zbłądzę?
Szczęsnych przygód? Piękniejszych co dzień niespodzianek?
Zbieram siebie, hej! zewsząd, jak maliny w dzbanek,
Szczęśliwy, gdy swą pełnię dnia piękną osądzę.
Zgarniam życie, tak bujne, tak szczodre szalenie,
Dające skarb najwyższy: rozkosz i cierpienie,
Które zbiera miłośnie dusza-pokłośnica.
W każdym źródle chcę widzieć się cały i nagi,
Czcząc życie ufnym hasłem szaleńczej odwagi:
Prawica niechaj nie wie, co czyni lewica.
[z tomu „Gałąź kwitnąca”]
Źródła: Irena Maciejewska, „Wiersze Leopolda Staffa”, Warszawa 1977; Jerzy Kwiatkowski, „Dwudziestolecie międzywojenne”, Warszawa 2000; Leopold Staff, „Poezje zebrane”, t. I–II, Warszawa 1967.