Czym jest dla ciebie seksualność? A seks? Co uważasz w nim za normalne, a co za wyuzdane, chore i zdecydowanie nie dla ciebie? I wreszcie – kluczowe pytanie – czy kochasz „swoją najintymniejszą”?
Voca Ilnicka jest z wykształcenia polonistką. Jak wiadomo, polonista to nie zawód. No ale można na przykład pisać. Choćby o seksualności. Kilka lat temu założyła więc portal o takiej tematyce. – Nie podobało mi się przekonanie, rozpowszechniane w kulturze, że seksualność w kobiecie pojawia się wraz z mężczyzną. Jak na pstryknięcie. Że bez niego kobieta nie jest istotą seksualną – mówi. – Nie dość, że zwykło się stawiać znak równości między seksualnością a seksem, to jeszcze ten ostatni przedstawiany jest najczęściej z punktu widzenia mężczyzny. Dla większości mężczyzn – również seksuologów czy psychologów – seks to po prostu penis w waginie. Takiej konfiguracji dotyczą chociażby badania na temat kobiecego orgazmu. A przecież kobiety osiągają orgazm również w inny sposób...
Zrozumiała, że wiedza o kobiecej seksualności nie jest obiektywna. Że to tylko punkt widzenia patriarchatu. Że potrzebna jest kobieca perspektywa. – Czasem, śledząc media, mam wrażenie, że od czasów Freuda niewiele się zmieniło. Mężczyźni ochoczo wypowiadający się o tym, co kobiety lubią, czują... Nawet jeśli zmienia się coś w nauce, obyczajowość jest wciąż ta sama, skrojona na męską miarę – twierdzi Ilnicka. – Pamiętam, jak po przeczytaniu jakiegoś opowiadania erotycznego moja koleżanka oburzyła się, że ludzie takie głupoty wymyślają. Pięć orgazmów z rzędu, też coś! Na co druga powiedziała z uśmiechem: „Wiesz, można mieć i 40”.
Uznała, że ma wystarczającą wiedzę, żeby zacząć się nią dzielić. Że może rzucić nowe światło na kobiecą seksualność... Zwłaszcza że wie, ile barier jest do pokonania. Jak długą drogę trzeba przejść, żeby powiedzieć sobie: „jestem w porządku”. Zamieszczając teksty na portalu – własne i czytelniczek – w którymś momencie zapragnęła też bezpośredniego kontaktu. Chciała stworzyć przestrzeń dla kobiet gotowych do tego, żeby eksplorować temat, lepiej poznać siebie, mówić o doświadczeniach, wątpliwościach... To może warsztaty? Nazwała je „Wagina wyemancypowana”. – Zależało mi na tym, żeby bronić tej sponiewieranej waginy, niemalże na sztandarach ją umieszczać. Z feministki stałam się waginistką – wspomina. Potem złagodniała, zmieniła nazwę na „Porozmawiajmy o seksualności”. W końcu chodzi głównie o pełne empatii rozmowy.
Nie, nie każe przynosić lusterek. Nie ma oglądania „tego tam”, między nogami. Ale uważa, że dobrze jest przynajmniej znaleźć dla „swojej najintymniejszej” własną nazwę. Taką, która nie będzie krępować, zawstydzać. Odrzucać, mierzić. Która gładko przejdzie przez usta. No, może nie za pierwszym razem... Mówi, że gdyby wygrała milion, opłaciłaby kampanię na mieście – z billboardami „Kocham swoją waginę”. Tak właśnie kończy jedno ze zdań wypisanych na warsztatowym flipcharcie. Potem kolej na nas, uczestniczki. Uzupełniamy:
Idąc na warsztaty, myślałam...
Kobieta wyzwolona według mnie to...
Gdybym wygrała milion...
Zabawki seksualne to dla mnie...
Książka/film, który chcę wam polecić...
Gdy rano patrzę w lustro...
W związku z seksualnością czuję...
Kobiecość to dla mnie...
Na wakacje najchętniej pojechałabym...
Teraz praca w parach. Mówimy o swoich oczekiwaniach co do warsztatów. O obawach. O tym, co możemy wnieść do wspólnej przestrzeni. Wreszcie każda z nas referuje w kręgu, co usłyszała od koleżanki. Przy okazji więc lekcja uważności, empatii. Będziemy przecież przez te parę godzin blisko siebie... Voca Ilnicka podkreśla, że nie ma głupich pytań. Że jest całkowite przyzwolenie na emocje. I że obowiązuje zasada dyskrecji. Przyznaje, że sama długo czuła opór przed rozmawianiem z kobietami o seksualności. Bała się, że mogą to wykorzystać przeciwko niej: – Co ciekawe, jako nastolatka poruszałam tego rodzaju tematy z mężczyznami. Ale niektórych słów nie wymawiałam. Choćby „miesiączka”, że o „waginie” czy „cipce” nie wspomnę.
No właśnie. Trudno pójść dalej bez oswojenia „tego miejsca”. Przynajmniej na poziomie języka. Tworzymy więc listę z nazwami, każda swoją. Potem trzeba ją ujawnić, wypowiedzieć zapisane słowa na głos. Ale – żeby nie było za łatwo – odczytujemy te z listy koleżanki. Niektóre terminy są dość oczywiste („pochwa”, „wulwa”, „srom”, „łono”, „kobiece genitalia”), inne zaskakujące. Niektóre romantyczne („cienista dolina”, „jaspisowa grota”, „muszelka”, „różyczka”, „ogród rozkoszy”), inne dużo mniej („dziura”, „nora”, „bober”, „kluska”, „rura”). Wyodrębnia się kategoria owocowo-warzywna („nektarynka”, „śliwka”, „truskaweczka”, „ziemniak”, „cytrynka”). Jest też „firletka”, „pusia”, „paprotka”, „gniazdko”, „zośka”...
Czas na mężczyzn. Okazuje się, że mogą mieć „ogon” i „gnat”, „korzeń” i „wisior”, „pytonga” i „fistaszka”... To ćwiczenie może być zabawne – dla niektórych. Może też budzić opór, niechęć, niesmak. Chodzi o to, żeby zrozumieć, jak bogatymi zasobami językowymi dysponujemy. Możemy zdecydować, co z tym zrobić. Dlatego na koniec każda wybiera trzy ulubione terminy. Wygrywa „wagina”, „joni” i – nieoczekiwanie – „cipka”. A w drugiej kategorii „penis”, „członek” i „lingam”. Uff, próg językowy przekroczony.
Wiele rzeczy da się też powiedzieć bez słów. Voca Ilnicka proponuje kolejne ćwiczenie. Bierze białą taśmę, dzieli salę na pół. Jedna połowa reprezentuje „ja” (moje doświadczenia, przekonania, zwyczaje), druga „nie-ja” (to, co mnie nie dotyczy). Teraz, zajmując miejsce w jednej lub drugiej połówce, bliżej lub dalej linii, możemy odnieść się do wygłaszanych przez prowadzącą stwierdzeń:
W moim domu seks był tematem tabu. Moją łechtaczkę odkryłam w przedszkolu. Uważam, że kobieta zawsze może odmówić seksu. Mój wibrator schowany jest na dnie szuflady. Lubię koronkową bieliznę. Kiedy jako nastolatka chciałam kupić podpaski, a sprzedawcą był mężczyzna, rezygnowałam z zakupu. Chętnie odwiedzam sklepy erotyczne. Lubię oglądać filmy erotyczne, czytać opowiadania o takiej tematyce. Wstydziłabym się kupić prezerwatywę.
Wiemy już o sobie naprawdę dużo. Ciało, przemieszczając się po sali, opowiedziało o tym, jak wyglądała nasza edukacja seksualna. Pora pójść dalej, zobaczyć, jak teraz o nią zadbać. Oglądamy krótki film z Betty Dodson (rocznik 1929!) i Carlin Ross – jako przykład tego, jak można rozmawiać o seksualności. Bez pruderii, z humorem, lekkością.
– Przez lata Dodson miała kompleks warg sromowych. Uważała, że jej są zdeformowane przez masturbację, chodziła na terapię – opowiada Ilnicka. – Do czasu, kiedy nowy kochanek zapewnił ją, że wszystko ma jak trzeba. Nie dość, że została w kwadrans uleczona, to jeszcze zaczęła fotografować i rysować kobiece genitalia, żeby inne kobiety miały świadomość ich różnorodności. Przez lata prowadziła warsztaty dla kobiet na temat masturbacji.
Takich niezwykłych edukatorek Stany Zjednoczone doczekały się całkiem sporo. Choćby Nancy Friday, specjalistka od kobiecych fantazji seksualnych. Deborah Sundahl, wyspecjalizowana w kobiecej ejakulacji. Czy Sue Johanson, która podpowiedziała kobietom, jak wykonać wibrator z... elektrycznej szczoteczki do zębów. No i pisarki. W pierwszym rzędzie Eve Ensler z „Monologami waginy”. Wspomina w nich między innymi o „cudzie pochwy”, czyli o spotkaniu z lusterkiem („Miałam ochotę leżeć tam, na macie, z rozłożonymi nogami, i bez końca wpatrywać się we własną pochwę”). Zadaje też kobietom zaskakujące pytania: Gdyby twoja wagina się ubierała, co by nosiła? Jak pachnie? Gdyby umiała mówić, co by powiedziała?
W wyjątkowym kompendium „Wagina. Kobieca seksualność w historii kultury” Catherine Blackledge pisze o tym, że w średniowiecznej Europie kurtyzany używały intymnych wydzielin jako perfum. I przyznaje, że sama ma dwa ulubione zapachy: „Smakowity zapach placka ziemniaczanego z mięsem, pieczonego w kuchni mamy, oraz mocny, upojny zapach mojej pochwy. Zapach miłości rodzinnej i zapach miłości cielesnej”. Blackledge przywraca waginie szacunek. Jako biolożka opisuje ją z anatomicznego punktu widzenia. Ale przywołuje też wiele mitów dotyczących kobiecego organu, który przez wieki traktowany był jako symbol płodności. Źródło życia. To miejsce, którędy przyszliśmy na świat, więc kalanie i nadużywanie pochwy (i kobiet) oznacza zwrócenie się przeciw życiu.
Poza filmami i książkami Voca Ilnicka pokazuje nam różne kobiece gadżety ze swojej prywatnej kolekcji. Kubeczek menstruacyjny alternatywa dla podpasek i tamponów), kulki gejszy, masażery łechtaczki, wibratory. Możemy zaspokoić swoją ciekawość, uruchomić przycisk... Sprawdzić, czy to dla nas. Jak pisze Blackledge we wspomnianej książce, wibrator pojawił się w USA jeszcze w XIX wieku. Szybko stał się piątym sprzętem gospodarstwa domowego zasilanym prądem (po maszynie do szycia, wentylatorze, czajniku i tosterze). W Polsce wciąż budzi zakłopotanie. – Nikogo nie namawiam do korzystania z tych zabawek, ale wiem, że kobiety są ciekawe. A wiele z nich nigdy nie przekroczyło progu sklepu erotycznego – mówi Ilnicka. – Dobrze jest wiedzieć, jaki mamy wybór.
Dobrze jest też ustanowić własny cel seksualny – coś, co możemy osiągnąć w krótkim czasie niewielkim nakładem sił. Może chodzi o jakąś fantazję, którą gotowa jesteś zrealizować? Może chcesz przekroczyć jakąś granicę? A może poprawić swoją komunikację z partnerem? W tym ostatnim przypadku Voca Ilnicka radzi użyć kartki podzielonej na trzy części: „tak”, „nie” i „może”. Zamierzacie poruszyć tematy w rodzaju: „Czy masz ochotę na...?” – w odpowiedzi wystarczy wpisać znaczek do wybranej rubryki.
Na koniec mamy się zastanowić, jakie wspierające zdanie o seksualności chciałybyśmy usłyszeć. Siadamy kolejno na poduszkach na środku sali, zamykamy oczy. Pozwalamy, by inne kobiety podchodziły, by ich słowa wpływały do naszych uszu, do serca. O tym, że seksualność jest OK, że jest źródłem radości i siły.
A ty? Co chciałabyś na ten temat usłyszeć?
Voca Ilnicka edukatorka seksualna, trenerka, feministka.