Nagły ból głowy w przyjemnych na pozór okolicznościach. Albo nerwowe stukanie palcami mimo powierzchownego opanowania. Dlatego w terapii liczy się nie tylko to, co mówimy, ale również to, jak zachowuje się nasze ciało – wyjaśnia dr psychologii i psychoterapeutka Bogna Szymkiewicz-Kowalska. Jakie sygnały mogą z niego płynąć?
Naukowcy zbadali, że przedracjonalne przeczucie, nazywane intuicją, pojawia się w czterech płatach kory mózgowej oraz w sercu – czyli w ciele. Czy praca z sygnałami ciała podczas psychoterapii może nam pomóc?
Ciało jest nośnikiem informacji, zarówno dotyczących tego, co się dzieje teraz, jak i całej naszej historii. Każdy z nas ma jakąś koncepcję na swój temat, jakąś narrację, ale jest to tylko werbalna część wiedzy o sobie. Dlatego podczas sesji terapeutycznych nie tylko słuchamy treści przekazywanych przez daną osobę, ale również uważnie obserwujemy, co się dzieje na poziomie ciała. Chcemy zaprosić i uwzględnić to, co ciało ma do powiedzenia, bo wiemy, że to jest ważne. Mówię „zaprosić”, bo postawa psychoterapeuty jest bardzo istotna. Jako psychoterapeuci obserwujemy klientów, natomiast – i chciałabym, żeby to wyraźnie wybrzmiało – nie chcemy ich na tych sygnałach przyłapać. Chodzi o to, żeby zaciekawić, zaprosić, wspólnie poszukać, co się tam może kryć. Sygnały są jak pukanie do drzwi, a my nie wiemy, co za nimi stoi.
Druga sprawa to własny kontakt z ciałem, do którego w psychoterapii zachęcamy. Z perspektywy pracy w gabinecie wiem, że bywa różnie. Często na początku osoby, które o to pytamy, są zdezorientowane: „Ale o co chodzi? Co ja mam czuć? Jak?”.
Zatem jak?
Ważne jest kierowanie uwagi do wewnątrz, by zauważyć, co podpowiadają zmysły. Zaczynając od podstawowych danych: czy jest nam ciepło, czy zimno? Wygodnie czy nie możemy wysiedzieć? W miarę praktyki dostrzegamy coraz więcej subtelnych zjawisk.
Arnold Mindell, twórca psychologii zorientowanej na proces, m.in. w sygnałach z ciała szuka informacji pochodzących z nieświadomości.
To, co Arnold Mindell zaproponował w pracy z ciałem, jest rozwinięciem jungowskiego myślenia o nieświadomości. Jungiści pracowali ze snami, mówiąc, że jest w nich pewien rodzaj mądrości, do której świadomie nie mamy dostępu. Mindell zauważył, że – podobnie jak w snach – wzorce i symbole można odkryć, kiedy skontaktujemy się z fizycznymi symptomami. Stąd pojawiła się koncepcja śniącego ciała, które poprzez symptomy mówi nam: „Zobacz, tego nie zauważasz. Jeszcze to umyka twojej uwadze”.
Także kiedy jesteśmy zdrowi, różne nasze odrzucone części wysyłają sygnały przez ciało. Podczas psychoterapii pracujemy z tym rodzajem doświadczeń, które są w danym momencie obecne. Jeśli na poziomie ciała pojawiają się sygnały, zajmujemy się nimi.
Czy sygnały płynące z ciała możemy powiązać z intuicją?
Zależy od tego, jak ją zrozumiemy. U Junga intuicja jest czwartą funkcją człowieka – oprócz myślenia, percepcji i uczucia. Dotyczy globalnego pojmowania.
W moim rozumieniu intuicja przemawia nie tylko przez ciało, wychwytujemy ją wszystkimi zmysłami oraz pozazmysłowo. Ale tak, sygnały, które czujemy w ciele, są ważnym aspektem intuicji. Dlatego potocznie mówimy „Niby wszystko było w porządku, ale czułam, że coś jest nie tak”. Możemy na przykład zauważyć, że w obecności jakiejś osoby często czujemy ściśnięcie w gardle, jakby jedna część mnie mówiła „tak”, ale inna chciałaby powiedzieć „nie”. Kiedy wchodzimy do jakiegoś miejsca, wyczuwamy napięcie – to nie jest racjonalna analiza sytuacji, ale właśnie pozarozumowe, intuicyjne odczucie, tak jakby nasze ciało odbierało jakieś fale, które pojawiają się pomiędzy ludźmi. Odbieramy też podwójne sygnały wysyłane przez innych. Świadomie niekoniecznie zdajemy sobie z tego sprawę, ale nasze ciało się napina albo odsuwa, reaguje, jeśli w zachowaniu innych dostrzega niespójność.
Czym są wspomniane podwójne sygnały?
Podwójne sygnały są w zauważalny sposób różne od treści świadomych. Prosty przykład – ktoś mówi, że czuje się bardzo spokojnie, nerwowo bębniąc przy tym palcami w stół. Obie części tego człowieka, zarówno ta reprezentowana przez przekaz werbalny, jak i ta, która kryje się za sygnałami, są prawdziwe – jedna chce być stabilna i tak budować swój wizerunek, a druga może próbować powiedzieć: „Nie wiem, co się dzieje, boję się!”. Pomiędzy nimi istnieje prawdopodobnie cały system przekonań, który mówi, że nie wolno się bać i ten odsuwany lęk wyraża się w tym bębnieniu. To trochę tak, jakby jakaś inna od Ja część nas chciała się wtrącić do rozmowy, sygnalizując, że też ma coś do powiedzenia.
Kiedy na sesji psychoterapeutycznej uda nam się zaprosić tę część, możemy poszukać sposobu, żeby uwzględnić ją w życiu. W gabinecie – trochę jak w laboratorium – oglądamy jedną i drugą stronę, by zrozumieć, o co chodzi, i znaleźć rozwiązanie konfliktu między nimi. Warto sobie uświadomić, że w wysyłaniu podwójnych sygnałów nie ma żadnej patologii; robimy tak, bo jesteśmy złożonymi całościami, które są często niespójne, ale nie zawsze jest w nich coś trudnego czy bolesnego. Czasem w bezwiednym machaniu nogą jest coś w rodzaju ekscytacji, której potrzebujemy.
A o czym może świadczyć zmęczenie w całym ciele podczas rozmowy z kimś?
Na pierwszy rzut oka to progowy sygnał, czyli taki, który pojawia się na granicy naszej tożsamości. Jeśli robi się ciężko, to zwykle dlatego, że jakiś mniejszy sygnał został przeoczony. Żyjemy w ramach jakichś konwencji, chcielibyśmy powiedzieć na przykład: „Nie opowiadaj głupot, nie mam ochoty cię słuchać”, ale nie wypada, więc ta część, która ma dosyć, jest spychana dalej. To silny proces i ponieważ nie został uzewnętrzniony, objawia się w postaci zmęczenia albo innych fizycznych doznań. Ileż to razy na jakimś przyjęciu nagle rozbolała nas głowa czy brzuch! Coś musi stać się z energią, której nie pozwoliśmy się wyrazić, tylko upchnęliśmy ją gdzieś w ciele. Bardzo ważne jest, żeby w momencie, kiedy już namierzymy te energie, znaleźć jakiś zgodny z naszymi wartościami sposób wnoszenia ich do świata. Ale najpierw trzeba nauczyć się je wyłapywać, nawet w ramach profilaktyki. Na przykład rano, gdy wstajemy, poczuć swoje ciało i pozwolić się rozwinąć tym minimalnym sygnałom; sprawdzić, co się obudziło oprócz naszego świadomego Ja, i co dzisiaj to coś chce nam powiedzieć. Może to nas zaskoczy? Może zwykle ktoś jest bardzo stonowany, a budzi się figura roztańczona, rozedrgana i chce pędzić?
Zaryzykuję stwierdzenie, że nieraz nie chcemy jednak tego dostrzec.
Bardzo często tak jest. Nie jesteśmy uczeni kontaktu z ciałem, bo mocno tkwimy w kartezjańskim paradygmacie. Kto pyta dzieci w szkole, czy jest im wygodnie w ławkach? Raczej słyszą, żeby się nie wierciły.
Druga sprawa – sygnały, które ciało wysyła, pochodzą spoza naszej pierwotnej tożsamości, tej znanej części, czyli próbują nas poinformować o czymś nieznanym. Mamy jakiś pomysł na to, kim jesteśmy, a tu ktoś się wtrąca. I z założenia go nie słuchamy. Ale tam kryje się wielki potencjał. Możemy na przykład czuć, że coś nas przygniata, ręka nam opada, czujemy ciężkość całego ciała i wydaje nam się, że jesteśmy ofiarą tej energii. Jeżeli jednak popatrzymy od innej strony, to dostrzeżemy, że w tym nacisku jest dużo siły, której potrzebujemy, żeby rozwiązać bieżący problem. Kiedy mamy poczucie, że coś nas rozsadza od środka, to jeżeli pozwolimy sobie trochę wybuchnąć w kontrolowanych warunkach, może uwolnić się dużo twórczej energii.
Bywa, że sygnały z ciała kontaktują nas z bardzo trudnymi doświadczeniami, bo wszystkie traumy są zapisane również w ciele. Praca z traumą wymaga bardzo dużej uważności – jest trudna, bo docieramy do zablokowanych emocji i wspomnień. Ale również do uwięzionej tam energii i siły. Peter Levine, jeden z największych specjalistów od pracy z traumą zatrzymaną w ciele, powiedział kiedyś, że praca nad nią uwalnia podwójną ilość energii – tę, która była w niej uwięziona, i tę, którą wykorzystujemy na to, by jej nie dopuszczać do świadomości.
Czy niesłuchanie ciała może prowadzić do choroby? Arnold Mindell pracował z symptomami osób terminalnie chorych.
Myślenie, że ignorowanie sygnałów z ciała prowadzi do choroby, jest niebezpieczne, bo stąd już blisko do tego, by siebie za chorobę obwinić. A to bardzo złożone procesy – chorujemy, mimo że prowadzimy zdrowy styl życia lub chodzimy latami na terapię. Co zresztą jest pewnym przywilejem – nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić, zarówno materialnie, jak i emocjonalnie. Często ciało nam coś mówi, ale nie zawsze możemy coś z tym zrobić.
Trzeba też zaznaczyć, że psychologia procesu, proponując metody pracy z symptomami fizycznymi, nie ma na celu wyleczenia, a jest dodatkiem do leczenia. Poszukujemy informacji o chorobie, chcemy zrozumieć jej sens.
W psychoterapii procesu są ćwiczenia, podczas których odgrywa się role. Kiedy wcielamy się w jakąś postać, wtedy możemy poczuć ją w ciele. Co daje nam takie ćwiczenie?
W dzisiejszej psychoterapii nazywamy to metodami doświadczeniowymi, kiedy nie tylko rozmawiamy o doświadczeniu, ale pozwalamy, żeby ono się wydarzyło. Doświadczenie ucieleśnione jest czymś innym niż opowiedziane – staje się żywe, mniej abstrakcyjne. Mówienie o swoim krytyku wewnętrznym, który twierdzi, że ciągle robię coś źle, to pierwszy krok do uświadomienia sobie, co to za postać. Ale jeżeli sama stanę się krytykiem i ciało w tym będzie uczestniczyć, wydobędę kolejne pokłady informacji.
Podczas odgrywania scenek stajemy się kawałkiem swojego doświadczenia, możemy głębiej w nie zajrzeć i w kolejnym kroku przetransformować. Przez zaangażowanie ciała wchodzimy w inny stan świadomości. Odkrywanie schowanych za sygnałami organizmu jakości niezwykle nas wzbogaca, żyjemy wtedy pełnią siebie. Ciało jest mądre, warto go słuchać.
Bogna Szymkiewicz-Kowalska, dr psychologii, psychoterapeutka. Przez ponad 35 lat pracowała w ISNS, Uniwersytet Warszawski. Współprowadzi szkołę psychoterapii Fundacja Studium Psychologii Procesu.