1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Pracowały przy serialu „1670”. O wyjątkowej relacji matki i córki opowiadają Serafyma Yol i Lada Mazina

Pracowały przy serialu „1670”. O wyjątkowej relacji matki i córki opowiadają Serafyma Yol i Lada Mazina

Fot. Aga Bilska
Fot. Aga Bilska
Z Serafymą Yol i Ladą Maziną spotkaliśmy się, aby porozmawiać o ich pracy przy tworzeniu kostiumów do uwielbianego przez widzów serialu „1670”. To one zaprojektowały oryginalne nakrycia głowy dla chłopów i szlachty ze wsi Adamczycha. Szybko okazało się jednak, że nie będzie to opowieść wyłącznie o pasji tworzenia, ale także – a może przede wszystkim – o skomplikowanej relacji matki i córki i nieustających próbach zaczynania od nowa.

Nazwa „Plemono”, którą wybrały dla swojej marki, to połączenie słów „pled” i „kimono”. To także nawiązanie do plemienia, czyli czegoś bardzo pierwotnego. Chcą, by ich ubrania dawały poczucie komfortu i bezpieczeństwa, ale także wyrażały indywidualny styl osób, które je noszą. Uważają, że styl jest jak Wi-Fi. To on pozwala komunikować się z otoczeniem.

„Kiedy nosisz rzeczy z masowej produkcji, odszyte w setkach tysięcy egzemplarzy, trudno jest usłyszeć, co naprawdę chcesz powiedzieć” – tłumaczy Lada, w której rodzinie umiejętność szycia była przekazywana z pokolenia na pokolenie. W pracy twórczej obie rozumieją się bez słów. Serafyma jest oczami, a Lada rękami. Nad jednym kimonem mogą pracować trzy, cztery miesiące. Tu nie chodzi wyłącznie o zarobek, ale o proces, o satysfakcję i osiągnięcie dokładnie takiego efektu, o jaki im chodziło. Nie chcą naśladować tego, co robią inni. Swoje projekty szyją z tkanin z recyklingu. Ubrania traktują jak obiekty: przemyślane, perfekcyjnie wykończone i dopracowane w najmniejszym szczególe. Wspólne projektowanie to rodzaj magii, która odrywa je od szarej rzeczywistości i codziennych problemów nie do rozwiązania. I choć to projekt będący ich pasją od ponad siedmiu lat, to dopiero teraz tu, w Warszawie, zaczęły nadawać mu przejrzystą formę i dzielić się nim ze światem.

Fot. Aga Bilska Fot. Aga Bilska

Ucieczki i powroty

Charków opuściły miesiąc po rozpoczęciu wojny w Ukrainie. Towarzyszyła im siedmioletnia córka Serafymy. Dziewczynka w wyniku błędów lekarzy podczas porodu doznała porażenia mózgowego. „Kiedy na świecie pojawiła się Suna, nasze życie wywróciło się do góry nogami. To było bardziej dramatyczne niż wybuch wojny w Ukrainie” – wspomina Serafyma i dodaje: „Poród był najgorszym doświadczeniem mojego życia, jakbym dosłownie ulatywała z ciała. Cieszę się, że mama była przy mnie, nie wyobrażam sobie przejścia przez to bez niej”. Podczas porodu Suna doznała głębokiego niedotlenienia. Serafyma zbyt długo miała podawaną oksytocynę, personel medyczny za wcześnie przebił pęcherz płodowy, pięć osób naciskało na jej brzuch, by „pomóc” dziecku wejść w kanał rodny. Po porodzie nie usłyszały wyjaśnień, żaden z lekarzy nie powiedział świeżo upieczonej matce, z czym dokładnie wiąże się choroba jej córki, ani gdzie powinna zgłosić się po pomoc. Być może gdyby wtedy ktoś z personelu medycznego potraktował ją inaczej, dał poczucie bezpieczeństwa, wyjaśnił, jak należy postępować, to nie doznałaby tak głębokiego szoku. Tymczasem przez pierwsze trzy lata Serafyma żyła, jakby nic się nie stało, z nikim na ten temat nie rozmawiała. Pierwszy rok był najtrudniejszy, prawie w ogóle nie spała. W tym czasie jej mąż, ojciec dziecka, zaczął nalegać, by oddali córkę. Wtedy podjęła decyzję o rozstaniu. Szybko zaczęły kończyć się oszczędności, ojciec Suny nie pomagał finansowo, Serafyma wróciła więc do pracy. Przed narodzinami córki była tancerką, podróżowała po świecie, występowała w Japonii, Turcji, Jordanii, Singapurze.

Fot. Aga Bilska Fot. Aga Bilska

Nie są typową trzypokoleniową rodziną. Ponieważ Serafyma wyjeżdżała na kontrakt na kilka tygodni, to odkąd Suna skończyła rok, spała z nią Lada. Aby zajmować się wnuczką na pełen etat, odeszła z pracy – jest psycholożką, pracowała z dziećmi zdrowymi i niepełnosprawnymi. Całą uwagę, czas i energię przekierowała na Sunę. „Moja mama jest bardziej jak mama dla mojej córki, a ja jak ojciec. Ja zajmuję się rzeczami poza naszym kręgiem. Kiedy kilka lat temu zaczęłam studiować psychologię i uczęszczałam na sesje dotyczące mojego macierzyństwa, dotarło do mnie, że wtedy, po porodzie, miałam bardzo silne poczucie zaprzeczenia. Wkładałam masę energii w udawanie, że nic się nie stało, że moja córka nie jest chora. Zrozumiałam, że wyjazdy do pracy były rodzajem ucieczki. Wracałam na tydzień, widziałam, co się dzieje, wariowałam i musiałam znów wyjechać. To nie było jak życie, to było jak śmierć. Przez długi czas miałam poczucie winy, że zrobiłam coś źle, że mogłam iść do innych lekarzy. Nie potrafiłam zrozumieć, jak mogło mi się to przytrafić, przecież w życiu spotkało mnie już wystarczająco dużo złych rzeczy” – wspomina Serafyma.

Jej rodzice się rozstali, kiedy miała 11 lat. Podczas gdy, jak mówi, mama i tata byli zajęci rozwiązywaniem własnych problemów, ona musiała opiekować się młodszym o cztery lata bratem. Dbała o jego rytm dnia, posiłki, odrabiała z nim lekcje. Ale ponieważ zdarzało się, że rodziców nie było przez kilka dni w domu i kończyło się jedzenie – musiała sama je zorganizować. W wieku 12 lat zaczęła więc pracować. Roznosiła gazety, ulotki, była nianią, robiła znajomym manicure, pracowała w fabryce, na statku liniowym. Mając 15 lat, skłamała, że jest pełnoletnia, aby móc pracować jako kelnerka.

Fot. Aga Bilska Fot. Aga Bilska

Coś więcej niż wdzięczność

„Kiedy Suna miała mniej więcej trzy lata, powiedziałam mamie, że nie chcę żyć. Nie widziałam innego wyboru. Nie chciałam poświęcać życia dla Suny, ale nie chciałam też poświęcić córki, by żyć. Chociaż nie zostało to wypowiedziane na głos, to był moment, kiedy moja mama świadomie wzięła na siebie rolę mamy Suny. Powiedziała: „Zajmę się nią, żyj swoim życiem” – wspomina Serafyma. Lada mówi, że nie miała wyjścia. Nie wyobrażała sobie, by mogła stracić córkę ani oddać wnuczkę. Ta decyzja przyszła naturalnie. „Kiedy patrzysz z boku, wiele rzeczy może wydawać się poświęceniem, ale kiedy w tym jesteś, wiesz, że robisz to w imię miłości. To jest teraz sens mojego życia, dzięki Sunie ono ma znaczenie. Wszystko, czego się nauczyłam, czego doświadczyłam, także na poziomie duchowym, przygotowało mnie właśnie na ten moment” – tłumaczy Lada.

Fot. Aga Bilska Fot. Aga Bilska

Relacja Serafymy i Lady miała różne etapy, a zmiana następowała powoli. Pierwszy raz poczuły, że są dla siebie odbiciem, kiedy Serafyma zaszła w ciążę. Wtedy pojawiło się terytorium, na którym mogły zacząć poruszać trudne tematy. Odbyły dużo bolesnych rozmów. „Mama ma poczucie winy, wie, że robiła złe rzeczy. Z kolei ja jako dorosła osoba rozumiem, że musiało być jej ciężko, ale nadal jest we mnie dużo złości. Przechodzimy przez to ze łzami, gniewem, niekiedy milczeniem. Czasem rozmawiamy o tym, że być może Suna przyszła bardziej do niej niż do mnie” – dodaje Serafyma. Jak same mówią, to, że są matką i córką, to fakt historyczny, dziś ich relacja jest bardziej układem partnerskim. Nadal bywa trudno, szczególnie wtedy, kiedy nie wiadomo, kto powinien wziąć odpowiedzialność za pewne kwestie.

Czy Serafyma jest za coś mamie wdzięczna? Za jej odwagę i wsparcie. „Jeśli miałam jakieś problemy poza domem, to mama przychodziła i je rozwiązywała. Wspierała mnie, nawet jak robiłam głupoty, akceptowała wszystkie moje pomysły, wierzyła we mnie. Mama jest moją boginią – sprowadziła mnie na ten świat i pozwala mi teraz studiować i żyć, jak chcę, bo ona zajmuje się Suną. To nie tylko wdzięczność, ale coś więcej, głęboka zależność” – tłumaczy.

Będziemy cię potrzebować

Po przyjeździe do Polski ktoś skontaktował je z Klaudią Śmieją, producentką filmową. To ona odebrała je spod granicy i zajęła się nimi w Warszawie, pomogła znaleźć mieszkanie i opiekę dla chorej Suny, która wymagała natychmiastowej hospitalizacji. Serafyma była zdziwiona, jak troskliwie personel medyczny zajął się jej córką. Po raz pierwszy od jej narodzin ktoś się nimi zaopiekował. „To Klaudia w szpitalu rozmawiała z lekarzami. Czułam się jak pięcioletnie dziecko stojące obok osoby dorosłej, która zna personel, język i panujące reguły” – wspomina Serafyma.

W Warszawie stan Suny się ustabilizował, a to pozwoliło Serafymie i Ladzie znów wspólnie tworzyć. „Nie wiem, ile razy próbowałyśmy zaczynać od nowa, może z dziesięć? Kiedy nasze życie wracało do względnej normalności, siadałyśmy do pracy, wtedy Suna zaczynała chorować, musiałyśmy zostać w szpitalu i cała rutyna znowu się sypała. Ostatni taki raz był przed wojną. Pół roku wcześniej zdiagnozowano u mnie głęboką depresję, ale na tyle, na ile mogłam, narzuciłam sobie dyscyplinę. Studiowałam, chodziłam na kung-fu, projektowałam razem z mamą. Kiedy znowu zobaczyłam światełko w tunelu, wybuchła wojna” – opowiada Serafyma.

Fot. Aga Bilska Fot. Aga Bilska

Zlecenie na stworzenie nakryć głowy do serialu Netfliksa „1670” było dziełem przypadku. Kiedy Klaudia Śmieja zaprosiła Serafymę na swoje urodziny, razem z mamą długo zastanawiały się nad prezentem. W końcu zdecydowały się na czapkę własnego projektu. To Klaudia podarowała im małą maszynę do szycia, ale do tamtego momentu nie miała okazji zobaczyć ich gotowych projektów. Czapka ją zachwyciła i skontaktowała obie z Katarzyną Lewińską, kostiumografką pracującą na planie „1670”. Kasia od razu zamówiła u nich czapki dla serialowych bohaterów. Musiały działać szybko. W ciągu miesiąca miały do wykonania 30 nakryć głowy. Kostiumografka dała im zupełnie wolną rękę, poprosiła jedynie, aby dodatki nie były zbyt baśniowe. Potem przyszło zamówienie na ślubny strój do ostatniego odcinka serialu. Kiedy o tym opowiadają, ich twarze dosłownie promienieją. „Ten projekt wniósł życie do naszego życia” – wyznaje Serafyma. „To jakby świat mówił: będziemy cię potrzebować, masz coś jeszcze do zrobienia” – dodaje Lada.

A już za chwilę…

Serafyma wyznaje, że chyba wreszcie dotarła do miejsca, w którym chciałaby zawalczyć o siebie. Poznała już smak ciężkiej pracy, teraz chce spróbować robić to, co daje jej satysfakcję. Już wie, że dobre rzeczy się przydarzają, tylko czasem trzeba na nie długo czekać. Kiedy pracowała jako barmanka, bardzo chciała tańczyć. Wtedy wydawało jej się, że dostawanie pieniędzy za coś, co się kocha, to marzenie małego dziecka. Teraz w Polsce chciałaby zrobić dyplom z psychologii. Myśli o wykorzystaniu swojego doświadczenia tanecznego w działaniach terapeutycznych. „Terapia nie musi odbywać się wyłącznie poprzez rozmowę. Możemy wpływać na czyjeś emocje i psychikę także za pomocą ruchu. Myślę o pewnych projektach z tym związanych, ale wiem, że one muszą poczekać, bo na razie są dla mnie jeszcze za duże. Najpierw muszę poskładać siebie” – wyjaśnia. W tym procesie bardzo pomaga jej praca. I dobrze się składa, bo Lada i Serafyma otrzymały właśnie zamówienie na wykonanie nakryć głowy, żakietów i kamizelek do drugiego sezonu „1670”. 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze