1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Mamy na życie jedną szansę

Mamy na życie jedną szansę

Simon Boas (Fot. materiały prasowe)
Simon Boas (Fot. materiały prasowe)
„Życie jest niezwykle cenne, niepowtarzalne i piękne. Ty jesteś wspaniały. Jesteś jedyny w swoim rodzaju. Naprawdę jest okej, a nawet więcej. Zatem carpe to diem i carpe dalej” - napisał Simon Boas, który w wieku około 40 lat otrzymał diagnozę nieuleczalnego nowotworu. Postanowił umrzeć tak, jak nauczył się żyć – optymistycznie, myśląc dobrze o ludziach i skupiając się na tym, co w życiu naprawdę ważne, a swoje przemyślenia spisał w książce „Poradnik umierania dla początkujących”, której fragment publikujemy.

Fragment książki „Poradnik umierania dla początkujących”, Simon Boas, wyd. Agora

W rozważaniach nad własnym rychłym odejściem najbardziej pomaga mi umiejętność spojrzenia na sprawy z odpowiedniej perspektywy. W tym zdolność (którą ma chyba większość ludzi pod koniec) uświadomienia sobie, co w życiu jest ważne, a co nie. Mało kto na łożu śmierci żałuje, że nie spędził więcej czasu w biurze, zastanawia się, co myśleli o nim inni, czy szuka hedonistycznych przyjemności kosztem związków i przyjaźni.

Z tej perspektywy nie żałuję niczego – nawet sporej ilości czasu, który poświęciłem na owe hedonistyczne przyjemności. Żałuję jedynie, że znacznie wcześniej nie nauczyłem się priorytetyzować spraw.

Mamy na życie jedną szansę i nigdy nie wiemy, kiedy przyjdzie po nas kostucha. A mimo to spędzamy tyle czasu, przejmując się rzeczami, które ostatecznie nie mają większego znaczenia.

Martwimy się o pracę i dochody, choć badania pokazują, że jeśli przekraczamy zaskakująco niski próg zarobków, dodatkowy dolar wcale nie daje nam więcej szczęścia (a w rzeczywistości przynosi czasami odwrotny skutek – wygrana na loterii prawie zawsze pogarsza sytuację zwycięzcy, także w rozrachunku finansowym).

Martwimy się o dzieci, choć badania pokazują, że ich charakter i przyszłość w dużej mierze zależą od genów i wpływu rówieśników, a nie od tego, czy dawaliśmy im lekcje tenisa lub niechciane korepetycje (dzieci potrzebują po prostu miłości i bezpieczeństwa, wszystko będzie z nimi w porządku).

Martwimy się, co myślą o nas inni, mimo że w rzeczywistości inni poświęcają na to znacznie mniej czasu, niż nam się wydaje. Ogromny błąd, który wszyscy popełniamy – chyba wdrukowany w człowieka – to porównywanie się tylko do tego, co wydaje się nam lepsze. Media społecznościowe wzmacniają to poczucie, ponieważ oglądamy w nich fotograficzne migawki z czyjegoś eleganckiego, dopracowanego życia (lub czytamy prześmieszne i fałszywie skromne przechwałki na profesjonalnych platformach takich jak LinkedIn:„To dla mnie zaszczyt być członkiem nagradzanego zespołu, który zwiększył sprzedaż płatków śniadaniowych dla niebinarnych klientów w Arkansas”).

Pragnienie, by „mieć lepiej niż sąsiad”, jest z nami prawdopodobnie od czasu, gdy ów sąsiad miał ładniejszą jaskinię. I wszyscy je odczuwamy.

Kilka ostatnich lat przeżyłem w miejscu obrzydliwie bogatym i widziałem milionerów przygnębionych faktem, że ktoś kupił lepszy jacht. Widziałem też, jak ludzie do maksimum wykorzystują limity kredytowe, byle tylko mieć na podjeździe najnowszego range rovera.

Simon Boas z żoną i ukochanym psem (Fot. archiwum prywatne Aurelie Boas) Simon Boas z żoną i ukochanym psem (Fot. archiwum prywatne Aurelie Boas)

Oprócz uświadomienia sobie, że najważniejsze jest to, czego kupić nie można – szczęśliwa rodzina, miłość, poczucie sensu i spełnienia, zaangażowanie w coś, choćby najmniejszego – istnieje bardzo prosty sposób na uniknięcie wspomnianych wyżej emocji. Porównuj się tylko do tych, którzy mają gorzej.

Mieszkałem i pracowałem w najbiedniejszych i najbardziej niespokojnych miejscach na świecie – na przykład w Gazie, Nepalu, wielu rejonach Afryki – a także działałem jako wolontariusz w nocnych schroniskach i na infolinii dla osób w kryzysie samobójczym w Wielkiej Brytanii. Dlatego też za każdym razem, gdy zaczynałem na coś narzekać, mogłem pomyśleć o ludziach w slumsach Sierra Leone, w punkcie wymiany igieł w Glasgow lub na zbombardowanych przedmieściach Kijowa i uświadomić sobie, jak wielki mam fart.

Wydaje mi się, że to jeden z najprostszych sposobów na bycie zadowolonym. Kiedyś udało mi się zrealizować w pracy pewien program. W jego ramach mieszkańcy Jersey przez kilka tygodni pracowali w organizacji charytatywnej w jednym z krajów rozwijających się. Wolontariusze mieli oczywiście ogromny wpływ na społeczności otrzymujące pomoc, ale uważam, że największą korzyść odnieśli oni sami. Wrócili z nowymi umiejętnościami, przyjaźniami i doświadczeniami, przede wszystkim jednak przywieźli nową supermoc: swoje codzienne zmartwienia mogli porównać do trosk tamtych ludzi, którzy nie wiedzieli, czy przypadkiem nie umrą z głodu, jeśli pora deszczowa znowu się opóźni (a mimo to każdego dnia wysyłali do szkoły swoje uśmiechnięte dzieci w wykrochmalonych białych mundurkach).

Jeśli wolontariat za granicą nie wchodzi w grę i jeśli dotąd tego nie zrobiłeś, zwróć uwagę na biednych i z trudem radzących sobie mieszkańców własnego kraju. Spotkasz ich wielu. Być może już tego doświadczyłeś. Istnieją jadłodajnie dla bezdomnych, schroniska dla kobiet i, tak, telefony zaufania dla osób myślących o samobójstwie: dzięki takim miejscom możesz naprawdę coś zmienić, ale też zyskać cenniejszy punkt odniesienia niż wśród ludzi z pracy lub sąsiadów. Możesz też po prostu o tym wszystkim poczytać.

Chociaż nie zalecam przyswajania zbyt dużej ilości newsów, ponieważ zwykle koncentrują się one na najokropniejszych rzeczach i przez to mogą wywoływać beznadziejną (i zbędną) depresję na temat stanu świata. Spróbuj za to znaleźć potrzebujących, którym codzienność naprawdę dała do wiwatu. A potem zestaw ich sytuację z tym, że Alfie dostał jedynkę z matmy, albo z tym, że jakiś dupek wjechał ci w zderzak na parkingu przed supermarketem.

Fot. materiały prasowe Fot. materiały prasowe

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze