W wieku 38 lat usłyszał diagnozę, która zabrzmiała jak wyrok: szpiczak mnogi. Nowotwór był tak zaawansowany, że lekarze dawali mu 18 miesięcy życia. Wbrew fatalnym rokowaniom, dziennikarz Jonathan Gluck pokonał raka krwi, a walka z chorobą dała mu zupełnie nową perspektywę na życie. Dziś chce dzielić się nią z innymi, aby w momencie próby każdy z nas mógł zachować większy spokój i optymizm.
Jonathan Gluck zachorował na raka 20 lat temu. Trudno o gorszy moment na usłyszenie takiej diagnozy: dziennikarz był na życiowym szczycie, odnosił sukcesy zawodowe, był szczęśliwie żonaty, a 7 miesięcy wcześniej urodziło mu się dziecko. O nowotworze dowiedział się przypadkiem. Któregoś dnia zwichnął w pracy biodro. Mimo upływu kolejnych miesięcy, ból nie ustawał. W końcu Jonathan udał się do lekarza i wykonał rezonans magnetyczny.
– Ma pan na biodrze zmianę nowotworową – oznajmił mu lekarz.
– Chodzi o guza?
– Tak – potwierdził specjalista.
Jonathan według przewidywań medyków miał nie dociągnąć do czterdziestki – dali mu 18 miesięcy życia.
Niewiele jest osób, które po takiej informacji by się nie załamały. Bohater historii podjął jednak walkę i dzięki wdrożeniu najnowocześniejszych metod leczenia, udało mu się całkowicie wyzdrowieć. Zmagania z nowotworem dały mu kilka ważnych życiowych lekcji, które postanowił przekazać innym – po to, by nie musieli uczyć się ich z własnego doświadczenia. Każdy z nas może kiedyś znaleźć się na miejscu Jonathana. W takim momencie warto mieć świadomość, że niezależnie od tego co się wydarzy, żyliśmy na sto procent, najlepiej jak potrafiliśmy. Tak, abyśmy w tak trudnych chwilach nie musieli niczego żałować.
Wiele z nas przeżywa życie tak naprawdę nie żyjąc. Wszystko zostawiamy „na później”: marzenia, plany, podróże, przyjemności. Myślimy: „jeszcze tylko 5 lat”, „jeszcze tylko trochę zaciskania pasa”, „jeszcze trochę przemęczę się w tej pracy”. Problem w tym, że nikt nie wie, czy za 5 lat będziemy jeszcze w stanie zrealizować to, co sobie założyliśmy. Los jest tak nieprzewidywalny, że nie warto wiecznie odkładać swoich planów. Realizujmy je tu i teraz, aby w przyszłości wiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, aby żyć w pełni i szczęśliwie.
Jonathan radzi też, aby nie rezygnować z małych, codziennych przyjemności. To prawda, że zbilansowana dieta, ruch oraz wprowadzenie pewnych ograniczeń w jedzeniu słodkości sprzyja zdrowiu. Jednak nie fiksujmy się na tym zbytnio. We wszystkim zachowajmy umiar i od czasu do czasu pozwalajmy sobie na drobne grzeszki. Jeśli uszczęśliwia nas codzienne picie kawy w naszej ulubionej kawiarni – nie rezygnujmy z tego, żeby zaoszczędzić te kilkanaście złotych dziennie. To właśnie takie niepozorne chwile nadają życiu smak.
Często jest tak, że dopóki życie nie zmusi nas do znoszenia cierpienia – nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że przetrwamy tak ciężkie chwile. Jonathan Gluck musiał podczas swojej choroby przejść cztery serie radioterapii, znosić potworny ból kości, uciążliwe problemy żołądkowo-jelitowe, borykał się z ciągłą bezsennością i nawracającymi infekcjami. W chwili, gdy dowiedział się o nowotworze był przekonany, że nie da mu rady i nie przejdzie przez pełen wyrzeczeń i bólu proces leczenia.
A jednak dał radę – i wiele z czytających ten tekst osób też z pewnością by sobie poradziło. Często nie zdajemy sobie sprawy, jak wielka tkwi w nas siła i wola walki, dlatego nigdy nie należy się poddawać.
Nie tylko w Polsce powszechnie narzeka się na służbę zdrowia. Wydaje nam się, że w razie choroby nie otrzymamy odpowiedniej pomocy – w końcu szpitale są niedoinwestowane, lekarze przepracowani, a w mediach cały czas słyszy się o przypadkach zaniedbań.
Ale to, co media relacjonują poprzez krzykliwe nagłówki, to tylko malutki wycinek całości. Szansa, że trafimy na dobrych, empatycznych specjalistów, którzy zrobią wszystko co w ich mocy, abyśmy wyzdrowieli, jest nieporównywalnie większa niż natknięcie się na niekompetentny personel. Po prostu nikt nie mówi o przypadkach, w których załoga szpitala okazała się serdeczna i pomocna – nagłaśniane są tylko te najgorsze sytuacje. Jonathan spotkał na swojej drodze lekarzy, którzy potrafili odbierać od niego telefony o drugiej w nocy i poświęcać swój prywatny czas w weekendy, aby przyjąć go na wizytę.
Bądźmy spokojni i ufajmy medykom – dla lekarza utrata pacjenta to także jest wielka tragedia, więc większość z nich poświęca się leczeniu ludzi całym sercem.
Dziś zbyt często i zbyt łatwo wykreślamy ze swojego życia ludzi, którzy kiedyś wiele dla nas znaczyli. Pod wpływem zmian życiowych tracimy przyjaciół, rozluźniają się nasze więzi z rodziną, z dnia na dzień kończymy związki, w których coś nie zagrało.
Jednak w trudnych momentach to właśnie bliscy nam ludzie okazują się największą podporą i wsparciem psychicznym. Kontakty z innymi to coś, czego najbardziej nam potrzeba. Dbajmy więc o nie i nie palmy za sobą mostów, żeby w podbramkowej sytuacji nie zostać całkowicie samemu.
Aby dać choremu człowiekowi nadzieję i pomóc mu wyzdrowieć, wystarczy czasem jedno dobre słowo. Wielkie darowizny nic nie zdziałają, jeśli nie będzie czuł wsparcia i obecności innych. To bliscy motywują nas do walki o zdrowie, a w momencie załamania potrafią przekonać nas, jak jesteśmy ważni i potrzebni.
Dlatego jeśli ktoś z naszego otoczenia choruje, i to niekoniecznie na raka – powiedzmy mu, jak jest dla nas ważny. Poświęćmy mu czas, obdarzmy uwagą, pokażmy, że ma dla kogo żyć.
– Prawda jest taka, że najwłaściwszą reakcją [na moją chorobę] było po prostu okazanie ciepła i współczucia. Kolega z pracy powiedział mi: „Biedaku. Przykro mi”. O to chodziło – wspomina Jonathan. – Mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa przysłał mi list. Pod koniec napisał: „Jesteś moim pierwszym w życiu przyjacielem”. Nie wiem, dlaczego te słowa wywarły na mnie takie wrażenie, ale po raz pierwszy od chwili, gdy dowiedziałem się, że mam raka, rozpłakałem się.
Ostatnia i najważniejsza życiowa lekcja, jaką Jonathan zyskał dzięki swojej chorobie, to konieczność zaakceptowania rzeczywistości i wszystkiego, co przynosi nam los. Nie sposób uciec od porażek, choroby i cierpienia – to naturalna część życia. Czasem słonce, czasem deszcz, raz na wozie, raz pod wozem – w tych prostych stwierdzeniach zawiera się esencja naszego życia. Jeśli nie chcemy, by codziennie paraliżował nas lęk przed chorobą i innymi problemami, musimy po prostu zaakceptować fakt, że nie mamy kontroli nad wszystkim. To jedyna droga do uzyskania wewnętrznego spokoju.
Sztuki akceptacji rzeczywistości warto uczyć się od stoików. Nieprzypadkowo filozofia ta na nowo staje się popularna. Stanowi idealne lekarstwo na dzisiejszą presję sukcesu, nasz perfekcjonizm i lęk przed życiowymi niepowodzeniami. Wystarczy, że będziemy codziennie czytać mądre słowa filozofów stoicyzmu, a pomogą nam mniej przejmować się tym, na co nie mamy wpływu. Zobacz: