Odbiera rzeczywistość poprzez słowo, pisze od zawsze i kocha czytać. Glina dała jej spokój, chwilę zatrzymania i czas na refleksje. Agnieszka Prucia pod autorską marką Misiura Design tworzy z gliny wyjątkowe przedmioty. Zatapia w nich słowa - otulające, dodające otuchy, doceniające, zmuszające do głębokich przemyśleń.
Ceramika przechodzi właśnie swój renesans. Co ma w sobie glina, że przyciąga tak wielu ludzi?
Myślę, że to wiąże się z tym, że glina to powrót do pierwotnej aktywności. Towarzyszyła nam od wieków, więc być może teraz obudziło się w nas pragnienie, które jest bardzo stare i zapamiętane. Dla mnie glina to spotkanie z samym sobą – medytacja, zatrzymanie, uzdrowienie, możliwość twórczej ekspresji. W mojej malutkiej pracowni, w moim spotkaniu z gliną, dzieje się coś ważnego, co pomimo wielu kryzysów sprawia, że robię to już od 9 lat. W glinie nie ma miejsca na pośpiech i może to jest jej największy urok. Ja jestem bardzo energiczna, lubię działać szybko i niewiele rzeczy robię powoli, a glina to moja przestrzeń do zatrzymania. Może tego też poszukują ci, którzy do niej dziś wracają?
Myślisz, że ludźmi, którzy kupują ceramikę, kieruje jedynie chęć otaczania się ładnymi rzeczami? Czy jest w tym coś więcej?
Piękna forma to jedno, ale w przypadku prac wykonanych ręcznie, ogromne znaczenie ma człowiek, który za tym stoi. Mimo tylu lat pracy ja samej siebie nie nazywam ceramikiem, bo istnieje tak wielu utalentowanych ludzi w tej dziedzinie, że mnie to po prostu onieśmiela. Ale z drugiej strony myślę, że ja przecież nikomu nie obiecuję ideału, a tylko przedmiot z głębszą myślą. Jestem magistrem filozofii i być może trochę się za tymi słowami chowam, bo wiem, że ta forma nie jest doskonała, ale glina uczy zgody na niedoskonałość. Cały proces pracy rękami – w niego jest wpisane to piękno niedoskonałości.
Jak zaczęła się twoja przygoda z ceramiką?
Ja tego w ogóle nie planowałam. Pewnego dnia znalazłam plakat, reklamujący zajęcia z ceramiki i po prostu na nie poszłam. I nie pytaj mnie dlaczego, bo nie wiem. Na początku nie byłam obiecującym ceramikiem. Ale, jak zwykle w takich sytuacjach, największe znaczenie mają ludzie. Moja pierwsza nauczycielka ceramiki zawsze potrafiła spojrzeć na moją pracę z życzliwością i to ona nie pozwalała mi zwątpić. Najpierw więc były zajęcia w każdy czwartek, później pierwsze paczki gliny kupione już do domu, a dalej glina w całym mieszkaniu i codzienny slalom pomiędzy schnącymi pracami.
Wtedy też straciłam pracę, starałam się o dofinansowanie z Urzędu Pracy i nie dostałam go. Myślałam, że to już mój koniec, ale glina pomagała mi zachować równowagę. I kiedy już zupełnie nie wiedziałam co robić dalej, „Gazeta Wyborcza” i nieistniejący Raiffeisen Polbank ogłosiły konkurs „Pomysł na firmę”. To był wieloetapowy proces, którego finałem miała być możliwość zdobycia kapitału na rozpoczęcie własnej działalności. Nie byłam przekonana, czy mam w ogóle jakieś szanse, ale zgłosiłam się i zostałam laureatką – dostałam czek na 50 tys. złotych. I wtedy się zaczęło, już bez żartów. W sierpniu 2014 roku zaczęłam działać pod szyldem Misiura Design – ze swoim piecem, niewiedzą, naiwnością, marzeniami i ogromnie silną wolą.
Rok temu temu, z okazji kolejnych urodzin swojej firmy, napisałam do dostawców gliny z pytaniem o to, ile gliny już od nich kupiłam. Po podliczeniu okazało się, że trzy tony. Dla żartu sprawdziłam, jakie zwierzę tyle waży – samica słonia afrykańskiego. W tamtym momencie naprawdę poczułam, że to jest już coś więcej, niż tylko 9 lat pracy z gliną.
Co lepiłaś z gliny jako pierwsze?
Domki. Myślę, że zrobiłam ich parę tysięcy.
(Fot. archiwum prywatne)
Kiedy zrodził się pomysł zatapiania słów w glinie?
Przyszło to do mnie bardzo naturalnie. Przestałam się w końcu tego wypierać i w pełni zrozumiałam, że dla mnie słowo to kolejny zmysł. Od zawsze pisałam dzienniki, wiersze, ogromnie dużo czytam i odbieram rzeczywistość poprzez słowo. I pewnego dnia to się stało oczywiste, że w ceramice wychodzącej spod moich rąk musi być słowo.
Teraz słowa stały się tożsamością twojej marki. Stoją za nimi osobiste historie?
Tak, ale są one jednocześnie bardzo uniwersalne. Do pewnego etapu żyjemy w głębokim poczuciu indywidualności. Wydaje nam się, że to co się dzieje u nas jest wyjątkowe, zwłaszcza jeśli jest trudne. A później okazuje się, że jesteśmy bardzo uniwersalni w doświadczaniu zarówno szczęścia, jak i cierpienia.
Twoja praca jest formą autoterapii?
Nigdy nie zakładałam, że tak będzie, ale moje prace to trochę taki dziennik emocjonalny. W kolekcji, nad którą obecnie pracuję, przyszły do mnie zupełnie zaskakujące dla mnie słowa. Z kolei, gdy spojrzę na te poprzednie, nie z każdym się teraz utożsamiam. Ale to jest właśnie moja historia. Korzystam ze swoich prac i wtedy również mierzę się z tymi sentencjami, przepracowuję je, sprawdzam. Bo nie są to rzeczy na stałe zapisane w naszej percepcji – dzisiaj „czujesz się cudem”, a jutro leżysz w błocie i płaczesz. Każdy z nas tak ma.
(Fot. archiwum prywatne)
(Fot. archiwum prywatne)
(Fot. archiwum prywatne)
Oprócz swojej pracowni ceramicznej i pięknych przedmiotów z gliny, stworzyłaś wokół siebie grono wyjątkowych ludzi – wrażliwych, czujnych, uważnych.
Ja zawsze dziękuję za czujące serce po drugiej stronie. Bo nie byłoby mnie bez ludzi, którzy moją ceramikę cenią i kupują. W nich jest ta wrażliwość, czułość, pragnienie. Stąd się bierze rezonans między nami. I chociaż nadal mam firmę, którą muszę utrzymać, to mam poczucie, że dzieje się między nami coś więcej oprócz transakcji.
Myślę, że taką społeczność buduje tylko prawda. To wszystko stało się tak naturalnie, dziś nazwałabym to marketingiem serca – i chyba właśnie to ludzi przyciąga i sprawia, że zostają ze mną. Autentyczność wymaga ogromnej odwagi, bo łatwo ją zaatakować i zniszczyć, a jednak tego potrzebujemy.
Autentyczność może też być największą siłą.
Ja nigdy nie kalkuluję, nie zastanawiam się, czy coś będzie mi się opłacało. Potrafię dzielić się tym, że czasem sentencje, które stworzyłam, są dla mnie nie do przyjęcia, że mierzę się z kryzysami, na które talerzyki nie pomagają. Umiem przyznać się, że dziś nie czuję się cudem, nie jestem łagodna dla siebie, nie wierzę, że umiem robić rzeczy w swoim tempie. I wtedy widzę, że w ludziach jest ogromne pragnienie, żeby słyszeć nie tylko o tym co możemy, ale też po ludzku nie możemy. Szczególnie w dobie mediów społecznościowych ważny jest ten autentyzm naszego przekazu. Mamy pewnego rodzaju obowiązek mówienia nie tylko o tym, że byłam w swojej wymarzonej podróży i będę mieć publikacje w czasopiśmie, ale też o tym, że leżę na ziemi i płaczę.
Masz swoją ulubioną sentencję?
Bardzo długo były to słowa, które teraz nie są już dla mnie bazowe i tak ważne jak wtedy. To są talerze z napisami: „Wystarczy, że jesteś, jesteś cudem”, „Gdy słyszysz, że jesteś dzielna, upewnij się, że także łagodna dla siebie”. Ta opowieść się już dla mnie dopełniła i kolekcja „Przedwiośnie” przyniosła mi takie najbardziej aktualne słowa, na przykład „Po zimie zawsze jest wiosna. Zaufaj naturze”, a najbliższa mi teraz jest ta kolekcja, która właśnie schnie w pracowni. Jest w niej bardzo dużo słów, które zatrzymują. Są o byciu w sobie, przy sobie, o oddechu, uważności.
(Fot. archiwum prywatne)
(Fot. archiwum prywatne)
Wkładasz w swoją pracę całe serce?
Tak, ale już się z nią aż tak bardzo nie identyfikuję. Kiedyś miałam poczucie, że firma i ja to jedno, a dzisiaj firma to bardzo ważna część mojego życia, ale nie jedno. Oczywiście, wkładam w nią ogromną ilość serca, ale to serce też bije i potrzebuje pójść do lasu, pomilczeć, odpocząć, być w racjach z ludźmi. Firmę traktuję jak 7-letnią córkę, która na początku potrzebowała ode mnie zupełnie innego wymiaru bliskości, niż teraz.
Artystka, filozofka, rzemieślniczka, podróżniczka, bizneswoman – jak ty byś opisała siebie?
Ja jestem po prostu dziewczyną z marzeniami, która ma odwagę je spełniać. Ale te określenia, których użyłaś, pewnie są również jakąś częścią mojej tożsamości.
Wspomniałaś, że kochasz pisać. Planujesz to w jakiś sposób rozwijać?
Pisałam od zawsze, ale od pewnego czasu wzięłam się za to na poważnie i szkolę swój literacki warsztat. Tak trochę chichoczę, że jestem już poetką, ale bez tomiku wierszy. Ale to się wkrótce zmieni, bo mam wiersze, jest ich bardzo dużo i jestem po wstępnych rozmowach na temat konceptu i myślę, że w końcu wydam swój tomik poezji. Bo nie mogę już więcej chować się za gliną.
Prace Agnieszki Pruci można nabyć na jej stronie internetowej misiura-design.pl
Fot. Kornelia Machura, Agnieszka Kolon i Justyna Karamuz.