1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Ten film jest jak terapia szokowa. Widzowie wychodzą zapłakani”. Maja Pankiewicz w rozmowie o filmie „Innego końca nie będzie”

„Ten film jest jak terapia szokowa. Widzowie wychodzą zapłakani”. Maja Pankiewicz w rozmowie o filmie „Innego końca nie będzie”

Maja Pankiewicz, aktorka: „Moja kobiecość wymyka się stereotypowym normom. Kiedyś się tego wstydziłam, a dziś jestem z tego dumna”. (Fot. Rafał Chojnacki)
Maja Pankiewicz, aktorka: „Moja kobiecość wymyka się stereotypowym normom. Kiedyś się tego wstydziłam, a dziś jestem z tego dumna”. (Fot. Rafał Chojnacki)
Maja Pankiewicz nie boi się trudnych ról, ale ta była dla niej wyjątkowym wyzwaniem. W „Innego końca nie będzie” aktorka wciela się bowiem w postać młodej kobiety, która musi zmierzyć się ze stratą ukochanego ojca i której decyzje budzą skrajne emocje. Jak przygotowywała się do tej roli? Co było dla niej najtrudniejsze? I dlaczego film zostaje w widzach na długo po seansie? Oto, jak wyglądały kulisy pracy nad jednym z najbardziej poruszających obrazów tego roku.

Jakie to uczucie dostać rolę w pewnym sensie pisaną dla Ciebie? Czułaś presję, wiedząc, że to historia inspirowana osobistą stratą autorki scenariusza i reżyserki? Podobno pod koniec pisania Monika Majorek zobaczyła w tej roli właśnie Ciebie.
Z Moniką spotkałyśmy na dwa lata przed rozpoczęciem planu i dużo rozmawiałyśmy jeszcze zanim rozpoczął się etap castingowy. Kiedy zostałam ostatecznie obsadzona Monika dopuściła mnie do procesu tworzenia scenariusza. Zaufała mojej intuicji, wspólnie rozgadywałyśmy każdą najmniejszą kwestię. Jestem jej za to ogromnie wdzięczna. Jako aktorka często borykam się z uczuciem braku sprawczości w tym zawodzie. W tym przypadku wiedziałam od początku – ten film będzie stał na aktorach. I ja muszę wiedzieć co robię. Szybko zrozumiałam też, że „Innego końca nie będzie” to historia inspirowana stratą, którą Monika przeżyła i będzie to dla niej osobiste kino. Poczułam więc, że w pewnym sensie zagram Monikę i się przestraszyłam.

Ale nie było to powiedziane to wprost?
Nigdy. Monika była też bardzo otwarta na moje propozycje i intuicje: nie blokowała mnie i nie mówiła „ta postać nigdy by tak nie zrobiła”. Gdy w końcu przegadałyśmy cały „przebieg postaci” i wszystkie relacje, przekazała mi pałeczkę i Ola stała się bardziej moja niż jej. W trakcie wspólnego procesu pracy nad scenariuszem nauczyłyśmy się z Moniką siebie nawzajem, znalazłyśmy wspólny język, zbudowałyśmy zaufanie i poczułyśmy się ze sobą bezpiecznie. Gdy wreszcie weszłyśmy na plan – to było dla mnie zwieńczenie pięknej podróży i czysta przyjemność. Bałam się jedynie, że istnieje ryzyko, że widzowie nie polubią mojej bohaterki i nie będą z nią empatyzować. To postać, którą ciężko obronić, bo jej konfrontacyjne metody działania są trudne i być może widzowie będą się na nią trochę wkurwiać.

Maja Pankiewicz w filmie „Innego końca nie będzie” (Fot. Katarzyna Średnicka/materiały prasowe Kino Świat) Maja Pankiewicz w filmie „Innego końca nie będzie” (Fot. Katarzyna Średnicka/materiały prasowe Kino Świat)

Ja też długo szukałam w sobie empatii do niej, bo wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, nie zagram tego. W pewnym momencie dotarło do mnie, że po pierwsze Ola cierpi na depresję, po drugie – nie mam prawa oceniać jej metod działania, ponieważ osobiście nigdy nie przeżyłam takiej straty jak ona. Nie mam pojęcia jak bym się zachowała na jej miejscu. Poczułam respekt do niej za to, że nie odpuszcza w dążeniu do prawdy, że walczy o niezamiatanie rzeczy pod dywan. Ona po prostu czuje, że jeżeli rodzinnie tego nie przepracują, nigdy nie pójdą dalej. Tylko, że metody, które ona stosuje, są trudne do zniesienia – idzie na wojnę prawie z każdym. Ola jest w limbo, w matni, miota się. Nie pogodziła się ze stratą i nie jest w stanie się od niej uwolnić.

Czytaj także: Bo mi umarłeś i teraz nagle zostałam „wobec nikogo”

To ciekawe, co mówisz, bo ja od początku miałam do niej mnóstwo empatii.
Myślę, że początkowo trudno się zahaczyć o Olę. Potem, w trakcie trwania filmu ta bariera puszcza. Ostatecznie widzowie wychodzą poruszeni na maksa. Ważne też, żeby zdać sobie sprawę, że ona skrywa w sobie ogromne poczucie winy, bo po pierwsze: nie odebrała telefonu od ojca przed śmiercią, a po drugie: opuściła ten dom kilka lat temu. Mama i brat mają do niej pretensje, że wyjechała, zostawiła ich, uciekła, wybrała siebie, po czym dość długo umywała ręce. Kariera, którą miała robić w Warszawie nie wyszła i teraz wraca po dłuższym czasie do rodzinnego domu, czując się ze sobą jak „wielka przegrana”.

Gdy dostałaś rolę, zaczęłyście się spotykać i rozmawiać. Jaka wizja filmu zrodziła się Wam z tych spotkań i w którą stronę chciałybyście pójść? Co chciałyście tym filmem przekazać?
Wszystko prowadziło do tego, żeby pokazać film szczery do bólu, ludzki, o czymś, co ludzi łączy ze sobą.

Film miał być od początku prostą historią, opartą na aktorach, opowiedzianą szczerze i uczciwie. Myślę, że to się udało, dlatego tak ważna była relacja między aktorami a Moniką. Bo ten film to nie jest popis wizualny, estetyczny. Żeby było jasne – Mateusz Skalski zrobił piękne zdjęcia, ale założenie było takie, że kamera ma być podporządkowana historii i emocjom. To miał być film oparty na grze aktorskiej. Jako widzka uwielbiam się w kinie wzruszyć i pośmiać. To niby takie proste, a jednocześnie najtrudniejsze do osiągnięcia. Nasz film miał złapać za serce i za gardło.

Nie mogę wyjść z podziwu, jak ludzie reagują na ten film. Jest jakieś ogromne poruszenie, ludzie masowo na nim płaczą. W trakcie Warszawskiego Festiwalu Filmowego wiele osób przyszło drugi raz ze swoimi rodzinami. Dostaliśmy tam nagrodę publiczności. Nie wyobrażam sobie lepszego odbioru. Nie miałam też nigdy takiego doświadczenia, żeby ludzie przytulali się do nas twórców po projekcji, opowiadali swoje prywatne historie, mieli taką potrzebę dzielenia się z nami tym, co sami przeżyli. Dokładnie taki miał być ten film. Chcieliśmy dać ludziom poczucie, że nie są sami.

Ostatnio podobne reakcje i dyskusje wywołał „Minghun” Jana P. Matuszyńskiego, ale tam jest jeszcze ten element obcej kultury. Wasz film jest jednak bardziej uniwersalny, więc myślę, że więcej widzów odnajdzie w tej historii. Ja miałam też skojarzenie z filmem „Dobrzy nieznajomi”.
Mi się z kolei kojarzy z „Aftersun”.

Też widziałam takie komentarze. Ale to wszystko dobre koneksje, prawda?
Tak, to się dobrze kojarzy.

Wracając do Twojej bohaterki – oglądając Olę dużo myślałam o Karolinie z „Morderczyń”. Dla mnie te dziewczyny są w pewnym sensie podobne: nie tylko ze względu ojca, którego straciły, ale też pod kątem charakteru. Obie są silne i niezależne z zewnątrz, a pod spodem – kruche jak porcelana.
Pięknie to nazwałaś, dokładnie tak jest.

Czytaj także: Gdy rozpada się męski świat – o samobójstwach mężczyzn mówi psychoterapeuta Benedykt Peczko

Wydaje mi się, że Tobie z takimi postaciami jest bardzo do twarzy. A jak Ty się z nimi czujesz? Czy to jest droga, którą sobie obrałaś?
W dużej mierze zazębia się to z etapem życia, w którym byłam kręcąc te dwie rzeczy. Po szkole teatralnej, która była dla mnie ciężkim przeżyciem, wypracowałam sobie pancerz ochronny – kobiety silnej, o ostrym spojrzeniu, niedostępnej – bo nie wiedziałam jak się chronić, pomimo, że ten zawód wcale nie jest straszny i ludzie nie są straszni. Są cudowni, ale szkoła przygotowała mnie, że to będzie Wietnam. Stworzyłam pancerz, chcąc chronić delikatną osobę w środku. Boję się zranienia, w związku z czym na pewno zazębiam się z tymi bohaterkami, chociażby determinacją, uporem w dążeniu do zadawania pytań i do prawdy. Ciekawe jest też to, że w propozycjach filmowych, które dostaję, dopadają mnie tematy, którymi powinnam zająć się w życiu osobistym.

Na przykład?
Dopóki nie zaopiekowałam się relacją z moim tatą, dobijał się do mnie temat ojca. W ciągu ostatniego roku przeprowadziłam najważniejsze rozmowy z moim tatą ever – być może właśnie pod wpływem tego, że wątek ten atakował mnie z każdej strony, bo w teatrze też dostawałam role związane z ojcem.

W tym momencie rozstałam się po 8 latach i dostałam w filmie główną rolę dziewczyny, którą po 7 latach zostawia chłopak z dnia na dzień. Dopóki się jakimś tematem nie zajmę i nie przepracuję go, to będzie mnie on atakować. Do skutku.

Prywatnie jesteś taka jak Ola? Nieustępliwa i zadziorna? Scena ze zrywaniem banera informującego o sprzedaży domu najlepiej pokazuje to, jaka jest: nie ogląda się na nikogo, tylko bierze sprawy w swoje ręce i działa.
Działam, biorę sprawy w swoje ręce. Jestem dość mocno zorganizowana i konkretna. Przejęłam to od mojej mamy, ale nie idę na konflikt z ludźmi. Staram się rozwiązywać konflikty, a nie atakować.

Myślisz, że Ola poszła na konflikt?
Myślę, że tak. Zrobiła temu domowi terapię szokową.

Ja tak tego nie odebrałam. Myślę, że miała dobre intencje.
Nawet z mamą?

Tak. Uważam, że chciała dobrze mimo wszystko.
W takim razie bardzo mnie to cieszy.

Widziałam nagranie zza kulis, w którym powiedziałaś, że jest to film o miłości i tęsknocie. Dla mnie to bardziej film o traumie, żałobie, zostawianiu rzeczy za sobą i zamykaniu pewnych spraw. W każdym z tych przypadków rozmawiamy o grzebaniu w bardzo trudnych, niewygodnych emocjach. Jak znajdowałaś w sobie siłę, żeby na ekranie uderzyć w te odpowiednie struny i żeby to rezonowało z widzami? A z tego, co mówisz, rezonuje.
Dużo rozmawiałyśmy z Moniką o tym, czego szukamy w danym momencie filmu. Super było to, że na planie była ekipa wspaniałych, empatycznych ludzi, grających do jednej bramki. Nie miałam poczucia, że jestem na pokładzie sama z Moniką, tylko wszyscy pracowali na to, żebyśmy mieli komfort pracy, skupienie, przestrzeń wejście w postać i pozostanie w tych emocjach przez kilka godzin, bo to jest najtrudniejsze. Raz, żeby je wyzwolić, a potem żeby je trzymać, trwać w nich i je powtarzać, bo na przykład sceny w szopie mieliśmy cztery duble.

W ciągu jednego dnia?
Obie sceny szopy nakręciliśmy jednego dnia. To był trudny dzień, ale ekipa bardzo nas wspierała. Była cisza przed ujęciem, mogłam się odizolować i skupić – to są ważne rzeczy, a w szopie byliśmy tylko my aktorzy, dwóch operatorów i dźwiękowiec. I tyle, nikogo więcej. Kręciliśmy to też z dwóch kamer jednocześnie, co bardzo ułatwiło nam pracę i zmniejszyło ilość ustawień. Kamery łapały reakcje wszystkich bohaterów naraz. Na planie było takie skupienie i taka uważność, jak w scenach intymnych.

Ja też nie widziałam wcześniej nagrania, które Bartek Topa, czyli mój filmowy tata, przygotował. Zobaczyłam je dopiero w trakcie pierwszego dubla. Włączając je, nie wiedziałam, czego się spodziewać. To też było zamierzone, tak samo zrobiłam w „Morderczyniach”, w scenie, w której stoję nad ciałem mojego ojca w prosektorium. Oczywiście nie był to Tomasz Schuchardt, tylko ucharakteryzowany statysta, ale pierwszy raz zobaczyłam go dopiero w momencie odkrycia płachty. Uwielbiam takie rzeczy – to mi podbija adrenalinę i zaskoczenie. Jeśli na mnie ma to zadziałać, a nikomu to nie przeszkadza, lubię takie niespodzianki.

Czerpałaś ze swoich doświadczeń?
Nie przeżyłam jeszcze takiej straty, nawet nie wiem, co to znaczy, więc czerpałam bardziej ze strachu przed nią. Żegnanie moich rodziców to jedna z tych rzeczy, których boję się najbardziej. Nie mogę sobie nawet tego wyobrazić.

Jestem jedynym dzieckiem i zawsze marzyłam o rodzeństwie. Ten film dał mi poczucie, co to znaczy je mieć. Nawet jeżeli jest konflikt, to jesteśmy w tym razem. I mimo, że każdy człowiek przejdzie tę stratę prędzej czy później, to fakt, że kiedyś żegnać moich rodziców będę sama – mnie paraliżuje. Tym bardziej nie wyobrażam sobie, co to znaczy przeżyć taką nagłą stratę jak Ola.

Mnie też to osobiście bardzo ukuło, bo są straty, do których można się przygotować. Ja przeżyłam stratę mojej ukochanej babci, która odeszła dożywając prawie stu lat, ale przygotowywałam się na to miesiącami. Aklimatyzacja nastąpiła. To była pełna zgoda, ale taka niespodziewana strata z dnia na dzień, to zupełnie inny wymiar.
Ja też na odejście mojej babci długo się przygotowywałam. Pamiętam, że jak leżała ubrana elegancko przez moją mamę. Była taka malutka – jak pudełko bez babci w środku – a gdy dotknęłam jej dłoni, była zimna jak lód. To było też bardzo mistyczne doświadczenie, bo świece, które zapaliła jej opiekunka, nagle zgasły w chwili jej odejścia.

Czytaj także: Jak nie przekuć żałoby w depresję i zaakceptować stratę? Rozmowa z Ewą Woydyłło

W filmie mamy też zderzenie dwóch sposobów radzenia sobie z traumą. Ola w zasadzie sypie sól na otwartą ranę: ciągle wraca myślami do przeszłości i szuka wytłumaczenia. Tymczasem jej matka, grana przez Agatę Kuleszę, jest na kontrze: też cierpi, ale reprezentuje całkowite wyparcie. Powiedziałaś, że nie miałaś jeszcze okazji przeżyć straty tak bliskiej osoby, ale na co dzień który rodzaj radzenia sobie z traumatyczną sytuacją jest Ci bliższy?
Zależy od sytuacji. Wyparcie nigdy nie jest dobre. Wszystkie moje wyparcia, jeżeli się zdarzały, wracały do mnie rykoszetem. Ja jestem całym sercem za terapią i za rozmowami, nawet jeżeli są one trudne. Odbyłam kilka takich trudnych rozmów w życiu i myślałam, że nie dobrnę do końca, ale potem okazuje się, że po konfrontacji przychodzi ulga i oczyszczenie. Nie wiem czy wszystko, ale na pewno wiele rzeczy da się przepracować rozmową. To jest mój sposób na radzenie sobie z problemami: rozmawianie i nie odkładanie ich. Polecam rozpracowywanie rzeczy na bieżąco.

Jak budowaliście na planie tę rodzinną więź? Słyszałam o wspólnym tapetowaniu pokoju i różnych zadaniach, które dostawaliście od Moniki. Jak udało się Wam pokazać te trudne aspekty relacji, która kiedyś była bardzo bliska, a teraz wszystko się sypie, bo po drodze wydarzyła się trauma?
Po pierwsze: był to dobry casting, po drugie: były próby i improwizacje i po trzecie: temat, który łączy. Dużą robotę zrobił też czas spędzony razem. Z Sebastianem Delą zostaliśmy równolegle obsadzeni, więc razem castingowaliśmy dziewczyny do roli Ajki. Wtedy się poznaliśmy i bardzo do siebie zbliżyliśmy, tak po ludzku. I potem, gdy została wybrana już Klementyna Karnkowska, pojechaliśmy na długą improwizację do domu rodzinnego razem z Agatą Kuleszą i Bartkiem Topą. Gotowaliśmy obiad, była wycieczka do sklepu, rodzice dali kasę, takie rodzinne klimaty. Ja robiłam zdjęcia; to miał być ostatni dzień przed wyjazdem Oli do Warszawy, a w rzeczywistości to był Dzień Ojca. Napisałam nawet Bartkowi liścik z tej okazji.

Zdarzyło się tam dużo magicznych rzeczy, ale przede wszystkim nawiązała się między nami taka swobodna międzyludzka chemia. Poczuliśmy się ze sobą bezpiecznie i to było wspaniałe, że tak wielcy aktorzy, jak Agata i Bartek, poświęcili na to swój czas. Monika oglądała to z boku, nie przeszkadzała nam. Dała temu płynąć. Została z tego rodzinna relacja fotograficzna i to nam zbudowało wspólne wspomnienie, do którego emocjonalnie mogliśmy się odnosić. Wszystkim nam dobrze to zrobiło.

Potem mieliśmy kolejną improwizację z tapetowania pokoju, już z samym rodzeństwem. Dostaliśmy polaroida, puściliśmy muzę. Byliśmy sami i mega się ze sobą zaprzyjaźniliśmy.

Klementyna Karnkowska (Ajka), Maja Pankiewicz (Ola) i Sebastian Dela (Pipek) w filmie „Innego końca nie będzie” (Fot. Katarzyna Średnicka/materiały prasowe Kino Świat) Klementyna Karnkowska (Ajka), Maja Pankiewicz (Ola) i Sebastian Dela (Pipek) w filmie „Innego końca nie będzie” (Fot. Katarzyna Średnicka/materiały prasowe Kino Świat)

Co Ci dała praca z Agatą Kuleszą i Bartkiem Topą? Czego się od nich nauczyłaś?
Agata bardzo przypomina moją mamę, nie tylko przez fizis, ale też charakterologicznie.

No właśnie, Wy nawet fizycznie jesteście do siebie trochę podobne!
Mamy wspólny rys, widzę to na ekranie, ale początkowo bałam się, że Agata mnie zje (śmiech). Od lat marzyłam o tym, żeby z nią pracować, w zasadzie od kiedy zobaczyłam „Różę”. Kiedy się okazało, że będzie grała moją mamę, oszalałam z radości. Z jednej strony czułam, że jesteśmy podobnym gatunkiem, a z drugiej – byłam bardzo onieśmielona spotkaniem z tak wybitną aktorką. Na szczęście Agata jest wspaniała, mega partnerska, bardzo otwarta. Nie traktuje z góry i nie wklucza.

Jak prawdziwa matka.
Opiekowała się nami, ale nie mentorowała nam, tylko traktowała po partnersku. Godzinami potrafiła siedzieć za kamerą i podrzucać teksty. Niektórzy wielcy aktorzy się na to burzą i już tego nie robią, ale jej zależało. To też oznaka wielkiego szacunku. Agata jest wspaniałą aktorką, zwierzęciem filmowym i scenicznym. Rozmawia ze wszystkimi na planie, śmieje się, jest duszą towarzystwa, po czym w sekundę, na hasło „akcja”, gra takie tematy z taką intensywnością, że masz ciary, a przy okazji jest dobrym człowiekiem. Taka kombinacja prawie się nie zdarza. Dla mnie to jest ideał z tego pokolenia dojrzałych aktorów. Top, numer jeden.

A Bartek Topa?
Z Bartkiem miałam tylko jeden dzień na planie, ale mega miły. Bartek jest cudownym człowiekiem. VHS-y, które nagrano do tego filmu, robią ogromną robotę dla tego filmu. Bez tego, co się działo kiedyś, jaki on był, jaki był radosny, jakim był kochanym ojcem, nie byłoby tego filmu dla mnie.

Razem nakręciliśmy jedynie dwie sceny, ale dzięki tym improwizacjom miałam punkt odniesienia. Bartek jest wspaniałym aktorem i cudownym człowiekiem. Z Agatą miałam więcej do czynienia, ale to, co on nagrał w tej szopie, to mnie to zabiło.

Czytaj także: Gdy rozpada się męski świat – o samobójstwach mężczyzn mówi psychoterapeuta Benedykt Peczko

Jakim przystankiem w Twojej karierze jest ten projekt?
Mega ważnym. Ten film zostanie w moim sercu na zawsze.

Ja mam takie poczucie, że to jest jakiś przełom. A jak Ty to widzisz?
Boję się takich słów, że coś jest przełomem. Ostatnio usłyszałam, że to mój wielki powrót do kina po „Eastern”, kiedy ja nawet nie czuję, że z niego zniknęłam. Zrobiłam w międzyczasie dwa duże seriale – „Morderczynie” i „Warszawiankę” – które są absolutnie na filmowym poziomie.

Jestem dumna z naszego filmu. Mam wrażenie, że został zrobiony z myślą o człowieku. Zobaczymy z perspektywy czasu, czy coś zmieni, ale już teraz widzę, jak reagują na niego ludzie. Rozmowy o nim z dziennikarzami też są bardzo osobiste i emocjonalne – to prawdziwe rozmowy, nie tylko wywiady.

Też myślę, że to szczególny film, a te rozmowy są jego przedłużeniem.
Boję się, że ludzie nie pójdą do kina, bo to kameralna produkcja. Ale na szczęście mamy dużego dystrybutora Kino Świat, z czego bardzo się cieszymy. Plus w dzisiejszych czasach wszystko w końcu trafia na platformę i myślę, że nasz film też tam trafi i wtedy uda się dotrzeć do większego grona ludzi. Mam też nadzieję, że przyciągniemy widzów nazwiskami Agaty Kuleszy i Bartka Topy. Myślę, że warto, bo takiego filmu brakowało w polskim kinie.

To film o radykalnej empatii, a ludzie potrzebują takich historii. Fajnie jest oderwać się w kinie od rzeczywistości, kompletnie odkleić – ale fajnie jest też zobaczyć coś, co tak rezonuje.

Tylko ludzie nie chcą już oglądać śmierci czy traum na ekranie. Polacy boją się smutnych filmów, a w kinie szukają głównie rozrywki. Jak zachęciłabyś ich, aby jednak zaryzykowali i udali się na „Innego końca nie będzie”?
Myślę, że trailer zrobi swoje, bo jest bardzo poruszający, podobnie jak sam film. Obiecuję, że ci, którzy przyjdą na niego, nie pozostaną wobec niego obojętni, bo to kino, które chwyta to za serce i za gardło. Zachęcam, żeby iść na ten film z rodziną albo bliskimi sobie osobami i przeżyć to razem. Rozmawiać o tym. Wierzę w to, że ten film zachęca do dialogu.

Dla mnie to jest jednak film o miłości i tęsknocie, bo bez tej miłości i tęsknoty nie byłoby takiej straty. Trzyma w napięciu, być może jest smutny, ale na koniec daje nadzieję i przynosi jakiś rodzaj oczyszczenia.

To prawda, tam jest pewnego rodzaju happy end.
Ja bym poleciła go tak naprawdę każdemu, bez względu na background i pokolenie. To nie jest film tylko dla osób, które straciły kogoś bliskiego. To jest też film dla tych, którzy tę stratę mają przed sobą i potwornie się jej boją, czyli dla wszystkich.

Bartłomiej Topa i Agata Kulesza na planie filmu „Innego końca nie będzie” (Fot. Katarzyna Średnicka/materiały prasowe Kino Świat) Bartłomiej Topa i Agata Kulesza na planie filmu „Innego końca nie będzie” (Fot. Katarzyna Średnicka/materiały prasowe Kino Świat)


Niedługo zobaczymy Cię w filmie „Terytorium”. O czym będzie, kogo tam grasz i kiedy premiera?
Premiera prawdopodobnie odbędzie się na festiwalu w Gdyni. Będzie to thriller sensacyjny, debiut w reżyserii Bartka Paducha. Jest w nim wątek kryminalny, a ja gram dziewczynę z prowincjonalnego bloku, która jest w związku z policjantem zamieszanym w tę sprawę.

To bohaterka ulepiona z tej samej gliny, co Karolina z „Morderczyń”?
Jest na pewno waleczna. Ma małe dziecko, więc musi walczyć o przetrwanie. Myślę, że to będzie dobre, sensacyjne kino z dużym emocjonalnym ładunkiem.

Boisz się szuflady?
Ja już w niej jestem. Widzę, jakie propozycje dostaję. Słyszałam, że to tak zwane emploi, na które nie mamy wpływu i które ciężko zmienić. Fakt – na ekranie mam w oczach charakterystyczny smutek. Słyszałam nie raz, że jestem „starą duszą”. Może stąd przychodzą do mnie takie role o dużym ciężarze emocjonalnym. Słyszałam też: „ostra”, „męska”, „androgeniczna”. Tak, to część mnie, ale nie boję się być słaba, krucha, delikatna i sexy. Jestem w procesie definiowania, czym jest dla mnie kobiecość. Wiem na pewno, że moja kobiecość wymyka się stereotypowym normom. Kiedyś się tego wstydziłam, a dziś jestem z tego dumna.

Maja Pankiewicz, rocznik 1993, aktorka filmowa, serialowa i teatralna. Na stałe związana z Teatrem Studio w Warszawie. Na dużym ekranie zadebiutowała w „Eastern”, a na małym – w serialu „Szóstka”. Zagrała też główne role w serialach „Morderczynie” i „Warszawianka”. Najnowszy film z jej udziałem, „Innego końca nie będzie”, w kinach od 28 lutego.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze