Sławni, piękni i bogaci. Nienawidzeni przez jednych, kochani przez drugich. Czy porównując się do celebrytów, niszczymy swoją samoocenę, czy raczej ją budujemy? Debatują Paulina Młynarska i jej goście: Agnieszka Pilaszewska, Kasia Kwiatkowska, Karolina Korwin Piotrowska i Miłosz Brzeziński.
Paulina Młynarska:
Zdarza się wam od czasu do czasu „złapać doła” dlatego, że piękni ludzie w kolorowych gazetach wyglądają lepiej niż wy?
Agnieszka Pilaszewska:
Zdarzało się często, ale skończyłam z tym. Jestem w takim momencie życia, że nie mam potrzeby porównywania się do kogokolwiek, a już na pewno nie zamierzam „doskakiwać” do cudzego wizerunku. Tym bardziej że mam świadomość, że jest to sterowane przez media, sztuczne, podkręcone i mało autentyczne. Nawet na „ściankach” mają specjalne światło, a zdjęcia z nich obrabia się w Photoshopie. To nie robi na mnie wrażenia.
Kasia Kwiatkowska:
Ja też znam te mechanizmy, ale mimo to miewam gorsze dni, kiedy patrzę na czyjeś zdjęcia i myślę sobie: „matko jedyna, jaka ona jest piękna...”. A ja, w przeciwieństwie do niej, nie za bardzo. Wczoraj jechałam autem, było piękne jesienne słońce i w tym ostrym świetle spojrzałam brutalnie w lusterko samochodowe… To, co zobaczyłam, zepsuło mi humor aż do wieczora, kiedy po pierwsze, zrobiło się ciemniej, a po drugie, napędziłam urody na twarz, czyli zrobiłam sobie fresk albo innymi słowy makijaż, i poszłam na wieczór autorski, gdzie koleżanki mnie komplementowały, że bardzo ładnie wyglądam (śmiech).
Karolina Korwin Piotrowska:
Nigdy nie miałam takiej sytuacji. Może dlatego, że ja te media też współtworzyłam przez pewien czas. Trudno mnie oszukać, ponieważ wiem, jakiej obróbce poddano dane zdjęcie. Jako szefowa albo naczelna różnych działów niejednokrotnie siedziałam z gwiazdami, które mówiły grafikowi „Niech pan mnie zrobi tak, żebym była chuda jak w ostatnim stadium raka!”. Ma być minus 20 kilo. Polskie celebrytki odchudza się na zdjęciach od 10 do 15 kilo, to standard.
Zwykłe kobiety, a coraz częściej także mężczyźni, patrzą na to i mniej podobają się samym sobie. Stąd popularność programów telewizyjnych poświęconych tak zwanej metamorfozie. Scenariusz jest zawsze ten sam: bohaterka przeżywa załamanie nerwowe na widok swojego odbicia w lustrze, mówi, że nie może na siebie patrzeć i zaczyna szlochać.
K.K.P.:
Prowadząca to podkręca…
W niektórych programach taką osobę stawia się dodatkowo na środku ulicy i poddaje społecznemu linczowi. Kiedy „załamka” jest już stuprocentowa, pojawia się dobra wróżka. Wybotoksowana pani z telewizji, która sadza naszego „kocmołucha” u swojego superchudego boku i puszcza nagranie z wypowiedziami przechodniów…
K.K.P.:
„Jak mogła się doprowadzić do takiego stanu...?”. Czasem pokazuje to też rodzinie, która mówi: „Nie wiemy, dlaczego się tak zapuściła?”. Straszne!
Te programy biją rekordy popularności. Patrząc na prowadzące, zastanawiam się, czy nie mają czasem moralnego kaca?
K.K.P.:
Zapewniam cię, że nie mają. Po pierwsze, dobrze im płacą. Po drugie, one na zasadzie kontrastu, o którym powiedziałaś, fantastycznie się czują przy tej zaniedbanej kobiecie. Bredzą farmazony o tym, że wystarczy lepiej wyglądać i życie się człowiekowi odmieni. Jednak historie tych ludzi nie polegają na tym, że ktoś tu się zaniedbał. Najczęściej jest tak, że taka bohaterka ma zwyczajnie ciężki moment w życiu. Często są to kobiety po prostu biedne. A tu zjawia się 15 terapeutów. Ten cię ubierze, ten zrobi lifting, żuchwę ci wymienią, jak trzeba, cycki dadzą nowe i będzie fantastycznie! Na końcu wychodzi ona zmieniona, widzą ją rodzina i przyjaciele i masz ich miny, które wyrażają autentyczny podziw, zachwyt i zdumienie na plus! I ten mąż… Jak oni zaraz zostaną sami, to ona z tej sypialni przez 48 godzin nie wyjdzie! Ona widzi się w lustrze, brzuch bardziej wciąga, biust wypina do przodu. Czuje się sexy. W tym momencie program się kończy. A ja zadaję pytanie: Co będzie pół roku później? Czy ona w tym wytrwa? Podejrzewam, że większość tych kobiet wraca do swoich starych dresów. Dostały prezent od losu i od telewizji, zarobili na nich pieniądze, a potem w 9 przypadkach na 10 nie mają środków, żeby to kontynuować.
K.K.:
Ja widziałam ostatnio w takim programie sympatyczną dziewczynę, która urodziła dziecko i nie miała siły schudnąć po ciąży. Zaczęli ją odchudzać, zabrali do fryzjera, ścięli jej blond ładne włosy i przefarbowali na okropny ciemnobrązowy kolor. Potem wyrosła przed nią Kasia Cichopek i zrobiła coś, co się powtarza we wszystkich programach tego typu. Otóż ta poddawana przemianie dziewczyna jest na ogół trochę gruba i trochę niezgrabna, a tu staje przed nią stylistka czy też wróżka i mówi: „Jak możesz chować tak piękną talię przed światem!?”. Kogo ona robi w konia?
K.K.P.:
To niesamowite, że wciskamy się w gorsety, które kobiety na początku XX wieku zrzucały z siebie i paliły.
A.P.:
A może przykre jest to, że pozbyłyśmy się tych gorsetów, bo one rzeczywiście „robiły” talię…
Dlaczego pozwalamy telewizyjnym „dobrym wróżkom” dyktować nam, jak mamy wyglądać?
Miłosz Brzeziński:
Jak się szuka początków celebryctwa, to dość jasno widać, że pierwszymi celebrytami byli święci. Można było przeglądać takiego „Pudelka” w kalendarzu liturgicznym, a tam święta Kinga wsuwa gorczycę. „Hm, może i ja sięgnę po gorczycę?”. Dziś to wygląda tak: „O, Ania Mucha z dzieckiem w parku, może i ja pójdę?”. To ma funkcję kształtującą. Kiedy w Indiach wprowadzono po raz pierwszy serial będący telewizyjną wersją Kopciuszka, w którym biedna dziewczyna wchodzi do majętnej rodziny i zaczyna w niej funkcjonować na zasadzie równoprawnej, liczba rozwodów wzrosła jak nigdy wcześniej! Dziewczyny zobaczyły, że można się postawić, mieć swoje zdanie. Chcemy korzystać z przykładu ludzi, którzy osiągnęli jakąś pozycję. Celebryci pokazują wiele dobrych rzeczy!
K.K.P.:
Jak się im dobrze zapłaci!
M.B.:
Niekoniecznie! Znani ludzie biorą przecież udział w wielu akcjach charytatywnych, zwracają uwagę na poważne problemy. Chcę wrócić do kwestii, którą poruszyła Karolina, o tym, co będzie za pół roku po przemianie z panią z programu. Może się pojawić chęć, by zmieniać się dalej. Bo kiedy ktoś ma głęboko zasiany brak akceptacji swojego ciała, to nawet jeżeli już sobie poprawi to, co mu się nie podobało, to prawdopodobnie znajdzie następne rzeczy do zmiany.
Drogie aktorki, uroda to w waszym zawodzie ważny atut, ale nie da się jej na zawsze zatrzymać. Co czujecie patrząc na swoje autorytety, które przestają być piękne?
K.K.:
Czasem trudno oglądać ten pograniczny moment, kiedy ukochana gwiazda, jak Michelle Pfeiffer, zaczyna walczyć z nieuniknionym, i widzę ją nagle pięćdziesięcioparoletnią, właściwie sześćdziesięcioletnią, udającą, że ma ciągle 36. To jest rzeczywiście ciężkie.
Bardziej przeszkadza ci, że udaje, czy że się starzeje?
K.K.:
Byłoby mi lżej, gdyby ona zaakceptowała siebie starzejącą się. Widzę, że walczy o swoją urodę, a to jest przecież walka przegrana.
A.P.:
Mój rok w szkole teatralnej prowadziła Aleksandra Śląska. To była dla mnie ikona kobiecej urody. W telewizji była cudowna, niepokojąca, interesująca, zjawiskowa, delikatna. Potem zobaczyłam ją na żywo, była już mocno po czterdziestce, ze zmarszczkami wokół ust i w kącikach oczu. „Boże... moja ikona jest zupełnie normalna, niedoskonała!”. Zaczęłam obserwować, jak ona się z tym nosi, jak się czuje w swojej skórze. Wspaniale! Nawet jeśli ubolewała nad swoim przemijającym pięknem, nie pokazywała tego, czerpała siłę ze swojego doświadczenia, mądrości. To samo dotyczyło Ryszardy Hanin. To były wybitne osobowości, cudowne kobiety, które promieniowały wewnętrznym pięknem. To jest być może banał – ale dla mnie nie ma pięknej kobiety bez pięknego wnętrza. Nawiasem mówiąc, nie potrafię sobie wyobrazić Aleksandry Śląskiej, która ma twarz sparaliżowaną botoksem. To by dla niej oznaczało przyznanie się do swojej słabości, a dla widza to byłoby oszustwem. Dla aktorki to wręcz samobójstwo.
Ale idealny, „wiecznie młody” wygląd świadczy dziś o statusie materialnym. „Bogata” równa się „piękna”.
K.K.P.:
Drogie rzeczy, które noszą celebryci, są w 99 proc. pożyczone albo dane w prezencie, i tak samo jest z upiększaniem. Ich na to nie stać. To są często ludzie, którzy mają komorników na głowie. Linia podziałów, owszem, jest, ale nie wśród celebrytów – ja bym ich włożyła do jakiejś specjalnej bańki. Co innego prawnicy, bankierzy, lekarze. Mam koleżankę, która pojechała do Nowego Jorku, do kancelarii prawnej, zobaczyła tam laski metrykalnie starsze od niej, a wyglądające jak jej starsze córki. Pomyślała: „OK, to jest ten moment!”. Poszła na fitness, zrzuciła parę kilo, robi sobie raz na pół roku lekki botoks. To jest część jej pracy, wizerunku. I tu rzeczywiście przebiega linia podziału finansowego. Ta dziewczyna ma także ciuchy z metką Armani, na które zarobiła i za które zapłaciła.
Zarzucasz polskim celebrytom, że kłamią, kreując wizerunek swojego „słodkiego miłego życia”?
K.K.P.:
Oni nie kłamią, oni łżą. Pani Ziuta, która bierze do ręki kolorową gazetę i widzi pięknie ubraną i „zrobioną” celebrytkę, myśli, że celebrytka na to zarobiła. Że to jest jej. Tylko że polskie celebrytki chodzą na imprezy w podklejanych butach, żeby nie zetrzeć podeszwy. Cen nie zdzierają nie dlatego, że się zapominają, tylko te buty muszą wrócić do sklepu. Twarz także trochę wypożyczona.
K.K.:
Ale z drugiej strony, musimy powiedzieć o presji, która się wytworzyła, od kiedy zaczęły się „ścianki” i pojawiły różne portale, które komentują, jak byłaś ubrana i za ile. Ja trzy razy do roku jestem na jakiejś premierze i przeżywam wtedy ogromny stres.
M.B.:
Wiele z osób, które bywają na „ściankach”, wstaje codziennie o 4 rano, kładzie się spać późno i wkłada w to, co robi, znacznie więcej wysiłku niż statystyczna osoba, dla której praca w tak chorym wymiarze godzin i to przez rok jest nie do pomyślenia. Wiele z nich naprawdę haruje i naprawdę coś sobą reprezentuje. Nie możemy też zapominać, że powstała pewna grupa społeczna, która żyje z celebrytów. Nawet jakby ktoś chciał stamtąd wyjść, usłyszy: „No co ty, teraz? Jak teraz? Teraz to ty już musisz! Teraz to my już sezon zrobiliśmy i chcemy robić kolejny!”. To jest tak jak bycie ministrem. Premierowi się nie odmawia. To nie tylko presja sławy, ale dodatkowo presja osób, którym tworzysz miejsce pracy.
A.P.:
Rozumiem, że rozróżniamy „celebrytów” żyjących od „ścianki” do „ścianki”, z miernym dorobkiem artystycznym, od zawodowych aktorów, którzy z każdą rolą zaskakują nas bogactwem warsztatu. Moim zdaniem tym drugim nic nie grozi. A tym pierwszym, owszem, grozi ugotowanie, pożarcie, przeżucie i wyplucie. A odmówić można każdemu, nawet premierowi (śmiech).
A czy lansowane przez prasę i telewizję najpiękniejsze kobiety show-biznesu naprawdę są piękne?
K.K.:
Ja mam notoryczne spotkania z Magdą Cielecką, która zawsze jest przerażająco piękna! Raz zobaczyłem ją w mało poetyckiej sytuacji w składzie budowlanym. Idzie, idzie, patrzę: zero makijażu, a zjawiskowo wygląda. Innym razem wyszłam zza rogu, a tu znów ona – z zapiekanką w buzi i dobrze wygląda! I Agata Kulesza. Jak przyszłam do szkoły teatralnej, to ona była na czwartym roku. Pomyślałam sobie: „Jaka ona jest piękna!”. Zawsze się nią zachwycam, jak ją spotykam prywatnie. I za każdym razem mi imponuje, jak jest ubrana.
A.P.:
Uwielbiam patrzeć na Kingę Preis. Jest piękną kobietą, promieniuje wewnętrznym pięknem właśnie!
Wymieniłyście tu piękne, ale przede wszystkim wybitne aktorki o silnych osobowościach. Ja pytam o „ściankowe” superpiękności, które mają najwięcej kontraktów reklamowych. To ich wizerunek jest wzorcem dla wielomilionowej widowni.
K.K.P.:
Ja się zastanawiam, czy rodzina je poznaje przy kawie o poranku. Czy oni wiedzą, z kim tę kawę w ogóle piją? Przez dwa lata brałam udział w programie „Top model”, który pokazywał trochę kulisy tego świata. Pamiętam swoje wejście – dziewczyny, która ubiera się w sieciówkach. Sieciówka albo lumpeks to moje drugie imię! Nigdy nie zapomnę tego pogardliwego wzięcia w rękę mojej koszulki i takiego „eee, Zara” (śmiech). I mi przed nosem Vuittonem zamachano. Byłam tam zupełnie na doczepkę, ale wiele się nauczyłam i zobaczyłam, więc powiem tak: to jest absolutnie wykreowane. To jest totalnie sztuczny świat. Gdyby normalna pani Ziuta wiedziała, ile taka modelka się maluje, żeby wyglądać, jak wygląda, toby padła trupem! Ona przez ten czas umalowałaby całe mieszkanie łącznie z oknami, nawoskowałaby podłogę, ugotowała cztery obiady, bo jeden to za mało, i jeszcze by miała seks z mężem. A ta by się dalej malowała i dolepiała sztuczne rzęsy, i przypinała włosy, które się nosi w specjalnej saszetce robionej na wymiar pod te sztuczne włosy. To jest... robienie kobiety od nowa.
Co innego Oscary, Złote Globy czy Grammy raz do roku. Największe czerwone dywany świata, przygotowywane z ogromnym wyprzedzeniem, kiedy to się określa kolory, które będą dominowały, i w ogóle każdy najmniejszy szczegół, bo to ma być wielki, wspaniały spektakl. Z reżyserem, ze scenariuszem i z doskonale rozpisanymi rolami. Gdzie całe sztaby stylistów i projektantów pracują nad każdą wielką gwiazdą. Tam nawet Meryl Streep przechodzi przez to wszystko. Opowiadała o tym. Ta celebra jest genialna, bo jest dla widza, dla nas. Umowa jest taka: „My to dla was robimy, a wy nas za to kochacie”. To jest jakość. Przy tym polski czerwony dywan to wytarta czerwona wykładzina z Tesco, po której latają nabotoksowane nie za swoje pieniądze lale, w nie swoich butach.
M.B.:
Celebrycka wersja show-biznesu, o której tu mówimy, bez nazwisk oczywiście, jest tym samym, czym dla filmografii porno. Karykaturą. Mimo to upieram się, że korzenie tego są bardzo szczytne. Że zostaliśmy wyposażeni w radar do szukania ludzi, którzy sobie dają radę. Chcemy wiedzieć, jak oni to robią, jak oni traktują rodziny, jakie wyznają wartości itd. Czcigodna pani Karolina powiedziała, że ma swoją panią Rivers i dzięki niej zrozumiała, w imię czego będzie się mogła w przyszłości podciągnąć (śmiech).
K.K.P.:
Ja mam portret prababki na ścianie, ja wiem, że tego nie uniknę! (śmiech).
M.B.:
Celebryci mają teraz swój złoty moment, choć powinni wiedzieć, że on się wkrótce skończy.
Co będzie potem? Co po celebrytach?
K.K.P.:
Czytałam ostatnio badania, które pokazują, jakie jest pokolenie Z, czyli to urodzone po 1995 roku. Oni celebrytów mają w głębokim poważaniu, ponieważ są bardzo wyczuleni na wszelkie kłamstwo i kreacje. Oni sami chcą kreować. Lubią oglądać sport, choć go nie uprawiają, bardzo się interesują ekologią, najbardziej na świecie lubią gotować i chcą być szczęśliwi. Myślę, że kiedy ci ludzie dojdą do władzy, to załatwią ten światek celebrycki.
K.K.:
Myślisz, że tam się nie wykształcą takie lokalne sławy?
K.K.P.: T
ak, ale to będą, właściwie już są, gwiazdy innego typu. Na przykład YouTuberzy. Ich grupa docelowa to fani, którzy lajkują ich fanpage. I nie chodzi wcale o to, by to, co robisz, wyświetliło ileś milionów ludzi. Najważniejsza jest grupa, która codziennie klika na twój fanpage, która wraca. Pokolenie Z już to wie.
Ale czy dzisiaj zwykła pani, która ma przeciętne życie, patrząc na to, jak się ośmieszają celebryci, może powiedzieć sobie: „ej, tak naprawdę to ja jestem fajna”?
K.K.P.:
Albo: „Taka Joanna L. to taką zrobiła masakrę, że my mamy lepiej, Zdzichu, w naszym życiu!”.
M.B.:
Czyli jednak wyszło na moje. Ta sytuacja dała wielu ludziom do myślenia, a więc przyniosła też coś dobrego! Mówiłem wam, celebryci modelują zachowania! „Efekt Angeliny Jolie” w badaniach genetycznych też jest nie do zignorowania. Badanych przybyło lawinowo.
Przewrotna puenta, ale puenta! Dziękuję, idę zrobić botoks!
A.P.:
A ja… na spacer z psem.
K.K.:
To ja się chociaż pięknie ubiorę!
K.K.P.:
Powodzenia! Opowiem o was w programie!
Agnieszka Pilaszewska aktorka, scenarzystka seriali, na antenie TVN Style prowadzi program „Słodka rywalizacja”
Karolina Korwin Piotrowska dziennikarka, znawczyni polskiego show-biznesu, prowadzi „Magiel towarzyski” w TVN Style, autorka książek (m.in. „Ćwiartka raz”)
Kasia Kwiatkowska aktorka, showmanka, prowadzi program „Baw mnie. Kasia Kwiatkowska Show” w Polsat Cafe
Miłosz Brzeziński psycholog oraz trener z międzynarodowym certyfikatem coacha ICC, konsultant CNBC Biznes i TVN w zakresie psychologii biznesu, autor książek (m.in. „Życiologia, czyli o mądrym zarządzaniu czasem”)
Paulina Młynarska dziennikarka, współprowadzi program „Miasto kobiet” w TVN Style, współautorka wielu książek (m.in. „Kochaj i rozmawiaj”)