Seks to radosna zabawa we dwoje – przekonuje autorka legendarnej „Sztuki kochania”. Zatem i rozmowy w łóżku powinny być zabawne. Zrelaksowani, rozbawieni, uśmiechnięci łatwiej i głębiej doświadczamy przyjemności niż punkt po punkcie realizując zadanie pt. „odbyć stosunek”.
Ale skąd brać inspiracje, skoro współczesna polszczyzna w tym zakresie to albo „słownictwo płotowe” albo terminologia biologiczno-medyczna? Na przykład z... listów Jana III Sobieskiego. Zwycięzca spod Wiednia był też niezwykle kreatywny w zakresie miłosnego słowotwórstwa. „Muszeczkę moją śliczną, kuzyneczkę, bruneteczkę, kędzierzaweczkę, cyculeńki, księżnę Dupont, pajączka swoim i Bonifratella imieniem pozdrawiam” – pisał do swojej Marysieńki. I majestat królewski nic na tym nie stracił. Nie bójmy się więc bawić słowami, bo i nam korona z głowy nie spadnie.
A o czym nie rozmawiać w łóżku? Za progiem sypialni lepiej zostawić niespłacony kredyt, problemy szkolne dzieci i przegląd samochodu. To nie miejsce na biadolenia i narzekania, od których uciekamy w seks. Inaczej seks przestanie być radością i najpierw stanie się „plasterkiem emocjonalnym”, a w końcu nałogiem. Stąd już tylko jeden krok, żeby – podobnie jak to dzieje się przy piciu na smutno – zacząć kochać się na smutno. Nie tędy droga: „wróćmy do radosnej zabawy we dwoje w łóżku i nie w łóżku” – przypomina Wisłocka.
Zmysł słuchu od zarania dziejów odgrywał niebagatelną rolę w rytuałach godowych ludzi. W chwilach uniesienia szepty, pomruki, pieśni, żarty sprawdzają się lepiej od pełnej powagi. „W pewnym momencie słowa tracą swoją moc, zastępują je westchnienia i nieartykułowane, pierwotne okrzyki. Potem jednak, gdy zaczyna się odpływ napięcia seksualnego, znowu język upomina się o swoje prawa” – czytamy w „Sztuce kochania”.