1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Weronika Humaj: „Idę swoją drogą”

Weronika Humaj: „Idę swoją drogą”

Weonika Humaj (Fot. Szymon Szcześniak/Visual crafters)
Weonika Humaj (Fot. Szymon Szcześniak/Visual crafters)
Widzowie pokochali ją za rolę Ani w serialu „Stulecie Winnych”, niedawno zagrała też młodą Manię, bohaterkę legendarnych „Samych swoich”. Weronika Humaj jak nikt potrafi oddać na ekranie wewnętrzne przeżycia naszych przodkiń – kobiet, które nie miały w życiu łatwo. A jak ona sama patrzy na to, co po nich odziedziczyłyśmy?

Tak się składa, że umówiłyśmy się na rozmowę dokładnie 8 marca. Jak w tym roku spędziłaś Dzień Kobiet?
Jeszcze dziś rano byłam w SPA z moimi przyjaciółkami, zrobiłyśmy sobie bardzo przyjemny poranny spacer. Pretekstem były urodziny jednej z nas, ale wyjazd jakoś tak symbolicznie zahaczył o Dzień Kobiet. Mam wokół siebie naprawdę wspaniałe kobiety, każda jest zupełnie inna, każda z czymś się mierzy, a jednocześnie bardzo się nawzajem wspieramy. Siostra, mama, przyjaciółki – wszystkie wybrały inną drogę, ale każda walczy o to, by to swoje życie przeżyć jak najpiękniej. Myślę, że naszą największą siłą są wrażliwość i empatia. To właśnie kojarzy mi się z kobiecością.

Jak myślisz, jak wyglądałby świat, w którym rządziłyby kobiety? Jako premierki państw, szefowe firm, liderki zmian i nowych prądów?
Chciałabym, żeby to był świat, w którym bardziej byśmy się szanowali, rozumieli, może też bardziej siebie lubili. W którym skupialibyśmy się na niby drobnych, codziennych rzeczach, ale może dzięki temu uniknęlibyśmy wielkich problemów. Marzy mi się taki świat. Oczywiście nie chodzi o to, by wyeliminować z niego mężczyzn, bo oni są równie potrzebni, jak kobiety, ale chciałabym kiedyś zobaczyć taką zmianę. Ciekawe, dokąd by nas ona doprowadziła.

Pewne rzeczy na szczęście już się zmieniają. Na przykład słowo „chłopka” brzmi dziś dumnie, głównie za sprawą książki „Chłopki”. Ty zagrałaś zarówno Manię, żonę Pawlaka w filmie „Sami swoi. Początek”, jak też Anię Winną w serialu „Stulecie Winnych”. Nie masz wrażenia, że sportretowałaś właśnie te kobiety, o których pisała Joanna Kuciel-Frydryszak? Nasze babki i prababki.
Ta książka mną wstrząsnęła. Przeczytałam ją już po zagraniu Mani, ale przygotowując się do roli, przybliżałam sobie trochę temat kobiet żyjących na wsi w latach 20. i 30. XX wieku. Nie uświadamiałam sobie jednak, że to były aż tak ciężkie warunki i po lekturze „Chłopek” moją pierwszą myślą było, że kobiety są niesamowicie silne. Ich poświęcenie, które kiedyś, jako młoda dziewczyna, odbierałam dość negatywnie, jako rezygnację z siebie, ujrzałam jako wręcz heroiczną walkę o lepszą przyszłość dla ich dzieci i wnuków. W czasach, w których dorastały, nie miały zbyt wiele do powiedzenia. Małżeństwa zawierano bardzo często bez miłości, właściwie głównie po to, by połączyć grunty czy zapewnić byt innym członkom rodziny. Nie mówiąc już o tym, jak się żyje ze złamanym sercem, mieszkając w tej samej wsi obok chłopaka, którego nie dane było ci poślubić.

Podczas pracy myślałam też o mojej prababci, ale przede wszystkim o babci ze strony mamy – dziś już nie żyje, ale jej mąż, a mój dziadek mieszka nadal w ich rodzinnej wsi. I myślałam o mojej mamie, ona też poświęciła swoje życie dzieciom i domowi. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, jest nas aż szóstka.

Miałaś wrażenie, że w nowych „Samych swoich” w jakiś sposób sportretowałaś swoją babcię?
Dostrzegłam to po raz pierwszy, kiedy oglądałam już gotowy film, w pierwszej scenie, w której Mania leży ze swoim mężem w łóżku: „Boże, przecież to moja babcia!”. Miała w sobie taką samą zaczepność i hardość.

Byłyście blisko?
Każde wakacje do dziesiątego roku życia spędzałam u niej na wsi, razem z mamą i rodzeństwem. Wspominam to jako cudowny, beztroski czas biegania po polach, ale też czas z dziadkami. Nie pamiętam może głębokich rozmów między nami czy zwierzania się sobie nawzajem z sekretów, zawsze jednak odnosiłam wrażenie, że babcia marzyła o innym życiu, o wielkim świecie. Zwłaszcza, że przez jakiś czas mieszkała we Francji – często to wspominała.

Dziś myślę, że nie poznałam jej zbyt dobrze, w pamięci mam właściwie same urywki. Bliższą relację mam z dziadkiem, ale to też pewnie dlatego, że nawiązała się ona, kiedy byłam już starsza.

Joanna Kuciel-Frydryszak na łamach „Zwierciadła” opowiadała o spotkaniach autorskich wokół „Chłopek”, które są dla niej bardzo poruszające. Ludzie mówią na nich często to, co ty przed chwilą. Że w ogóle nie znali swoich babć, cichych towarzyszek ich dzieciństwa. Głaskały po głowach i nigdy nie narzekały, choć były wiecznie zapracowane. No i zawsze miały świeżo upieczone ciasto i „pieniążek” dla wnuczka czy wnuczki.
A moja babcia robiła najpyszniejszy chleb na świecie. Z masłem i solą smakował nieziemsko. Dopóki żyła, myślała tylko o nas. Na przykład każdy jej wnuk dostał od niej pieniądze na prawo jazdy. Odkładała je właśnie po to, by nam było lepiej. Jej miłość wyrażała się w takich drobnych rzeczach i gestach.

Zacytuję teraz twojego filmowego męża. Kiedy Mania ma pretensje o to, że nigdy nie usłyszała od niego, że ją kocha, on odpowiada: „Ja mówiłem, tylko czynami”.
Tak się wtedy okazywało miłość: przez jedzenie, przez troskę, przez odłożone pieniądze. Nie poprzez słowa. Dziś swobodnie rozmawiamy o tym, co czujemy. Myślę, że dzięki temu łatwiej nam w ogóle mieć dostęp do naszych emocji. Kiedy kręciliśmy tę scenę, pomyślałam sobie, że jak na tamte czasy to było jednak niesamowite, że Mania odważyła się mieć o coś pretensje, powiedzieć o tym, co ją boli.

Polubiłam tę postać, choć była dla mnie trudna do zagrania i do uniesienia. Cały czas czułam jakiś ciężar w ciele. Brał się on – jak mi się wydaje – z pewnego usztywnienia, jakie w sobie miała, pancerza, który zakładała, by chronić swoją wrażliwość. Raczej staram się oddzielać życie zawodowe od prywatnego, ale niektóre postaci dziwnie przenikają do naszej codzienności, choć wcale tego nie planujemy.

Ja też, oglądając „Samych swoich. Początek”, myślałam o moich dziadkach ze strony mamy. Mieli dość specyficzną relację. Pamiętam sporo kłótni między nimi, ale były też dni, kiedy prawie w ogóle się do siebie nie odzywali. Jednocześnie czuło się, że są do siebie przywiązani i jedno za drugim bardzo tęskniło, kiedy się rozstawali choć na jeden dzień.
Też nie pamiętam okazywania uczuć, ale pamiętam kłótnie. Kiedy patrzę na to dzisiaj, mam wrażenie, że one często wybuchały o coś zupełnie innego, były takimi kłótniami zastępczymi, bo problem leżał zupełnie gdzie indziej. I widzę ten sam mechanizm u moich rodziców, a czasem też u siebie.

Zaskoczyło i rozczuliło mnie coś, co powiedział mi kiedyś dziadek, już po śmierci babci, że jak im było naprawdę ciężko, jak mieli trudne sytuacje w życiu – to sobie razem śpiewali. Z jednej strony to smutne, że nie potrafili inaczej okazać sobie wsparcia, ale z drugiej jednak bardzo urocze.

A pamiętasz jeszcze Anię ze „Stulecia Winnych”? Ta rola przyniosła ci dużą rozpoznawalność.
To była dla mnie bardzo ważna postać, na początku byłam z nią dość mocno zżyta, ale im dłużej ją grałam, inaczej zaczynałam na nią patrzeć i oceniać jej zachowanie. Tak jakbym świadomie chciała się od niej odciąć.

Czasem zastanawiałam się, czy bardziej ją podziwiam, czy bardziej jej nie rozumiem. Jak wtedy, gdy poświęciła miłość do mężczyzny na rzecz miłości do zakochanej w nim siostry.
Ania z jednej strony miała w sobie duże pragnienie nauki i rozwoju, z drugiej kochała Pawła i chciała z nim być. Jednocześnie była emocjonalnie mocno związana z siostrą bliźniaczką. Z perspektywy czasu sądzę, że zupełnie nie poradziła sobie z tamtą sytuacją, a w konsekwencji złamała serce i jemu, i sobie. Powinna była porozmawiać z obojgiem – i z chłopakiem, i z siostrą. Ale ona unikała konfrontacji. Bardzo chroniła bliskich, jednocześnie prawie w ogóle nie zajmując się sobą. Może był to jakiś mechanizm autodestrukcji, a może kontroli.

Zarówno Ania, jak i Mania wywodziły się z „pokolenia złamanych serc”, jak nazwałaś je w jednym z wywiadów. Ich uczuciami nikt się nie przejmował. Może więc z czasem same przestały się nimi przejmować.
Niestety, wtedy wychodzono z założenia, że życie nie jest usłane różami i czasem boli, więc nie ma co się ze sobą cackać. I dotyczyło to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Od trudnych emocji ludzie uciekali w pracę na polu czy w poświęcenie na rzecz dzieci. Ja wywodzę się już z zupełnie innego pokolenia, ale przecież wychowywali mnie rodzice, których wychowywali dziadkowie tak właśnie myślący. Warto mieć tego świadomość.

Chciałabym zobaczyć film o współczesnych kobietach na wsi. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czym one dziś żyją, jakie są ich problemy i radości. Za rzadko się o tym pisze książki i kręci filmy, ostatnio zrobił to Grzegorz Dębowski w swoim „Tyle, co nic”, tylko on skupił się na mężczyznach.
Też nie jestem z tym na bieżąco, choć przez jakiś czas mieszkałam na wsi i chodziłam tam do gimnazjum. Potem jednak wróciłam do Krakowa do liceum, a jeszcze później przeniosłam się do Warszawy na studia. Byłam wtedy nastolatką, dużo czasu spędzałam z koleżankami, w naturze, nie sądzę, bym poznała prawdziwe problemy wsi. A kiedy dorosłam i postanowiłam, że chcę się rozwijać artystycznie, kontakt z moimi koleżankami z Wiśniowej się urwał. Albo zostały na wsi i założyły rodziny, albo wyjechały do najbliższego miasta, by znaleźć pracę.

Kiedy patrzę na swojego dziadka, widzę w nim ogromną miłość do ziemi, nie wiem, czy jest to jeszcze żywe na współczesnej wsi, ale dla niego to zawsze był sens życia. Jego grunty, jego uprawy, jego zwierzęta – bardzo przeżywał, że nikt nie chce przejąć po nim gospodarki. On na tym swoim kawałku ziemi zbudował własną tożsamość.

Opowiesz trochę o tym, jak to jest wychowywać się aż z piątką rodzeństwa? Jesteś, zdaje się, druga z kolei...
Tak, obie z siostrą jesteśmy najstarsze, dzielą nas tylko dwa lata różnicy. Dalej są moi bracia, młodszy ode mnie o cztery lata i kolejny o siedem lat, a potem nasze bliźniaki. Szybko musiałyśmy stać się samodzielne, brałyśmy też udział w wychowaniu najmłodszych chłopców, urodzili się, kiedy miałam 14 lat. Mam poczucie, że dzięki temu wcześnie wydoroślałam, że to mnie ukształtowało.

Ale czy życie w tak dużej rodzinie – i pytam o to jako jedynaczka – nie daje też swoistego poczucia bezpieczeństwa? Pewności, że zawsze jest ktoś obok, ktoś, kto o tobie myśli i kto pomoże, gdy będziesz tego potrzebowała?
Coś w tym jest i na pewno przekłada się to potem na to, jak budujemy relacje z innymi. Mnie od zawsze ciągnęło do ludzi, może dlatego, że od dziecka było ich wokół mnie bardzo dużo. Z rodzeństwem nadal jesteśmy w bliskich relacjach; siostra i brat mieszkają w Warszawie, najstarszy z chłopaków w Wiedniu, a najmłodsi jeszcze z rodzicami. Oczywiście miewaliśmy trudne momenty, jak zawsze, każdy poszedł w pewnym sensie w swoją stronę, ale wszyscy wiemy, że nawet jeśli się o coś posprzeczamy, to zawsze możemy na siebie liczyć. Z domu z pewnością wyniosłam przekonanie, że rodzina jest najważniejsza, ale równie wysoko cenię sobie przyjaźń. Wierzę i wiem, że to, jakimi ludźmi się otaczasz, ma ogromny wpływ na to, jakim jesteś człowiekiem. Mam to szczęście, że mam zgraną paczkę przyjaciół – oni też są moją rodziną.

Wyobrażam sobie, że jak stale jest wokół ciebie dużo osób, to tęskni się też za czasem sam na sam ze sobą.
Pewnie, i z wiekiem zaczęłam coraz bardziej to doceniać. Zawód, który wykonuję, to jest praca z ludźmi non stop, w dodatku na wysokich obrotach – wokół jest dużo bodźców, do tego dochodzi adrenalina... Coraz częściej odczuwam potrzebę złapania równowagi. Zaszywam się wtedy gdzieś na dwa dni, by pobyć w ciszy, odpocząć i przetrawić to, co się wydarzyło. Od dziecka uwielbiałam czytać, to był zawsze mój świat, co dwa dni chodziłam do biblioteki po nową lekturę i brałam wszystko, każdą nowość. Do dziś książki mnie wyciszają. Z kolei ruch, na przykład taniec współczesny, pomaga mi uwalniać napięcia z ciała.

A jest jakaś rola, o której marzysz?
Mam swoje ambicje, ale mam też swoją drogę. Myślę, że to, jakie role dostajesz, w dużym stopniu zależy od tego, w jakim momencie życia jesteś; to się w jakiś niesamowity sposób przenika. Z perspektywy czasu widzę, że nie wygrałam jakiegoś castingu, bo byłam wtedy w zupełnie innym miejscu i nie poradziłabym sobie z tamtym wyzwaniem. Jestem więc spokojna i ciekawa, co do mnie przyjdzie na tym etapie. Ale skoro pytasz, to chciałabym zagrać młodą matkę, taką jak na przykład w serialu „Sprzątaczka”. Fajnie, gdyby to było kino drogi. Pociąga mnie też kino akcji, zresztą w takim ostatnio zagrałam – serial „Prosta sprawa” niedługo ukaże się na Canal Plus. Gram tam onkolożkę pracującą na oddziale dziecięcym. Powiem tyle, że akcja dzieje się w Karkonoszach i będą pościgi.

Zawodowo staram się podejmować takie decyzje, by nie dać się zaszufladkować. Przez jakiś czas byłam ruda i mam poczucie, że to w jakiś sposób wpływało na role, które dostawałam. Teraz, kiedy wróciłam do swojego naturalnego koloru włosów, widzę, że reżyserzy są w stanie wyobrazić sobie mnie w bardzo różnych wcieleniach.

Wierzę, że właściwe role przyjdą, i to dokładnie w tym momencie, w jakim powinny się pojawić. Najważniejsze to nie wywierać na sobie presji, tylko szukać w tym wszystkim przyjemności i radości. I to chyba odnosi się do wszystkich dziedzin naszego życia. 

Weronika Humaj rocznik 1993. Absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie. Znana z ról w filmach „Sami swoi. Początek”, „Ultima Thule” czy „Sonata” i w serialach „Stulecie Winnych”, „Wataha” oraz najnowszym – „Prosta sprawa”. Zagrała także w krótkometrażowym filmie Nataszy Parzymies „Też to słyszycie”, zachęcającym kobiety do pójścia na wybory.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze