Nowa powieść Anny Janko „Pasja według św. Hanki” to pole bitwy o całą prawdę na temat miłości.
Książka odważna, pełna poezji, szczera do kości i krwi... I taka jest też rozmowa z Anną Janko, literatką znaną także jako autorka „Zwierciadła”.
Tyle w tobie niepokoju...
Trochę. W związku z książką...
Świetna jest, więc będzie świetnie.
Nie jestem pewna. W każdym razie mój wewnętrzny krajobraz po jej napisaniu jest jak po trzęsieniu ziemi. Podczas pracy nad tą powieścią musiałam obudzić w sobie mnóstwo dawno umarłych emocji, by pisać realistycznie. To bywa męczące, niszczące nawet.
I twórcze. Czuję, że teraz miotasz się między pychą a pokorą, nadzieją a zwątpieniem.
Nadzieja i zwątpienie tak, naprzemiennie. Pychy i pokory nie trenuję w żadnej dziedzinie życia…
Ostrzegam, teraz idiotyczne pytanie.
Nie strasz...
Nie mogę się powstrzymać: nowa powieść „Pasja według św. Hanki” to jakby kontynuacja „Dziewczyny z zapałkami”, ta sama bohaterka, czas jednak inny. Ale ja uparcie widzę w postaci Hanki ciebie, Anię J. do szpiku kości i krwi. Nie zmieniałaś nawet większości szczegółów...
To są książki autonomiczne, choć bohaterowie ci sami. Obie też w warstwie fabularnej są po części autobiograficzne. Ale przecież nie odpisałam wszystkiego żywcem ze swojego życia! I fakty, i ludzie ulegli przetworzeniu, czasem „zmiksowaniu”, choć przyznaję, że najważniejszym kryterium była prawda psychologiczna, potem dopiero wszystko inne. Walczyłam o autentyzm. Może dlatego taka jestem zmordowana.
Nawet nie zmieniałaś nazw miast, znalazłem też dwa małe plecaczki, znam je...
Dekoracje i detale musiały być prawdziwe. A jedna osoba nawet występuje pod własnym imieniem i nazwiskiem. Nie powiem która. Zmieniałam tam, gdzie czułam, że nie zniszczy to procesu twórczego. Hanka w „Dziewczynie z zapałkami” mówi: „W tej książce jest dokładnie tyle kłamstwa, ile potrzeba całej prawdzie”. Podobnie jest w „Pasji…”. Cała prawda – do tego dąży twórca. Jak ma to robić? Slalomem, wymijając samego siebie?
Granice autobiografizmu u pisarza?
Nie ma żadnych. Bo choćby się nie wiem jak wysilać i tak nie sposób opowiedzieć o sobie wszystkiego. Kiedy piszę, uruchamiam przecież tylko jakąś wersję siebie, jedną z mnóstwa. I staram się opisać historię, która jest zarazem indywidualna i uniwersalna. A niechże się kojarzy z moim życiem, niech ma ten znak autentyczności! Cóż to ma w końcu za znaczenie… Każda biografia i tak jest śmiesznie drobna i ulotna z punktu widzenia kosmosu. Zapominamy o tym, bo każdy pojedynczy człowiek czuje się osią świata. Tak działa nasza psychika. Śmieszne, że bywamy tak kurczowo uczepieni swoich rzekomo wielkich tajemnic. W istocie owa tak nieraz pilnie strzeżona prywatność jest ułudą, w głębi duszy wiemy o sobie nawzajem prawie wszystko. Dzieli nas skóra i brak doskonałych narzędzi porozumiewania się.
No tak, inaczej nie moglibyśmy rozumieć sztuki innej niż własna. Pamiętam nasze spotkanie, rok chyba 1994. Czułem, że jesteś gdzieś zabłąkana pomiędzy światami, ja też byłem zabłąkany po powrocie ze Szwecji i rozwodzie. Napisałaś na początku książki – „coś dojrzało we mnie do zmiany”. To było wtedy...
Na pierogi poszliśmy, pamiętam. Tak, byłam w czasie przeobrażeń. W środku gotowa, ale nie mogłam się zdecydować. Bałam się strasznie.
Więc znowu życie i sztuka są jednym. Znamy się, Aniu, tyle lat, nasze domy były niemożliwie literackie, oboje rodzice poeci, książki zjadały małe mieszkania. Ale twój dom, zdaje się, był nawet ciut jeszcze bardziej. Aż dwie córki pisały. I te biesiady poetyckie.
Zapraszani goście przeważnie byli poetami, przychodzili ze swoimi tekstami, czytali. Siadano i czytano. I nie było to wcale sztuczne. Robił to nawet ksiądz Twardowski, kiedy do nas przychodził. Moi rodzice tylko czekali, żeby wydrzeć od gości ich nowe wiersze, aby ich nakłonić do przeczytania. Bardzo piękne to było, i jakoś doskonale naturalne.
Twoja proza nasycona poezją po brzegi. Minirozdzialiki, z jakich się składa, niektóre z nich są jak wiersze z tytułami...
To metoda montażu filmowego. Wydało mi się, że to najlepszy sposób, by napisać o miłości wszystko, co o niej wiem. By ją obejrzeć z każdej możliwej strony, z każdego poziomu, prześwietlić ją, zrobić przekrój poprzeczny i podłużny, rozebrać na kawałki, scalić, rozliczyć z grzechów i cudów. „Pasja według św. Hanki” to pole bitwy o całą prawdę na temat miłości.
Sięgasz głęboko i śmiało do dzieciństwa.
Bo nasz erotyzm kształtuje się od najwcześniejszych lat. Dziewczynka decyduje, jaką będzie kobietą, a dokładnie jej podświadomość, która wypełnia się w toku życia, w wyniku doświadczeń. Chciałam pokazać, jak to było w przypadku mojej bohaterki, która bywa trudna, dzieli włos na czworo. Nie jest dzielna i zdecydowana, jest w niewoli własnej wrażliwości.
Dręczy siebie i innych. Czy jest do ciebie podobna? Bo ja cię nie znam od tej strony.
Człowiek ma w sobie wszystkie strony, zależy, która się uruchomi. A pisząc „Pasję…”, chciałam też pożegnać się z miłością. Wypisując temat do dna, chciałam się uwolnić od potwora miłości. Już nie chcę tych ekstaz i przepaści! Mam nadzieję, że zamykając tę książkę, zatrzaskuję jakieś drzwi. A może to tylko zmęczenie pomiłosne…
Każdy artysta, pisząc o swych dramatach, oswaja je, zaś cierpieniom nadaje sens właśnie przez opowieść.
Ludzie pierwotni już to wiedzieli.
Bardziej czuli, niż wiedzieli.
Coś, co zostaje nazwane, jest mniej niebezpieczne...
Cytuję z książki: „Życie jest po to, by je opowiadać. Jeśli chcesz własne dzieje unieważnić, milcz o sobie. W głębi milczenia wyhodujesz ślepą rybę, bezbarwną, bezpłodną. Oto, czym jest życie ludzi skrytych – białą rybą”.
Masz odpowiedź – nie lubię sekretów. Które często są wynikiem duchowego skąpstwa ludzi milkliwych. Opowieść kształtuje opowiadacza, buduje mosty między ludźmi, daje poczucie wspólnoty. Po to jesteśmy stworzeni, by dociekać istoty rzeczy, czyli mówić: o mnie, o tobie, o ludziach i o człowieku. Mówienie rozmnaża istnienie.
Brakuje ci czasami słów?
Jasne, że tak. Z powodu tego braku moje życie jest jednym wielkim polowaniem na słowa. Mam taką złudną nadzieję od zawsze, że jak ponazywam wszystko, co mnie niepokoi, to poczuję się kompletnie wolna i bezpieczna.
Czy pisząc tę książkę, miałaś lęki, że przekraczasz granice, choćby dobrego smaku, przyzwoitości – cokolwiek to znaczy?
Miałam tylko poczucie przekraczania wewnętrznych granic. Za młodu nie pisałam typowych erotyków. Miałam prawie 30 lat i nadal nie mogłam wymówić słowa „orgazm”. Późno dojrzałam do miłosnego języka. Nie wiem, jak długo będę jeszcze żyła, więc już niczego nie zostawiam na potem. Przecież nie zostanę jakąś krygującą się, wstydliwą staruszką, bo to byłoby śmieszne. W pewnym wieku trzeba umieć poruszać się swobodnie we wszystkich sferach życia. A szczególnie, gdy się pisze książki, które inni czytają. Ale moim celem nadrzędnym było odkrycie natury miłości, jej fizyki i metafizyki. Nigdy nie ma u mnie opisu seksu dla samego seksu. Pod spodem zawsze jest ta potworna, nieznana głębia miłości, która potrafi przecież z człowiekiem zrobić wszystko. Może zabić. Albo wynieść na szczyty. Nie umiemy pojąć tego zjawiska. Miłość jest jakby ponad ludzką miarę, jest boskim wymysłem....
Niesamowite są te twoje małe symfonie, na przykład: „język, ten bezkręgowiec”. Czy pozwolisz, żebym to zacytował w całości?
Strasznie mnie bawiło pisanie takich kawałków, jak te o kobiecych piersiach czy o penisie, czy właśnie ten o języku. Małe osobne utworki.
Język więc – w ramki to weźmiemy. Nie wstyd ci?
Nic a nic.
„Język, ten bezkręgowiec, który jest szarą eminencją w Amorpolis, jest premierem w gabinecie cieni; w istocie znacznie zdolniejszy od oficjalnie urzędującego Penisa, bywa niedoceniany. A przecież właśnie on potrafi wszystko! Wedrze się wszędzie, w usta, w ucho, pod powiekę, pod pachę, w pachwinę, wwierci się w gniazdo pomiędzy udami, zadzwoni do drzwi płci, wyczuje najmniejszy odzew, zatańczy każdy taniec, opłynie, ponaciera, rozdrażni, przeprosi, wygładzi, posprząta. Potrafi nawet wytrysnąć, dobrze wyszkolony język potrafi także to! Język jest prawdziwym władcą świata miłości. Penis to pachołek, rzadko sprytny, częściej tępy. Pojawia się, by dokończyć grubszą robotę. Ale Język! Prawdziwą kastracją jest nie odcięcie jąder, dekapitacja penisa, ale pozbawienie języka. Człowiek, który stracił język, stracił tym samym mowę i Erosa. Stracił rozum. Jest kadłubem, który zna świat tylko ze słyszenia. To, co nazwać by trzeba finezyjną filozofią erotyczną, wyraża się językiem Języka. Kocham ten język”.
Właśnie, to jest książka także o narracji, o opowiadaniu. Język tutaj występuje i w roli erotycznej, i w roli narracyjnej. Bawię się dwiema funkcjami języka. Nic w tym wstydliwego.
To czego się wstydzisz?
To nie wstyd, to obawa raczej. Używam w tej książce wielu stylów, posługuję się także kiczem, zderzam styl wysoki z niskim, patos i groteskę…
Wszystko pod kontrolą.
Mam nadzieję. Ale erotyzmu się nie boję. Są książki bardziej erotyczne.
W scenach z mężczyznami znaków szczególnych chyba brak?
Żaden z nich nie może mnie złapać za konkret. Mam talent do szczerego kłamania.
Wiesz, imponuje mi twoje pisanie też z innego powodu… Żyjesz od lat skromnie, czasami bardzo, ale za to piszesz, co chcesz, żadnych dużych kompromisów z komercją, która teraz wszystko i wszystkich... To nie może być za darmo.
Bardzo nie za darmo. Nie mam poczucia bezpieczeństwa ekonomicznego. Żadnych planów finansowych dalej niż na miesiąc. I było to mało ważne przez wiele lat. Stało się ważne, gdy ciężko zachorowałam.
Rodzi się groza istnienia.
Właśnie. Wtedy też coś napisałam – testament.
Moim zdaniem warto ryzykować dla sztuki, cytujesz Camusa...
„Nie chcę być szczęśliwy, chcę być świadomy”.
Tak, właśnie tak.
Też powiem, tak, właśnie tak...