1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Seks
  4. >
  5. „Mężczyźni przychodzą do seksuologa, gdy dłużej nie mogą zamiatać problemu pod dywan” – rozmowa z Michałem Lwem-Starowiczem

„Mężczyźni przychodzą do seksuologa, gdy dłużej nie mogą zamiatać problemu pod dywan” – rozmowa z Michałem Lwem-Starowiczem

(Fot. g-stockstudio/Getty Images)
(Fot. g-stockstudio/Getty Images)
„Przychodzi facet do seksuologa? Z badań wynika, że mężczyzna, który ma problemy z erekcją, zwleka około dwóch lat, zanim zwróci się po pomoc do specjalisty” – mówi w książce „SpełniONy. Czego pragną mężczyźni” Michał Lew-Starowicz. Dlaczego mężczyźni tak bardzo wstydzą się skonfrontować ze swoją słabością?

Fragment książki Michała Lwa-Starowicza i Beaty Biały „SpełniONy. Czego pragną mężczyźni” (wyd. Rebis). Wszystkie skróty pochodzą od redakcji

Beata Biały: Z jakimi problemami mężczyźni najczęściej trafiają do twojego gabinetu?

Michał Lew-Starowicz: Jeżeli chodzi o dysfunkcje seksualne, to odkąd pamiętam, mężczyźni najczęściej przychodzą do mnie jako seksuologa z powodu problemów z erekcją. Drugi w kolejności jest przedwczesny wytrysk nasienia. Coraz częściej pojawiają się pacjenci, którzy skarżą się na zaburzenia pożądania i problemy z orgazmem. Inną grupę stanowią mężczyźni cierpiący z powodu kompulsywnych zachowań seksualnych, z tym problemem zgłasza się zresztą coraz więcej osób. To akurat temat, którym zajmuję się od wielu lat i klinicznie, i badawczo. Przyjmuję również dużo pacjentów cierpiących z powodu zaburzeń depresyjnych, lękowych oraz psychotycznych. Ponieważ mam podwójną specjalizację, regularnie trafiają do mnie pacjenci z problemem dysfunkcji seksualnych związanych ze stosowaniem leków psychotropowych.

Skoro mężczyźni tak zwlekają z wizytą, to co ich ostatecznie motywuje do przyjścia do ciebie?

Pogłębiający się problem. Często zaczyna na tyle komplikować ich życie, że dłużej nie mogą zamiatać go pod dywan. Jest kilka czynników, które bezpośrednio motywują mężczyznę do zgłoszenia się do gabinetu z problemem seksualnym. Po pierwsze, narastający i osiągający moment kulminacyjny problem w związku. Są pary rozmawiające ze sobą od początku zaistnienia trudności w seksie, ale więcej jest takich, które latami – nawet przez dziesięć czy dwadzieścia lat bycia razem – nigdy w otwarty sposób nie omawiają ze sobą problemów seksualnych. Kryzys wybucha, gdy w którymś momencie następuje przelanie czary frustracji, padają przykre słowa, przestają się nawzajem oszczędzać.

Czy wiedzą dokładnie, po co przyszli?

Zazwyczaj tak. W gabinecie, mimo całego wstydu, mężczyźni potrafią zdefiniować problem: mam kłopot z erekcją, problem z wytryskiem, nie czuję pożądania, nie dogadujemy się w łóżku, nie kontroluję swoich zachowań seksualnych. Niektórzy mówią nie wprost: coś mi się nie układa w związku, moja partnerka nie czerpie satysfakcji z seksu, nie możemy się dopasować…

Albo mówią, jak w tej scence z początku rozdziału: „Panie doktorze, mam za niski testosteron?”.

Jest jeszcze gorzej, bo regularnie przychodzą pacjenci, którzy już ten testosteron stosują, ale bez wskazań medycznych. Próbują poprawić swoje funkcje seksualne, a nie mają żadnych, powtarzam, żadnych, przekonujących powodów do leczenia hormonalnego. Przyszedł do mnie kiedyś mężczyzna, od progu widać było, że bardzo dba o siebie. W trakcie rozmowy okazało się, że przywiązuje bardzo dużą wagę do wyglądu, regularnie powiększa muskulaturę na siłowni i stosuje testosteron. Na pytanie: „Po co?” odpowiedział: „Chcę się czuć bardziej męsko, być bardziej atrakcyjny i sprawny seksualnie”. Okazało się, że chociaż bierze testosteron, jego seksualne podboje wcale nie są lepsze.

Michał Lew-Starowicz jest lekarzem, specjalistą psychiatrii oraz seksuologii. (Fot. materiały prasowe) Michał Lew-Starowicz jest lekarzem, specjalistą psychiatrii oraz seksuologii. (Fot. materiały prasowe)

Mówią, że „korzeń nie płonie”?

Pacjenci często używają sformułowań z reklam, unikają nazywania problemu po imieniu. Tamten pacjent nie mógł zrozumieć, dlaczego „nie ma ognia”: „Wcale nie jestem taki twardy, jak trzeba. Próbowałem już wszystkich leków, które są reklamowane w telewizji, ale korzeń nadal nie zapłonął”. Miałem także pacjenta, który z ujmującą szczerością powiedział: „Byłem u kilku lekarzy, przepisywali mi różne leki, no niby jest lepiej, ale chciałem zapytać, czy może być jeszcze lepiej. Czy to jest wszystko? Czy może być coś jeszcze?”. Kiedy dłużej z nim porozmawiałem, okazało się, że właściwie wszystko działa u niego, jak trzeba – podnieca się adekwatnie do sytuacji, jego erekcja jest odpowiednia do tego, jak bardzo jest podniecony i zrelaksowany.

To z czym tak naprawdę przyszedł? Bo przecież nie po to, żeby się pochwalić?

Był zaskoczony, że po intensywnej imprezie suto zakropionej alkoholem, jeszcze z innymi używkami, podczas seksu z partnerką, która nie do końca odpowiadała jego gustom, ale była chętna, a on chciał się sprawdzić, miał kłopot z utrzymaniem erekcji. Jego to zaskoczyło, mnie nie. Ty też nie wyglądasz na zdziwioną.

Czy mężczyznom łatwo przychodzi nazwanie problemu, czy czekają, aż się domyślisz?

Różnie. Część mężczyzn mówi bardzo konkretnie. Czasem przychodzą nawet z kompletem badań. Natomiast jest spora grupa pacjentów, którzy cały czas mówią językiem nie wprost, krążą wokół tematu. „Panie profesorze, czy jeszcze coś ze mnie będzie, bo chyba zbliża się seksualna emerytura” albo „Przestaję być mężczyzną, bo to, wie pan, już nie wychodzi, nie jest tak, jak było kiedyś”.

Co wtedy mówisz?

Pytam: „Czego dotyczy problem? Czy brakuje panu ochoty na seks? Czy ma pan kłopot z erekcją, ze wzwodem, ze sztywnością członka? Czy trudno jest ukończyć stosunek?”. Są pacjenci, których trzeba ciągnąć za język, dopytywać. Jest to najczęściej związane z zakłopotaniem.

Książka \ Książka "SpełniONy" Michała Lwa-Starowicza i Beaty Biały pozwala spojrzeć na mężczyzn z nowej perspektywy i dowiedzieć się, jak funkcjonuje ich świat. (Fot. materiały prasowe)

No wiesz, nie tak łatwo opowiedzieć obcemu facetowi o swoich problemach w łóżku.

To prawda. Natomiast zgłaszają się też mężczyźni, którzy nie mają dysfunkcji, ale wyraźnie oczekują nienaturalnie dużej sprawności, chcą być seksualnymi supermenami. I od progu pytają, czy są jakieś lepsze, mocniejsze leki, co tu można zrobić, żeby ich wzmocnić. Jednocześnie mają olbrzymią trudność z odpowiedzeniem na pytanie: „Jak pan przeżywa seks, jak się pan czuje z tym problemem, w czym on przeszkadza?”. Patrzą ze zdziwieniem, dlaczego zadaję tak oczywiste pytania, bo wiadomo, że czują się fatalnie. Naprawdę jednak ich spektrum rozpoznawanych uczuć mieści się w zakresie: dobrze albo źle, a w czym przeszkadza brak erekcji, to wiadomo – bez niej nie ma seksu.

Chyba cię nie dziwi, że mężczyźni chcą mieć dobrą erekcję?

To mnie zupełnie nie dziwi, ale fakt, że mężczyzna chce mieć sztywną erekcję na zawołanie, niezależnie od okoliczności, że ciągle „musi”, wymaga zgłębienia. A do tej rozmowy potrzebne są słowa wykraczające poza dobrze–źle. Mężczyźni zwykle odbierają wychowanie, które nie sprzyja zatrzymywaniu się na emocjach. Chcą być sprawni, a ja zadaję za dużo pytań…

Te pytania są potrzebne?

Muszę wiedzieć, co stoi za lękiem przed seksem albo dlaczego mają trudności z erekcją. Czy są to problemy wynikające z choroby układu krążenia, czy raczej z obaw przed odrzuceniem przez partnerkę albo partnera. Chcę znać ich wyniki badań, leki stosowane z powodu innych chorób itd.

Mężczyźni przychodzą sami czy z partnerką?

Częściej przychodzą sami, czują się zobligowani do rozwiązania problemu w samotności.

A partnerki w ogóle wiedzą, że on poszedł do seksuologa, czy ta terapia jest utrzymywana w tajemnicy?

Pacjent sam decyduje, kogo wtajemnicza w swoje leczenie. Jeżeli partnerka nie zabiegała o konsultację, często w ogóle o tym nie wie, nie jest także wtajemniczana w podjęte leczenie.

Przychodzi facet i mówi: „Żona mnie wysłała, żebym zrobił z tym porządek”?

To nie jest rzadki scenariusz. Najważniejsze jednak, żeby pacjent był zmotywowany. Poza tym problemy, z którymi się do mnie zgłaszają, mają zwykle znaczenie nie tylko dla pacjenta, ale i dla związku. Dlatego zawsze doceniam gotowość partnerki lub partnera w zaangażowanie się w proces leczenia.

Zastanawiam się, czy jesteś dla swoich pacjentów częściej pierwszą czy ostatnią deską ratunku.

Wolałbym być pierwszą, większość klinicystów woli taką sytuację. Nie lubię w każdym razie słyszeć przy pierwszej wizycie stwierdzeń w rodzaju „jest pan moją ostatnią deską ratunku”. Taki komunikat obciąża sporą odpowiedzialnością. Faktem jest, że trafiający do mnie pacjenci często mają już za sobą szereg diagnoz, prób leczenia różnymi metodami. Trudno jest czasem zweryfikować stwierdzenie pacjenta, że dany lek albo metoda się nie sprawdziły. Nie widzę pacjenta z tamtego okresu, a on zwykle nie jest w stanie dokładnie odtworzyć przebiegu terapii. Rozpoczęcie pracy z pacjentem z długą historią leczenia wymaga nieraz zrewidowania postawionych wcześniej diagnoz, powtórzenia lub pogłębienia badań. Bez trafnej diagnozy i rozpoznania przyczyn zaburzenia nie ma szans na skuteczne leczenie.

Beata Biały - dziennikarka, psycholożka, autorka bestsellerowych książek, m.in. „Słońca bez końca. Biografia Kory”, „Osiecka. Tego o mnie nie wiecie”. Od wielu lat kreśli w swoich wywiadach i artykułach portrety niebanalnych ludzi.

Michał Lew-Starowicz - lekarz, specjalista psychiatra i seksuolog, psychoterapeuta, wykładowca akademicki. Badacz mózgu i emocji człowieka oraz autor wielu prac naukowych. Popularyzując wiedzę poważnie lub na wesoło, trzyma się faktów i dzieli doświadczeniem.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze