„Osoby wspierające kobiety po stracie ciąży chcą zabrać całe ich cierpienie, dać złotą radę, która wszystko naprawi. A warto dać co innego: obecność, wysłuchanie, akceptację” – mówi Aleksandra Stępień, psycholożka z Fundacji Ernesta.
Dla porządku wyjaśnijmy, co to są poronienia.
Z punktu widzenia medycznego to utrata ciąży, która nastąpiła przed 22. tygodniem ciąży. Po 22. tygodniu mówimy już o przedwczesnym porodzie albo o martwym urodzeniu.
Podobno do poronienia w Polsce dochodzi co 15 minut! Więc to ogromny problem, także społeczny. A jednocześnie to temat tabu. Dlaczego?
Poronienia były, są i będą, nie da się ich zatrzymać, natura nie jest doskonała. Myślę, że jedną z przyczyn tabuizowania poronień jest czynnik kulturowy. Nie każda kobieta chce dzielić się informacją o ciąży, a tym bardziej o jej stracie. Bo też kobiety poddawane są ogromnej presji, że powinny rodzić dzieci, że to ich zadanie, a jeśli tych oczekiwań społeczeństwa nie spełniają, to nie są pełnowartościowe. To rodzi w tych kobietach ogromne poczucie niezrozumienia i osamotnienia.
Tym większe, gdy poronienia poprzedzone są wielką radością z bycia w ciąży, często upragnionej. Jej utrata może być więc traumatycznym przeżyciem.
Moim zdaniem to określenie jest nadużywane, bo trauma w ujęciu psychologicznym jest czymś innym niż się potocznie uważa. Mówimy o niej wtedy, kiedy dochodzi do zagrożenia zdrowia lub życia lub doświadcza się utraty bliskiej osoby w nagłym wypadku. Oczywiście poronienie może być wydarzeniem o potencjale traumatycznym, ale nie musi. Z perspektywy psychologicznej określiłabym stratę ciąży jako trudną sytuację stresową.
Co może przeżywać kobieta, która doświadcza tego stresu?
Na pewno – szczególnie gdy to pierwsze poronienie – przeżywa ogromny szok, ponieważ często dochodzi do tego w sposób gwałtowny i niespodziewany. A poza tym nikt kobiet nie przygotowuje na to, że ciąża może zakończyć się w ten sposób. W Internecie, w książkach dominuje obraz zdrowej ciąży, to jest to, o czym słyszą, marzą i do czego dążą. Jedna z podopiecznych naszej fundacji zauważyła, że na stronach szpitali czy poradni jest masa informacji, jak dbać o siebie w ciąży, ale nie ma nic o tym, co robić, gdy dochodzi do jej straty. Roniąca kobieta jest przekonana, że ciało ją zawiodło, że nie podołała, bo z biologicznego punktu widzenia donoszenie ciąży jest jej zadaniem. Czuje ogromną pustkę, bo strata ciąży wiąże się nie tylko z samą stratą upragnionego dziecka, lecz także z utratą marzeń, planów, które już poczyniła.
I co wtedy słyszy od otoczenia? Zapomnij o wszystkim.
Tak. Jesteś młoda, wszystko jeszcze przed tobą. Idź dalej, patrz do przodu. Bliscy wspierają najlepiej jak potrafią. Takie pocieszanie może jednak być odebrane przez kobiety jako bardzo krzywdzące, umniejszające emocjom. Bo poza poczuciem winy przeżywają one także ogrom smutku, żalu, szukają odpowiedzi na pytanie: dlaczego mnie to spotkało? Takie komunikaty powodują, że kobieta czuje się niezrozumiana, a co za tym idzie – nie chce sięgać po wsparcie.
Zanim zapytam, jak tego wsparcia udzielać, wrócę do przygotowania na ewentualną stratę. Czy w ogóle można to zrobić?
Przygotować się trudno, bo trudno przewidzieć, jak zareagujemy. Nie każda kobieta zareaguje w ten sam sposób, nie dla każdej strata będzie tak samo trudna. Trzeba to wyraźnie podkreślić, żeby nie demonizować kobiet, które lepiej sobie radzą i nie przeżywają długo żałoby. Myślę, że można natomiast przygotować się na różne sytuacje stresujące, czyli nauczyć się być blisko swoich emocji i potrzeb, tego, co w danym momencie jest nam potrzebne. I te umiejętności możemy potem wykorzystać nie tylko w sytuacji straty, lecz także w innych życiowych kryzysach.
Ważne są też siła i odporność psychiczna? Silne kobiety lepiej radzą sobie ze stratą?
Niekoniecznie, zależy, co oznacza siła. Dla mnie to świadomość, że jeśli potrzebuję pomocy, to po nią sięgnę. To pozwolenie sobie na przeżywanie trudnych emocji, także smutku, płaczu. A często kobiety chcąc być silne, nie dają sobie prawa do tych emocji. Często nawet nie chcą dzielić się tymi emocjami z najbliższą osobą, z partnerem, który też doznał straty, bo chcą być silne. Tymczasem płacz jest bardzo potrzebny, bo to naturalny sposób regulacji emocji.
Jak przechodzić przez żałobę, żeby z jednej strony się w niej nie pogrążyć, a z drugiej – żeby dać upust uczuciom? Nie przyśpieszać jej ani nie spowalniać?
Przeżywać tak, jak tego potrzebuję. Są różne fazy żałoby, a każdej z nich towarzyszą różne emocje, które mogą trwać krócej bądź dłużej, mogą się powtarzać. Głównym jej celem jest to, aby przejść od dezorganizacji, nagłej zmiany rzeczywistości do funkcjonowania w niej. Zrozumiałe więc, że w tym procesie będą trudniejsze i łatwiejsze momenty. Warto pozwalać sobie na wszystkie emocje, które się pojawiają. Mimo że kobiety mówią przede wszystkim o utracie cząstki siebie, sensu życia, warto pozwolić sobie też na uśmiech, radość, bo to wszystko pozwala przejść proces żałoby.
(Ilustracja: Joanna Gwis)
Ważne, żeby nie bać się prosić o pomoc? I przyjmować ją, kiedy ktoś wyciąga rękę? Znam kobiety, które chcą być wtedy same.
Duże znaczenie ma temperament. Trzeba pójść za swoim głosem, szukać swoich potrzeb. Podkreślam zawsze, żeby nie bać się mówić wprost o swoich oczekiwaniach, bo właśnie często nie wiemy, jak wspierać, albo wybieramy strategie najlepsze według nas, ale one nie zawsze są adekwatne do tego, czego potrzebuje kobieta. Kobieta może powiedzieć na przykład: „Nie potrzebuję rad, potrzebuję, żebyś mnie przytulił”. Często mam poczucie, że osoby wspierające chcą zabrać całe cierpienie, dać złotą radę, która wszystko naprawi.
Nie zawsze to możliwe. To, co możemy dać, to obecność, wysłuchanie, akceptację.
Czyli nienachalne towarzyszenie. W książce „O poronieniu, żałobie i ukojeniu” Julii Bueno przeczytałam, jak słonie wspierają mamę słonicę w żałobie. Nie zostawiają jej, nawet gdy wlecze się na szarym końcu, gdy przystaje, odkładając martwe dziecko na ziemię, żeby napić się wody. Pozostałe słonie czekają, nie poganiają jej. Piękny przykład towarzyszenia w żałobie. A my, ludzie, często w najlepszej wierze, radzimy, żeby kobieta już przestała się smucić, umniejszamy jej emocjom albo je ignorujemy.
Nie ma ram określających, że tyle i tyle powinno się smucić czy być w procesie żałoby. Podążajmy za kobietą, za słownictwem, którego używa. Dobrze, żeby kobieta skorzystała z uprawnień, które jej przysługują po stracie dziecka.
A są takie?
Tak, ale żeby z nich skorzystać, musi być określona płeć dziecka; jeśli płeć jest nieznana, to ustala się ją na podstawie badania materiału genetycznego, który kobieta wysyła do laboratorium, na własny koszt. Dopiero wtedy można zarejestrować dziecko w urzędzie, czyli także nadać mu imię, co jest konieczne, żeby skorzystać z uprawnień. Na przykład ze skróconego urlopu macierzyńskiego, który trwa osiem tygodni i przysługuje na nim zasiłek w wysokości 100 proc. podstawy wymiaru. Podopieczne naszej fundacji zgłaszają nam, że nie dostają takiej informacji od personelu medycznego. Dlatego nasza fundacja organizuje bezpłatne szkolenia dla kadry medycznej, z częścią psychologiczną poświęconą komunikacji z pacjentką po stracie oraz z częścią prawną, w której szkolimy na temat uprawnień przysługujących takim kobietom. Raport NIK wykazał dużo zaniedbań, jeśli chodzi o opiekę nad roniącymi w szpitalach. Tymczasem z rozmów z nimi wynika, jak ważne jest, żeby zobaczyć w nich człowieka, który znalazł się w kryzysowej, życiowej sytuacji, dać ciepłe słowo, wlać otuchę, co pomaga jej poradzić sobie ze stratą.
Warto też wiedzieć, że są różne strategie radzenia sobie w takiej sytuacji.
Tak, niektóre kobiety potrzebują czasu. Obawiają się powrotu do pracy, pytań współpracowników, boją się, że ktoś zada pytanie, które spowoduje lawinę emocji, a z nimi trudno będzie sobie poradzić. Ale są kobiety, które chcą jak najszybciej wrócić do pracy, zapomnieć. Różne mogą być tego skutki, bo z emocjami jest tak, że nie możemy zamieść ich pod dywan i udawać, że ich nie ma, one zawsze będą potrzebowały zauważenia, nazwania, wyrażenia. Jeśli ich nie przepracujemy, to mogą odezwać się w innej kryzysowej sytuacji, a ze skumulowanymi emocjami trudniej sobie poradzić. Na początku mogą przerażać; roniące kobiety obawiają się, że jeśli się zagłębią w smutku, to on je zaleje. Ale jak się wypłaczemy, to przychodzi ulga.
Żałoba po stracie ciąży jest podobna do żałoby po śmierci bliskiej osoby?
Charakteryzuje się podobnymi etapami. Szok, zaprzeczanie temu, co się wydarzyło, faza złości, ukierunkowana zarówno do wewnątrz, jak i na zewnątrz: na personel medyczny, partnera, rodzinę. Przychodzi też faza depresji, która nie jest kliniczną postacią depresji, ale bliską temu stanowi, czyli pojawiają się smutek, pustka, wewnętrzne przeżywanie emocji, które nas zatrzymują.
Jest faza targowania się, poszukiwania odpowiedzi na pytanie, dlaczego do tego doszło. I na samym końcu przychodzi akceptacja, która polega na tym, że uczymy się funkcjonować w zmienionej rzeczywistości.
Mówi się, że nawet 10 proc. ciąż kończy się poronieniem. Co możemy zrobić jako społeczeństwo, żeby pomóc roniącym?
Myślę, że pięknym przykładem, jak ta pomoc może funkcjonować, jest nasza fundacja. Prowadzimy grupy wsparcia dla kobiet, które doświadczyły strat. Moje doświadczenie prowadzenia takich grup jest budujące. Widzę, jak obce sobie osoby, które łączy tylko doświadczenie straty, potrafią się wysłuchać, dać sobie nawzajem ogrom zrozumienia bez oceniania. Bo to bardzo je boli, że są oceniane, że uważa się, że poroniły, bo coś robiły w ciąży albo czegoś nie robiły. Oczywiście zrozumiałe jest to, że potrzebujemy poznawczego domknięcia, ale nie oceniajmy innych. Bo często w przypadku trudnej płodności mimo że kobiety słuchają wskazówek specjalistów, nie mają wpływu na to, czy się uda.
Nie powinniśmy zadawać pytań o dziecko, wyciągać telefonu ze zdjęciami naszych dzieci, bo może to dla tej kobiety bolesny temat?
Zgadza się. Ale także unikajmy stwierdzeń typu: „Jak będziesz miała dzieci, to dopiero zobaczysz”. Bo ona próbuje i nic. Myślę, że zanim pokażemy zdjęcia naszych dzieci, dobrym rozwiązaniem jest po prostu zapytać: „Czy masz ochotę zobaczyć zdjęcie mojego syna, interesuje cię ten temat?”. Bo jedna perspektywa jest taka, że nikt nie patrzy na doświadczenia kobiety po stracie, ale jest też druga – że ktoś obchodzi się z nimi jak z jajkiem, bo nikt nie wie, jak się zachować. Często same kobiety po stracie ciąży mają trudność, żeby uczestniczyć w życiu towarzyskim, zwłaszcza gdy dookoła są małe dzieci. I też nie ma zrozumienia dla tej potrzeby, że dla nich za wcześnie wchodzić w takie interakcje. À propos łamania społecznego tabu wokół poronień – służy temu nasza fundacyjna kampania „Cień”.
Jesteśmy pięć dni w tygodniu na naszych kanałach pomocowych, czyli na czacie, mejlu, linii wsparcia. Jesteśmy nie tylko dla kobiet, lecz także dla ich partnerów, bliskich. Bo partnerzy piszą i dzwonią do nas z pytaniem, jak pomóc swojej partnerce, i to super, ale z drugiej strony – dużo rzadziej sięgają po pomoc dla siebie. Wspieramy również rodziców wcześniaków i tych, którzy zmagają się z niepłodnością. Mamy też grono specjalistów świadczących pomoc prawną, diagnostyczną. Współpracujemy z klinikami, specjalistami. Chcemy przełamać tabu wokół poronień. Naszą misją jest niesienie wsparcia rodzinom, których to dotyka. Bo doświadczenie poronienia sprawia, że kobieta i jej partner tracą obraz pięknej, książkowej ciąży, a to bardzo wpływa na ich funkcjonowanie i ewentualne staranie się o zajście w kolejną ciążę.
Kim jest Ernest, patron fundacji?
Synem założycieli naszej fundacji, lekarzy. Urodził się martwy w 24. tygodniu ciąży. Mimo że te bolesne doświadczenia odcisnęły piętno na życiu państwa Wójcickich, to przewrotnie dodały im też siły i zmobilizowały, by w sposób zorganizowany pomagać osobom w podobnej sytuacji. Tak powstała Fundacja Ernesta. Myślę, że są wspaniałym przykładem na to, jak trudne doświadczenie straty można przekuć w coś dobrego.
Aleksandra Stępień, psycholożka związana między innymi z Fundacją Medycyny Prenatalnej im. Ernesta Wójcickiego (Fundacją Ernesta).