Co byś zrobiła, gdybyś mogła stworzyć idealną wersję siebie? „Substancja”, wizjonerskie połączenie body horroru i feministycznej satyry w reżyserii Coralie Fargeat, sprawi, że będziecie przecierać oczy z niedowierzania i już nigdy nie przyjdzie wam do głowy to, aby coś w sobie zmieniać. Przed wami sensacja canneńskiego festiwalu (pierwsza w historii nagroda za scenariusz dla horroru!) – brawurowa opowieść kobiecych ciałach i o tym, jak podlegają one ocenie, fantazjom i krytyce w przestrzeni publicznej. Gotowi na prawdziwą jazdę bez trzymanki?
Są takie filmy-petardy, które nie dają o sobie zapomnieć jeszcze długo po seansie. Do takich tytułów z pewnością należy „Substancja” w reżyserii Coralie Fargeat, francuskiej scenarzystki i reżyserki, która w swojej twórczości nie szczędzi krwi i nagości – patrz: brutalny debiut „Zemsta”. Jak się jednak okazuje, krwawy thriller z 2017 roku w porównaniu z jej najnowszym dziełem jest wręcz pruderyjny. „Substancja” to postmodernistyczny body horror, konfrontacyjna satyra i nowoczesna, bardzo niepokojąca baśń, przywodząca na myśl m.in. nagrodzone Złotą Palmą „Titane” Julii Ducournau czy „W trójkącie” Rubena Östlunda. Poraża i przeraża jednocześnie. To widowisko po prostu trzeba zobaczyć.
„Substancja” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)
Trzeba jednak podkreślić: jest to obraz absolutnie pozbawiony subtelności i jakiegokolwiek pozytywnego nastawienia. Drastycznych scen w nim nie brakuje – postacie wyrywają sobie zęby i paznokcie, łamią kości i robią inne naprawdę koszmarne rzeczy ze swoimi ciałami, a podczas seansu widownia na zmianę wstrzymuje oddech i wybucha śmiechem. Nic dziwnego, bo to, co dzieje się na ekranie jest naprawdę nieprawdopodobne i przed seansem najlepiej zostawić wszelkie poszanowanie logiki za drzwiami (w końcu Fargeat wzorowała się na mistrzach kina grozy, takich jak Kubrick, Carpenter czy Cronenberg).
Jednak nie to jest w tym filmie najważniejsze. „Substancja” to przede wszystkim makabryczna opowieść o mizoginii i uprzedmiotowieniu kobiet, a Fargeat nie cofa się przed niczym, aby obalić bezwzględne standardy piękna narzucane kobietom od tysięcy lat. To z pewnością jeden z najbardziej spektakularnych horrorów wszech czasów, a Demi Moore i Margaret Qualley dają nam najlepsze występy w swoich karierach. Sami się o tym przekonacie.
„Substancja” to pokręcona opowieść o tym, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla wiecznej młodości. Elizabeth Sparkle, starzejąca się gwiazda telewizyjnego show, doświadcza potwornych konsekwencji zażycia nielegalnego leku, który według dostawcy ma zmienić ją w młodszą, piękniejszą i lepszą wersję samej siebie. Tą samą, a jednak doskonalszą pod każdym względem. Po spożyciu przez bohaterkę produktu o nazwie Substancja nic już nie jest takie samo jak wcześniej. Teraz kobieta musi dzielić czas między obie siebie: tę starą i nową. Tydzień dla jednej, tydzień dla drugiej. Idealna równowaga bez żadnych odstępstw.
„Substancja” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)
– Wszystko wokół nas ukazuje wizję „idealnej kobiety”. Wizję, która ma przynieść nam miłość, sukces i szczęście. A jeśli wyjdziemy poza te ramy ze względu na wiek, wagę, krągłości… wtedy społeczeństwo mówi nam: „Jesteś skończona. Nie chcemy cię więcej oglądać. Nie chcemy cię na naszych ekranach i okładkach magazynów. Po prostu wymażemy cię z przestrzeni publicznej. Nie jesteś warta naszego czasu i uwagi”. Chciałabym pokazać tym filmem, że najwyższy czas to wszystko wysadzić w powietrze. Bo jak to jest możliwe, że to całe gówno nadal ma rację bytu w 2024 roku?! – mówi reżyserka.
„Substancja” to opowieść wielowątkowa: o kobietach, które nienawidzą własnych ciał; wymaganiach patriarchalnego społeczeństwa; konsekwencjach pogoni za pięknem; mechanizmach funkcjonowania Hollywood oraz konwencjach społecznych zwracających kobiety przeciwko sobie. Nowy obraz Fargeat pokazuje także jak społeczeństwo i branża rozrywkowa fetyszyzują młodość, a przemysł kosmetyczny i medyczny czerpią z tego zyski. Ten film po prostu zwali was z nóg. „Substancja” szokuje, zachwyca i daje do myślenia. To, co widzimy na ekranie, jest absurdalne, wywrotowe, dosadne, rozbrajająco groteskowe i szalenie niepokojące. Mówiąc o podejściu społeczeństwa do starzejących się kobiet, dyskryminacji ze względu na wiek oraz wyzwaniach dojrzałości, Fargeat posługuje się bowiem niecodzienną śmiałością, humorem i grozą oraz posuwa się do absolutnego ekstremum.
Głównym motywem filmu jest tytułowy program, który więzi obie postacie w pełnym nienawiści do siebie i równie toksycznym, co narzucane kobietom standardy piękna cyklu. Po tym, jak jednostki rodzą swoje duplikaty, kluczowe jest, aby zachowały równowagę: przez siedem dni jedna z nich tkwi w śpiączce, a druga żyje swobodnie, a następnie się zamieniają. Zakłócenie cyklu ma jednak swoje nieodwracalne konsekwencje. Elizabeth i Sue są tak naprawdę jednością i tą samą osobą, więc nie mają wyjścia i muszą ze sobą współpracować. Na początku to robią, ale z czasem chęć dominacji każdej z nich zaczyna brać górę...
„Substancja” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)
Gdy Sue zaczyna wydłużać swoje istnienie, rozkwita i rośnie w siłę, niczym wampirzyca. Elizabeth w tym czasie słabnie: degraduje się, rozpada, więdnie i gnije. Gdy postanawia to wszystko cofnąć, jest już za późno: szkody są trwałe, a Sue jest „jedyną częścią jej, która jest godna miłości”. Od tego momentu robi się jeszcze bardziej przerażająco, zarówno narracyjnie, jak i wizualnie. W tym świecie można bez problemu stać się „lepszą wersją siebie”, ale gdy tylko to zrobisz, jesteś pasożytem, który bez litości wysysa z ciebie twoje stare „ja”.
Obraz zachwyca jednak nie tylko fabułą, ale także wybitnymi kreacjami aktorskimi. Demi Moore gra tutaj w pewnym sensie samą siebie, a jej aktorstwo jest przesiąknięte gniewem, rozpaczą, desperacją i zemstą, a podczas seansu nie sposób nie myśleć o jej karierze przez pryzmat Elizabeth. Aktorka jest w branży od lat 80., ale ostatnio jej gwiazda nieco przygasła. Dziś Moore ma 61 lat i dobrze zdaje sobie sprawę że jej status w branży się zmienił. Jako gasnąca gwiazda Hollywood jest jednak po prostu wybitna, a jej kreacja sprawi, że opadną wam szczęki. To bez wątpienia jedna z jej najlepszych ról na dużym ekranie od lat.
„Substancja” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)
Margaret Qualley jako młodsza wersja Liz i awatar męskiej fantazji, jest równie świetna: magnetyczna i pewna siebie. Najpierw energiczna i słodka, potem zawzięta, a na koniec przerażająca. Jej wyretuszowany seksapil może jednak zaskoczyć tych, którzy znają jej wcześniejsze występy. Doskonały w swojej roli jest także Dennis Quaid jako bezczelny producent telewizyjny. I chociaż jest on całkowicie odrażający, komiksowy i przerysowany (gra, jakby był złą postacią z kreskówki), i tak kupujemy go w całości.
„Substancja” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)
„Substancja” popisuje się także stylem, któremu również daleko do subtelności. Praca kamery jest agresywna, muzyka – głośna i dudniąca, a paleta barw na tyle jaskrawa, aby nie spuszczać wzroku z ekranu. Co więcej, nie ma tu ani jednego złego ujęcia. To film zbudowany na zbliżeniach i szerokokątnych kadrach, a scenografia skąpana jest w krwistych czerwieniach, jasnych żółciach, głębokich błękitach. Są też dramatyczne kąty kamery i zniekształcenia perspektywy, a wszystko to składa się na surrealistyczny język wizualny filmu. W podobny sposób Fargeat nakręciła swój debiut, który ugruntował jej pozycję w branży jako twórczyni uczulonej na wszelką estetyczną precyzję. Obraz wydaje się więc być jednocześnie fantazją i koszmarem, o co zadbał również Pierre-Olivier Persin, który dostarczył kilku naprawdę spektakularnych i odrażających charakteryzacji.
W swoim drugim filmie Fargeat składa też hołd mistrzom gatunku oraz arcydziełom dziwactwa i wulgarności. To jak „Dr Jekyll i Mr. Hyde’a” połączony z „Showgirls”. Twórczyni garściami czerpie też ze „Lśnienia” Stanleya Kubricka, „The Thing” Johna Carpentera, „Muchy” Davida Cronenberga, „Obcego – Ósmego pasażera Nostromo” Ridleya Scotta, „Carrie” Stephena Spielberga, „Requiem dla snu” Darrena Aronofsky’ego oraz „Ze śmiercią jej do twarzy” Roberta Zemeckisa. Fargeat dodaje jednak do tego swój własny, pełen agresji i feministycznego oburzenia głos. W filmie jest też mnóstwo nagości – do tego stopnia, że film niemalże tworzy z tego własną estetykę. Do takiej przesady da się jednak przywyknąć.
„Substancja” może wydawać się nieco przydługa i powtarzalna, ale Fargeat doskonale wie, co robi, prowadząc tę niepokojącą historię do spektakularnego finału właśnie w ten sposób. Gdy fabuła wkracza w ostatni akt, szybko staje się jasne, że warto było czekać. Finał jest, powiedzmy to wprost, obrzydliwy, ale i tak trudno oderwać wzrok od ekranu. To moment, w którym albo pokochacie „Substancję”, albo złożycie sobie obietnicę, że już nigdy więcej nie wrócicie do tych obrazów. Jedno jest jednak pewne: każdy, kto zobaczy film Fargeat, z pewnością nigdy go nie zapomni. To, co dzieje się w kulminacyjnej scenie, po prostu trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć. Nawet jeśli oglądacie horrory przez cały rok, i tak będziecie zbierać szczęki z podłogi. To epickie krwawe starcie, jakiego nigdy wcześniej nie widzieliśmy na ekranie oraz ostateczne i bezkompromisowe obalenie wszelkich standardów piękna, które sprawi, że już nigdy nie pomyślicie o tworzeniu lepszej wersji siebie.
„Substancja” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)
Gdy w Cannes zapytano Fargeat, czy jej nowy film „uprzedmiotawia kobiety”, twórczyni odpowiedziała: „Mam nadzieję, że nie. Moim celem było podkreślenie naszego ciała, bo jako kobiety jesteśmy definiowane przez to, jak wyglądamy, a przemoc, którą kierujemy wobec siebie, jest faktem. Tu przemoc jest bardzo ekstremalna”. Demi Moore zapytano natomiast „kiedy” (zwróćcie uwagę, na użycie słowa „kiedy”, zamiast „czy kiedykolwiek”) poczuła się „odrzucona” ze względu na wiek. Jej odpowiedź zaskoczyła: „Nie wiem, czy podzielam tę perspektywę. Nie uważam siebie za ofiarę. To, co podoba mi się w tym scenariuszu, to to, że dotyczy on męskiej perspektywy. Ciekawe jest to, że nawet ta nowsza, młodsza, lepsza wersja Elizabeth powtarza ten sam schemat i nadal szuka zewnętrznego potwierdzenia. I na końcu staje twarzą w twarz z samą sobą. Tak naprawdę musimy patrzeć do wewnątrz, nie na zewnątrz. To była wyzwalająca eksploracja. Wymagało to wrażliwości, gotowości do odsłonięcia się emocjonalnie i fizycznie oraz zdecydowanie wypchnęło mnie ze strefy komfortu, ale czuję, że wyszłam z tego z większą akceptacją siebie”.
Horror nie musi być umacniający, ani postępowy, ale „Substancji” w jakiś sposób udaje się osiągnąć i jedno, i drugie. To o wiele więcej niż opowieść o kobiecej obsesji na punkcie młodości oraz zwykłe tryskanie krwią w publiczność i wywoływanie obrzydzenia. I chociaż obraz tematycznie krąży wokół ciała, bardziej skupia się na tym, co kryje się pod nim, a w zasadzie – co gra nam w duszy. Ukazuje deformację ciała i deformację ducha, a Fargeat potwierdza swój status wielkiej twórczyni z wizją, która posuwa się do ekstremum, aby wyśmiać systemową mizoginię. Etykietkę „kultowa” można „Substancji” doczepić już dziś.
„Substancja” w reżyserii Coralie Fargeat w kinach od 20 września.
Plakat filmu „Substancja” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)