Podobno po sześćdziesiątce postanowiłeś zostać surferem? I to nie e-sportowcem, tylko prawdziwym pogromcą oceanów. To plotka czy naprawdę zostałeś nowym guru ruchu ageless?
Widzę, że trochę za mną tęsknisz, bo śledzisz mój Instagram. I masz rację, wszedłem w kryzys wieku średniego, co przy 62 latach jest wybaczalne. A poważnie, to w maju tego roku, w dzień urodzin, obudziłem się i powiedziałem sobie, że nie przyjmuję swojego wieku do wiadomości. Na co on mi odpowiedział: „To zrób coś, co dla 62-latka jest poza zasięgiem”.
Było trudno ustać na tej desce? Dla mnie to na sto procent jest poza zasięgiem, a jestem od ciebie 20 lat młodsza.
Najstarszy surfer, którego znalazłem w Internecie, ma 90 lat, więc uznałem, że nie jestem bez szans. Dlatego od maja do sierpnia cztery razy w tygodniu trenowałem, żeby wzmocnić organizm.
O wow, szanuję! Wielu ludzi chce się odmładzać pasją wymagającą fizycznie, ale mało kto tak solidnie się do tego przygotowuje. Moi starsi koledzy ostatnio opowiadali, jak na ich spontanicznie rozegranym meczu old boyów połowa składu zeszła z boiska z kontuzjami zwieńczonymi ortezą.
Jak wymyśliłem ten surfing w maju, to żyłem nim przez kilka miesięcy. Trening siłowy i na równoważni. Bałem się kompromitacji, bo jeszcze namówiłem na to córkę, więc trenowałem jak szalony. Zaczęliśmy też uprawiać jogę. Wiesz, że teraz przez kilka minut udając drzewo, stoję sobie na jednej nodze, żeby się zrelaksować? Kiedy poczułem się gotowy, pojechaliśmy z Anią do Portugalii. Wszedłem do wody i... pierwszego dnia udało mi się stanąć i popłynąć na desce! To jest coś poza moją umiejętnością opisu, bo wszystkie słowa zabrzmią tu zbyt banalnie. Wydobywasz się spod kipiącej fali, stajesz na niej i ją ujarzmiasz. Oczywiście moja fala była z tych nie największych, ale istotą było to, że płynąłem, że dałem radę.
Pasja to jest coś, co bezwzględnie nas odmładza, wyposaża w energię, która roztacza wokół nas aurę młodości. Ja ją rozumiem jako informację dla świata, że ciągle nam się chce i ciągle nas coś jara.
Doskonale to opisałaś. No i ta satysfakcja, gdy się udaje coś, co wydawało się poza zasięgiem. Po powrocie zaczęliśmy z córką sprawdzać spoty surfingowe na zimę. Podobno fajnie jest na Bali, słyszałaś coś o tym?
Jeśli chodzi o Bali, to ciągle słyszę o wyjazdach Polaków w celu uduchowienia, poznania lokalnych szamanów, oczyszczenia duszy i ciała, uzdrowienia i śpiewania mantr. Czyli w sumie też o próbie przechytrzenia zegarmistrza światła, tak jak z tym sportem. Ciągle chodzi nam o to, by być nieśmiertelnymi.
U mnie jest inny syndrom. Przez ostatnie 40 lat bardzo intensywnie pracowałem. Ta praca przesłaniała mi wiele relacji i pasji. Gdy to sobie uświadomiłem, postanowiłem zwolnić i zadałem sobie pytanie, co przegapiłem. Czymś takim był surfing. No i w maju zadałem sobie pytanie, czy wobec marzeń powinniśmy kapitulować. Wynik rozmowy był optymistyczny, bo uznałem, że nie.
Coraz częściej obserwuję, że późne odkrywanie pasji ma jakiś link do młodości. Czyli coś, co robią ludzie starsi, żeby poczuć się młodziej. Nie mówię, że to coś złego, tylko widzę, że ludzie po sześćdziesiątce raczej nie wpadają w wir szachów, tylko wybierają właśnie kitesurfing albo surfing, albo ściankę wspinaczkową.
Zrobiłem przegląd tego, co kiedyś mi umknęło. Siłą rzeczy sięgnąłem do młodości, więc do spraw związanych z witalnością. Ale to nie jest tak, że ta podróż w przeszłość mnie zdominowała. Równolegle zrobiłem listę lektur zapomnianych i po wyjściu z oceanu, leżąc na piasku, dla utrzymania portugalskiego klimatu czytałem „Księgę niepokoju” Fernanda Pessoy. Czy to cię uspokoiło, że nie zwariowałem? Wróciłem naładowany energią, ze zwizualizowanymi planami.
A mieć plany to podstawa. Byle nimi za bardzo nie rozbawić Pana Boga.
Monika Sobień-Górska dziennikarka, scenarzystka filmowa, autorka książek z gatunku literatury faktu, a ostatnio również powieści sensacyjnej. O życiu może rozmawiać godzinami. Na przykład z Jackiem Dubois.
Jacek Dubois adwokat specjalizujący się w prawie karnym. Po godzinach pisze książki i felietony i przyjaźni się z Moniką.