Traktujemy je jak opakowanie, które ma za zadanie godnie nas reprezentować i nie sprawiać problemów. Ignorujemy sygnały, jakie nam wysyła. Tymczasem to przez ciało – bo o nim mowa – prowadzi droga do uzdrowienia – przekonuje psycholożka, nauczycielka jogi Izabela Raczkowska.
Artykuł pochodzi z magazynu „Sens” numer 6/2024.
Apelujesz, żeby przywrócić ciału pozycję wiarygodnego źródła informacji o tym, co się z nami dzieje. Dlaczego to takie ważne?
Jestem joginką, więc moje postrzeganie ciała wywodzi się wprost z jogi. Przy czym joga to przede wszystkim praca nad udoskonalaniem siebie, nad rozwojem świadomości, nad pogłębianiem wglądu w to, co jest w nas. Świadoma obecność w ciele, która łagodzi konflikt umysł–ciało.
Wiele kobiet, z którymi pracuję nad relacją z ciałem, potrafi pięknie mówić o tym, co czują, natomiast w ogóle nie umie przeżywać tych emocji. Po części dlatego, że żyjemy w czasach, w których zmysły są wybiórczo deprecjonowane. Uczymy się odbierać świat wyłącznie wzrokiem i to ten zmysł najczęściej wykorzystujemy, również w kontekście ciała. Ma ono wyglądać szczupło, zgrabnie, ma wcisnąć się w modną sukienkę. Chcemy jeszcze, żeby było zdrowe i nie komplikowało nam życia chorobami. W ogóle nie skupiamy się na tym, że nierozerwalnie jest ono połączone z umysłem. Uparcie je od niego oddzielamy, gdy tymczasem kondycja ciała od zawsze rzutuje na stan umysłu. Uświadomienie sobie tej zależności to pierwszy krok do równowagi i harmonii.
Zawsze mi się wydawało, że pierwszym krokiem do spokoju i dobrego samopoczucia jest zapanowanie nad chaosem myślowym. Że potrzebuję przestać się zamartwiać, nauczyć odpuszczać, a wówczas i ciało poczuje ulgę, rozluźni się.
To pułapka. Pojmujesz rzeczywistość intelektualnie, więc naturalna wydaje ci się praca nad tym, co w głowie. Ja tego tak całkowicie nie neguję. Uważam, że trzeba pracować z głową. Psychoterapia może być wspaniałą formą samorozwoju, drogą do zmiany. To jednak wcale nie wyklucza jednoczesnej pracy z ciałem. Chodzi o to, by nauczyć się poprzez ciało przeżywać świat, a ciało, które jest spięte, nie czuje. Żeby być szczęśliwym i spełnionym w życiu, trzeba czuć. Napięcia w ciele odsuwają nas od doświadczenia i bycia tu i teraz, więc tym samym unieszczęśliwiają. Polaryzacja umysł–ciało, intelekt–zmysły robi nam wiele złego.
Gdy nadmiernie intelektualizujemy, trudno nam akceptować to, co się dzieje wokół, i samych siebie. Zo bacz, że jeśli wciąż myślimy, że chcemy być piękne, a nie brzydkie, mądre i wykształcone, spełnione zawodowo, ma być nam przyjemnie, a nie nieprzyjemnie, mamy podróżować, a nie siedzieć w domu, który to dom ma być oczywiście piękny jak z żurnala, to tworzymy sobie dużo pragnień i trudne życie. Cały czas sobie coś narzucamy, coraz więcej zadań i coraz więcej oczekiwań. Cały czas czegoś chcemy i od czegoś stronimy. Tymczasem wystarczyłoby przestać się nad tym zastanawiać, przemyśliwać całe życie wzdłuż i wszerz, a zacząć po prostu czuć. Przestać uciekać przed smutkiem i cierpieniem, nie spinać ciała, aby nie doświadczać niechcianych uczuć. Ucieczka zawsze powiększa problem.
Sama mam tendencję do intelektualizowania, ale gdy dzieje się coś trudnego w moim życiu, najpierw sobie z tym siadam i zaczynam czuć. Sprawdzam, gdzie czuję przerażenie, pustkę, napięcie, jaka część ciała mi się zaciska. Nie werbalizuję tych emocji, nie myślę o nich, przeżywam je w ciele. To jest moja baza, która jednocześnie sprowadza mnie do chwili obecnej.
Załóżmy, że szefowa mnie skrytykowała przy ludziach, w sposób niekonstruktywny, tak że poczułam się fatalnie, niesprawiedliwie potraktowana. Mam w sobie żal, smutek, złość. Co mi to da, że zauważę te emocje, a potem poczuję je w gardle, w karku albo w brzuchu? Przecież to realnie nic nie zmieni.
Zmieni wszystko. Poprzez kontakt z ciałem uświadomisz sobie, że to, co czujesz, jest do przeżycia. Poczujesz, gdzie ulokowała się ta emocja. Odkryjesz, że nie trzeba od niej uciekać ani na nią przesadnie reagować. Oswoisz ją. To może uchronić cię przed myślowymi wygibasami na temat zaistniałej sytuacji. Jeśli wybierzesz drogę przez umysł, on zacznie po tej sytuacji działać – wybudzać cię w nocy z jakąś mentalną karuzelą, ciągłą analizą tego, jak szefowa mogła tak postąpić, coś takiego powiedzieć. Zaczniesz się nakręcać. Ja to nazywam intelektualny mi wymiotami. One niczego nie zmieniają, za to są wyczerpujące. Lepiej zobacz, co ci ta sytuacja zrobiła w ciele. Bo to, co czujesz, jest prawdziwsze niż to, co myślisz. Takie podejście pozwoli ci przejść przez tę sytuację łatwiej. Jest też to pewien trening dla układu nerwowego. Pokażesz mu, że to, co się wydarza, to nie koniec świata.
To, że będę siedzieć na macie i skanować swoje ciało w poszukiwaniu emocji i akceptować je, nie oznacza, że mam zaaprobować zachowanie szefowej i się z nim pogodzić?
Oczywiście, że nie. Praca z ciałem i akceptacja nie służą temu, żeby odbierać ci sprawczość. Samostanowienie jest konieczne do dobrostanu. Z jednej strony pracujesz z ciałem, pracujesz z emocjami, by się nie zapiekały w ciele, nie zostawały w nim na dłużej. Ale z drugiej – reagujesz na to, co się wydarzyło, tylko już inaczej. Impulsywnie i natychmiast, bez przepracowania tej sytuacji w ciele, reakcją zarządziłoby ciało migdałowate – byłby to więc wybuch na szefową, agresja, której konsekwencje mogłyby być rozmaite. Albo przeciwnie – ucieczka, czyli pokorne pochylenie głowy w akcie kapitulacji, zostanie z niezgodą. Tym czasem przez pracę z emocjami pozwalasz zadziałać korze przedczołowej. Masz wtedy większy wpływ na reakcję, która będzie zgodna z tobą i adekwatna. Może to będzie jasny, asertywny, a nie agresywny komunikat skierowany do szefowej, że poczułaś się dotknięta i upokorzona jej komentarzem i że nie zgadzasz się, by traktowała cię w ten sposób.
Poprzez poznanie swojego ciała w reakcji na emocje jesteś lepiej przygotowana do trudnych sytuacji. Ciało napina się po to, żeby nie czuć, broni się w ten sposób przed doświadczeniem. Żeby sobie pomóc, trzeba robić odwrotną robotę – rozluźniać. Rozluźnienie to zgoda na życie.
Żeby zacząć pracować z ciałem i z napięciami, naj pierw trzeba sobie uświadomić, że się napinamy. Łatwo to zauważyć, gdy ewidentnie boli i trudno poruszać głową czy ramionami. Ale jeśli żyjemy w usztywnieniu wiele lat, to możemy już wcale nie dostrzegać, że coś w tym obszarze nie gra.
Symptomy napięć w ciele są często niebezpośrednie, dlatego trudno pewne objawy skojarzyć właśnie z napięciami. Na przykład czujemy, że nie potrafimy odpocząć. Czekamy na wakacje, a wracamy z nich zmęczeni. Mamy nadzieję na weekendowy reset, a po weekendzie wcale nie funkcjonujemy lepiej. Źle sypia my, życie seksualne nie daje spełnienia, nie umiemy się cieszyć z drobiazgów lub mamy kłopoty z jedzeniem: cierpimy na brak apetytu albo przeciwnie, zajadamy stresy. Cała masa kłopotów zdrowotnych może mieć związek z napięciami: od nietolerancji przez alergie aż po choroby autoimmunologiczne. Pojawiają się też pewne dysfunkcje posturalne.
Reakcje w ciele mają charakter łańcuchowy, z czego też nie zawsze zdajemy sobie sprawę, dlatego trudno wyłapać związki przyczynowo-skutkowe. Jeśli na przy kład w przywołanej przez ciebie sytuacji szefowa cię obraża, a ty odruchowo zaciskasz zęby, to ta reakcja uruchamia kolejne i przechodzi na całe ciało. Od na pięcia w stawach skroniowo-żuchowych się zaczyna, potem napięcie spływa niżej i obejmuje cały tył ciała. Górna część klatki piersiowej się blokuje, co utrudnia swobodny oddech. Napięcie może przejść do miednicy i mieć wpływ na lędźwiowy odcinek kręgosłupa, może się przełożyć na przodopochylenie miednicy. Może przejść niżej, na stopy, unosząc przyśrodkowe części śródstopia. A przecież ty tylko zagryzłaś zęby...
Rzeczywiście trudno połączyć kropki. Dopóki nie przeczytałam o tym w twojej książce, nie miałam świadomości, jak wiele o człowieku, o jego stosunku do świata i do samego siebie mówi samo ułożenie głowy względem reszty ciała. Sprawdzałam na sobie i okazuje się, że bardzo trudno mi ją cofnąć. By czuć się komfortowo, muszę mieć głowę wysuniętą do przodu.
To, że sprawia ci trudność cofnięcie głowy, pokazuje, że od dawna trawisz świat głównie mentalnie. Wchodzisz w życie głową, ona idzie pierwsza jako najważniejsza. To domena intelektualistów, którzy wciąż myślą, a mniej potrafią czuć. Głowa wręcz „ciągnie” ciało do przodu u wszystkich osób, u których rządzą racjonalizacja i logika. Głowa może być nieraz wysunięta do przodu bardzo mocno, mogą temu towarzyszyć napięcie i sztywność w górze pleców, rozlane w okolicy barków i szyi, a także skrócony kark. Takie ciało staje się nośnikiem informacji: „Dobrze, zrobię to, dam radę”, „Działam, wypełniam zadanie”. Albo: „Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić?” lub, co gorsza, „Nie pokażę złości, uniosę ten ciężar, nie odpuszczę”. Zgaduję, że gdy próbujesz to ułożenie głowy skorygować, cofnąć ją, to automatycznie podnosisz do góry brodę?
Wszystko się zgadza.
To sprawia, że będziesz miała problemy z wyciszeniem, z relaksem, z regeneracją. Takie ułożenie głowy względem ciała może też powodować problemy z życiem społecznym – izolację, brak sympatii do ludzi. Wyjaśnia to dokładnie teoria poliwagalna. Napięcie mięśni przy głowie pochylonej do przodu w protrakcji powoduje niedokrwienie obszarów, przez które przebiega nerw błędny, co powoduje właśnie zamieranie kontaktów. Głowę często unoszą kobiety, które w ten sposób symbolicznie odcinają się od swojego ciała. Nie akceptują go i unikają. Niektórzy ludzie mają z kolei głowę i klatkę piersiową cofniętą względem ciała, ale przy prawidłowo ułożonych barkach. Bezwiednie taki gest wykonujemy w obliczu czegoś obrzydliwego. Utrwalona postawa tego typu to informacja o odrzuceniu, komunikat: „Nie akceptuję”, „Nie będę się angażować”, „Nie reaguję”. Dzieje się tak u osób, które nie są pewne swoich możliwości, dystansują się i bronią przed życiem. Dużo można też wyczytać z ustawienia barków. Jeśli są podniesione do góry tak wysoko, że niemal zasłaniają szyję, jest to pozycja defensywy, postawa obronna. Głowa jest tu schowana – trochę jak u żółwia – a ciało komunikuje: „Nie jestem nic warta”, „Nie wierzę w siebie”, „Nie zasługuję na nic dobrego”.
Mogę to poczucie o sobie zmienić, zmieniając po stawę ciała?
Sporo można zmienić, korygując postawę. Jeśli w sposób zamierzony zmienisz postawę ciała, wpłynie to na twój układ nerwowy. Gdy się boisz, instynktownie tak ustawiasz ciało, by chronić delikatne i wrażliwe organy – kulisz się, chowasz klatkę piersiową, by ochronić serce, ale też brzuch i ważne organy wewnętrzne w jamie brzusznej. Unosisz barki, by schować w nich głowę, a tym samym mózg. Wysyłasz taką postawą sygnał o zagrożeniu, tak robią wszystkie ssaki. Mózg oczywiście na to reaguje.
W pewnym badaniu naukowym sprawdzano, jak postawa ciała wpływa na zdolności kognitywne u dzieci. W pierwszej grupie wymuszono pochyloną, przygarbioną postawę, w drugiej zaś – wyprostowaną, z głową w położeniu neutralnym. Okazało się, że dzieci w pierwszej grupie osiągnęły gorsze wyniki w testach, a jedyną zmienną była postawa ciała, bo zadania do rozwiązania w obu grupach były identyczne. Samym ustawieniem ciała możemy wpłynąć nie tylko na nasze zdolności poznawcze, lecz także na pewność siebie i poczucie własnej wartości – i jest na to sporo naukowych dowodów.
Co konkretnie robić, nauczyć się zdejmować napięcie z głowy, karku, szyi i barków?
Form relaksacji jest mnóstwo, warto je testować po to, by wybrać tę najlepszą dla siebie. Dla jednej osoby to będzie odprężający masaż olejowy, drugiej posłuży siavasana, czyli „pozycja nieżywego ciała”.
Jeżeli chodzi o kark i głowę, na początek polecam bardzo proste ćwiczenie. Kładziemy się na plecach z zamkniętymi oczami. Potylica spoczywa na macie, broda jest przyciągnięta do kości gnykowej – ułożenie brody jest ważne, bo tu są przyczepy przedniej taśmy. Chodzi o to, by niczego niepotrzebnie nie naciągać. Tak ułożeni przetaczamy powolutku głowę w jedną stronę, turlamy potylicę po ziemi z wdechem do środka, z wydechem w drugą stronę. Wystarczy ćwiczyć w ten sposób przez 10 minut. To okazja, by zaobserwować, w którą stronę łatwiej nam obracać głowę, bo to ważna informacja o tym, z której strony jesteśmy bardziej spięci. Może być i tak, że w ogóle nie będziemy w stanie położyć głowy na ziemi i potylicą dotknąć do maty. Tak się może zdarzyć przy utrwalonej postawie „człowieka ptaka”, czyli gdy głowa jest mocno wysunięta do przodu. Tak zwany wdowi garb uniemożliwia wówczas swobodne położenie głowy oraz rozluźnienie okolic karku. Nie zawsze da się skorygować to w pełni ćwiczeniami, ale zawsze warto ćwiczyć, próbować – choćby dlatego, że nasza sprawczość jest kluczowa dla dobrostanu. Co z tego, że nie od razu będzie szło nam doskonale? Efekty przyjdą z czasem.
Polecamy książkę: „Ciało chore z emocji. Jak mu pomóc, ja je odzyskać, jak je uzdrowić”, Izabela Raczkowska, wyd. Sensus
Izabela Raczkowska, psycholog, praktyk terapii IFS, certyfikowana nauczycielka mindfulness. Prowadzi kursy redukcji stresu i samowspółczucia oraz ćwiczenia ze studentami psychologii z zakresu technik relaksacyjnych i uważności.