Substancje psychoaktywne fascynują młodych ludzi. Z dużym prawdopodobieństwem prędzej czy później się z nimi zetkną. Tymczasem rodzice wierzą, że ich dziecka to nie dotyczy. Boją się tego tematu, wolą o nim nie rozmawiać. Być może nie mają po prostu wystarczającej wiedzy. Właśnie dlatego „Książka o narkotykach” napisana z myślą o młodzieży, powinna trafić również w ich ręce. Poniżej publikujemy jej fragment.
„Książka o narkotykach”, Boguś Janiszewski, ilustracje Max Skorwider, wyd. Agora
Jest impreza, każdy coś wziął i dobrze się bawi. Jak rozpoznać, że to już nie zabawa, tylko igranie z życiem? Trudno powiedzieć, po czym poznać, że komuś potrzebna jest pomoc lekarza czy ratownika medycznego. W przypadku pobudzonych sprawa wydaje się prostsza: jeśli klientka bądź klient wierzga, rzuca się, macha nożem albo śrubokrętem, atakuje innych – stwarza niebezpieczeństwo dla siebie i otoczenia i trzeba wezwać policję. Takiego ktosia należy najpierw fachowo zabezpieczyć, zapakować do taksówki i przewieźć pod eskortą na toksykologię. Jeśli nie zagraża sobie ani innym, dzwoń pod 999. Organizm po pobudzaczu działa na najwyższych obrotach i może zacząć się przegrzewać. Tu potrzebne są płyny, a nawet chłodzenie ciała w wannie albo pod prysznicem. Tylko gdzie tu mowa o wannie, gdy klientka/klient wciąż fika? No właśnie.
W skrajnych przypadkach po przyjęciu stymulanta temperatura ciała może przekroczyć 40 stopni. To bardzo niebezpieczne. Taki ktoś po prostu zaczyna się smażyć od środka. Pamiętasz scenę z drugiej serii Stranger Things, w której w Willa Byersa wniknął obcy i biedny chłopak wił się od wewnętrznego żaru? To właśnie coś w tym stylu. Bardzo, bardzo niebezpieczne.
Z substancjami odurzającymi bywa trudniej, bo objawy nie są tak widowiskowe.
Po zażyciu takiego środka można po prostu odpłynąć w swój wewnętrzny świat, który przypomina sen. Tyle że sen zwykle nie kończy się zgonem, a tu może tak się zdarzyć. Jak pamiętasz, organizm pod wpływem depresantów i opiatów bardzo zwalnia, czasem aż do zera. Po czym poznać, że robi się groźnie? Po ogólnym sflaczeniu ciała, braku reakcji i dziwnie rzadkich oddechach. Oddech to życie; gdy spowalnia, trzeba dzwonić. A gdy go nie ma, należy przystąpić do reanimacji.
Ilustracja Max Skorwider z „Książki o narkotykach”, Boguś Janiszewski, wyd. Agora (materiały prasowe)
Pamiętaj: bycie „pod wpływem”, nawet bardzo „pod wpływem”, nie jest przestępstwem. Policja mniej interesuje się ludźmi upalonymi, a bardziej tymi, którzy właśnie palą. Nie tymi, którzy przyjęli tabsy, tylko tymi, którzy mają je w kieszeniach. To taka subtelna, ale ważna różnica. Z tego powodu lepiej, żeby twój nadźgany, półprzytomny koleś, który szykuje się na spotkanie ze stróżami prawa, a nawet ratownikami medycznymi, miał środki psychoaktywne wyłącznie w sobie, a nie przy sobie.
Nie obawiaj się kontaktów ze służbami, gdy jesteś „pod wpływem”, jeśli to może uratować czyjeś zdrowie bądź życie. Jeśli zaniedbasz temat, ktoś może opuścić ten świat z powodu przedawkowania albo trwale przestać być sobą w konsekwencji przyjęcia substancji.
Warto, aby w takiej sytuacji kontakt z władzą podejmowała osoba pełnoletnia albo niebędąca „pod wpływem”. Nastukani nieletni, choć nie popełniają przestępstwa, wzbudzają zainteresowanie służb. Policja może uznać, że coś poszło nie tak z twoim wychowaniem, i skierować sprawę do sądu rodzinnego. Sąd może przydzielić ci anioła stróża w osobie kuratora, a twoim starym przybędzie nowych obowiązków. Jeśli jednak w okolicy nie ma pełnoletnich, a wszyscy włącznie z tobą mają fazę, mimo wszystko dzwoń. Ratowanie życia bądź zdrowia jest najważniejsze.
Ilustracja Max Skorwider z „Książki o narkotykach”, Boguś Janiszewski, wyd. Agora (materiały prasowe)
W większości przypadków weekendowe dziabanie kończy się bólem głowy, jednodniowym zjazdem, gigantycznym kacem czy inną zmułą. Czasem jednak bywa tak, że substancja nie weszła prawidłowo – bo było jej za dużo, bo przyjęło się combo kilku dragów, bo to nie był ten dzień albo ktoś ci zapodał truciznę. I wtedy zaczyna się dziać. Albo przeciwnie – przestaje. Powodów takiego stanu rzeczy może być całe morze. Co gorsza, nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi ten mniejszościowy przypadek.
Oddział toksykologii to przyjazne i dość miłe miejsce. Lekarze i pielęgniarki nie zadają tam zbędnych pytań. Może nawet by chcieli – w końcu warto zrobić z pacjentką/pacjentem porządny wywiad medyczny, żeby sprawdzić, co i jak. Niestety, rzadko mają z kim gadać. Zwykle pacjenci są na totalnej petardzie albo w stanie kompletnego odcięcia. Ani jedno, ani drugie nie sprzyja komunikacji.
Na toksykologię rzadko trafia się o własnych siłach.
Ilustracja Max Skorwider z „Książki o narkotykach”, Boguś Janiszewski, wyd. Agora (materiały prasowe)
Tym, którzy przyjeżdżają tam z powodu ekstremalnego pobudzenia – na przykład po mecie, amfie, MDMA czy mefedronie – często towarzyszy policja. I to nie z grzeczności, tylko z konieczności. Ostro napruta osoba może wierzgać, kopać, pluć i gryźć. I nie mają tu znaczenia płeć ani temperament. Nawet u bardzo spokojnych ludzi narkotyk może odpalić głęboko ukryte zwierzęce instynkty. Trzeba je najpierw opanować za pomocą kajdanek, a w przypadku gryzoni – specjalnych miękkich hełmów.
Na oddziale ci, którzy wierzgają, zostają przypięci pasami do łóżek. To nie jest żadna przemoc – po prostu nie ma innej możliwości udzielenia im pomocy. A potem lekarze dają klientce/ klientowi w żyłę koktajl leków uspokajających, w tym najpewniej benzodiazepin. Całkowicie legalnie i za friko.
Ci, którzy przedawkowali środki odurzające, też przyjeżdżają w asyście, ale na innych zasadach, bo zazwyczaj są w stanie bezwładu. Nieprzytomni, często bez jakiegokolwiek kontaktu, po morfinie, tramadolu, oksykodonie, fentanylu czy innych substancjach. Czasem dosłownie ledwo dychają.
Takiej osobie trzeba przede wszystkim zabezpieczyć podstawowe funkcje życiowe. Jeśli słabo oddycha, musi dostać maskę tlenową, a jeżeli prawie nie oddycha, trzeba jej wcisnąć rurkę z tlenem. Czasem konieczne jest podłączenie do respiratora. Do tego kroplówka z antidotum.
Przygoda na toksykologiinie trwa długo – zwykle nie więcej niż dobę.
Gdy pacjentka/pacjent dojdzie do siebie, przez jakiś czas jest jeszcze obserwowana/obserwowany. No, chyba że zdarzą się jakieś psychozy albo narkotyk tak silnie zmasakrował wnętrze organizmu, że trzeba wdrożyć dalsze procedury medyczne na innym oddziale.
Na toksykologii nie leczą z uzależnienia. To miejsce, w którym klientce/klientowi nie pozwala się zejść z tego świata i próbuje się postawić ją/go do pionu. Tyle. Praca z uzależnieniem jest bardziej skomplikowana i długotrwała.
Dlatego obserwują, co się z takim osobnikiem dzieje: czy wydaje się pobudzony, czy przeciwnie. Wiedza o tym, co było brane, jest ważna. Nie warto tutaj ściemniać i bać się, że coś się wyda. Dzięki temu lekarz może zadziałać bardziej konkretnie. Czasem taka wiedza może komuś uratować życie. Jeśli więc wiesz, to mów.
Ciekawe jest to, że pacjenci z toksykologii często nie pamiętają swojego pobytu na oddziale ani tego, co było przed. To tak zwana niepamięć wsteczna. Pamiętają tylko, że tam byli – i nic więcej. Najbardziej wytrwałym zawodnikom zdarza się odwiedzić to miejsce kilkanaście razy.
Ilustracja Max Skorwider z „Książki o narkotykach”, Boguś Janiszewski, wyd. Agora (materiały prasowe)
Tak się jakoś porobiło, że dziś dużo brania dzieje się w stadzie. A jak jest się w stadzie, to robi się to, co robi stado. Albo się w stadzie nie jest.
Twoja ekipa, grupa, paczka – czy jak ją tam zwiesz – to ważna sprawa. Bardzo ważna. Można pokłócić się z bratem, siostrą, odstawić starszych na boczny tor. Ciężej jest odpuścić ziomków i ziomalki, z którymi tak dobrze kleiło się trakcję. Kiedy w grupie jest brane, robi się ciśnienie, żeby też brać. To normalne. Gdy wszyscy biorą, a ty nie bierzesz, zyskujesz może zdrowie, ale ryzykujesz wypad z grupy.
Jeśli nie chcesz brać, a grupa chce, żebyś wzięła/wziął, możesz stosować różne uniki: powiedzieć, że masz astmę, bierzesz leki.
(materiały prasowe)