Wyspy Balearskie to jeden z ulubionych kierunków podróży dla wszystkich spragnionych słońca, czystych kąpielisk i zachwycających krajobrazów. Przed wieloma laty wypoczywał tam nawet Fryderyk Chopin. Dziś szacuje się, że co minutę gdzieś na archipelagu startuje lub ląduje samolot z urlopowiczami. Skala zainteresowania dała się we znaki stałym mieszkańcom.
Powoli wchodzimy w wysoki sezon turystyczny. W krajach śródziemnomorskich objawia się to nie tylko w rzędach leżaków i parasoli powoli opanowujących piaszczyste plaże, ale także w protestujących tłumach. Miesiąc temu demonstracje odbyły się na Wyspach Kanaryjskich. Miejscowa ludność żądała wprowadzenia restrykcji mających zmniejszyć napływ letników, których oskarża się m.in. o wywoływanie uciążliwego hałasu i zanieczyszczenie przyrody. Podobne przepisy od dawna funkcjonują już w Barcelonie, gdzie po dojściu do władzy Ady Colau zakazano budowy nowych hoteli w centrum miasta i ograniczono liczbę prywatnych lokali na wynajem krótkoterminowy.
W sobotę zbliżone postulaty wybrzmiały w Palmie, gdzie do wyjścia na ulicę zachęcała organizacja Banc del Temps de Sencelles. Według policji w manifestacji pod hasłem „Majorka nie jest na sprzedaż, mówimy dość” udział wzięło około 10 tysięcy osób. Mniejsze zgromadzenia zebrały się na Minorce i Ibizie. „Chcemy, żeby rządzący ukrócili zakup nieruchomości przez osoby, które przebywają tu krócej niż pięć lat, i sprawowali większą kontrolę nad kwaterami wakacyjnymi” – mówiła jedna z organizatorek, Carme Reines. Protestujący zwracali uwagę na coraz trudniejszy dostęp do mieszkalnictwa. Cytowany przez Reutersa agent nieruchomości Javier Carbonell podkreśla, że ponad połowa ofert na rynku przeznaczona jest na wynajem wakacyjny. „Chcemy mniej turystyki masowej, bardziej zrównoważonej” – mówił. W efekcie rosnących kosztów tak potrzebni branży hotelarskiej i gastronomicznej pracownicy często nie są w stanie opłacić swojego miejsca do życia. Telewizja RTVE przekazuje, że na Ibizie już ponad 1000 mieszka w przyczepach kampingowych.
(Fot. Isaac Buj/Europa Press via Getty Images)
Statystyki pokazują, że Baleary są drugim pod względem popularności regionem Hiszpanii. Co roku przyciągają ponad 14 milionów osób. W rankingach ustępują jedynie Katalonii. Tylko w zeszłym roku przychody z turystyki wyniosły prawie 20 miliardów euro. Dane organizacji Exceltur mówią, że ta gałąź gospodarki generuje około 45% miejscowego produktu brutto. Nie są to jednak powody do radości. „Żyjemy z turystyki, każdego roku widzimy, jak bite są kolejne rekordy, ale zyski nie są sprawiedliwie dystrybuowane i społeczność staje się coraz biedniejsza” – tłumaczy aktywista Pere Joan Femenia. Mieszkańcy podkreślają, że dotychczas podjęte kroki, takie jak podatek turystyczny czy ograniczenie liczby rejsów, nie przyniosły oczekiwanych skutków. Dlatego nadal na wielu ścianach można zauważyć napisy „tourists go home”.
Tymczasem lokalny rząd jest już po pierwszym posiedzeniu poświęconym zmianom w podejściu do turystyki. Czy nowe propozycje uspokoją społeczne niepokoje? Władze z pewnością stoją przed dużym wyzwaniem. Wystarczy spojrzeć na niedaleką Wenecję, która po ogłoszeniu opłaty za wstęp dla jednodniowych turystów, zaobserwowała wzrost liczby odwiedzających.