Musiałem wynająć samochód. Wytłumaczono mi, że najważniejsze jest ubezpieczenie. Bo niby w cenie najmu mam już jedno, ale takie byle jakie, że jak mi na parkingu wiewiórka się otrze szorstką sierścią o lakier, to muszę i tak zapłacić za lakierowanie całego pojazdu.
Tytuł z pewnego portalu: „Spotyka się z byłym partnerem eks-przyjaciółki”. W sumie miło, że wcześniejsze związki i przyjaźnie są uczciwie pokończone przed utworzeniem nowych, ale jak trudno to potem precyzyjnie opisać! Można stworzyć jeszcze podkategorie – na przykład „przyszły eks” (bo wiadomo, że go rzuci, wszystkich rzuca), „była była” (czyli taka, z którą się rozstał, ale wrócili do siebie) itd.
Fakt, nie jest to zjawisko nowe – prawie 100 lat temu opisał je w piosence „Krzyżówka” Marian Hemar. Streszczę: towarzystwo spotyka się na przyjęciu, robi się niezręcznie, bo okazuje się, że każdy z każdą już kiedyś był. „Lidka była pierwszą żoną Jasia/ A Fela była pierwszą żoną Stasia/ A Dzidka była pierwszą żoną Misia/ A Hela była pierwszą żoną Rysia/ A drugą żoną Rysia była Lidka/ A drugą żoną Misia była Fela/ A drugą żoną Stasia była Dzidka/ A drugą żoną Jasia była Hela…” Pod wpływem alkoholu zabawa tak się rozkręca, że nagle wszyscy zapomnieli, kto aktualnie jest z kim.
30 lat temu koleżanka, która właśnie zamieszkała w Niemczech, pokazała mi umowę najmu mieszkania. Liczyła kilkadziesiąt stron, zawierała zdjęcia i było opisane wszystko: miejsce ustawienia stolika, gdzie są gwoździe w ścianach, numer fabryczny farby użytej do pomalowania przedpokoju, liczbę wgnieceń siedziska fotela… Coś może zmyśliłem, ale naprawdę zaszokowała mnie precyzja tych zapisów. Pomyślałem wtedy: „Uff, na szczęście u nas nigdy tak nie będzie”. Przede wszystkim – kto będzie podpisywał umowy najmu mieszkań? Żeby płacić od tego podatek? Też pomysł!
Minęło zaledwie 30 lat i – parafrazując pewne uliczne zawołanie – „Tu są Niemcy!”. Przynajmniej w kwestii precyzji. Musiałem wynająć samochód. Dostałem umowę. Pani załatwiająca formalności wytłumaczyła mi, że i tak najważniejsze jest ubezpieczenie. Bo niby w cenie najmu mam już jedno, ale takie byle jakie, że jak mi na parkingu wiewiórka się otrze szorstką sierścią o lakier, to muszę i tak zapłacić za lakierowanie całego pojazdu. Ale jeżeli dopłacę 190 zł, to nic mnie nie obchodzi – nawet gdybym oddał ten samochód na dwóch kołach, bez dachu i z politycznymi hasłami wydrapanymi gwoździem na lakierze – za wszystko płaci ubezpieczyciel. Jako człowiek niespecjalnie odważny i nie bardzo oszczędny, dopłaciłem. Ruszyłem w drogę. Na pierwszej stacji benzynowej wpadłem w popłoch. Uświadomiłem sobie, że nie wykupiłem dodatkowego sprzątania! Na drzwiach zobaczyłem naklejkę, na której było napisane, jak ma samochód wyglądać przy zwrocie. Sfotografowałem, nie zmyślam:
„Dopuszczalne wyłącznie: • pojedyncze okruszki lub ziarnka piasku, • maksymalnie dwie plamy zmywalne wodą (do 3 cm, np. sok, kawa) z wykluczeniem plam na tapicerce, • na dywanikach kierowcy i pasażerów lekkie zawilgocenie (…)”. To jeżeli chodzi o wnętrze, a na karoserii: „Dopuszczalne wyłącznie: • czysty śnieg lub woda, w tym osad po wyschniętych kroplach (…)”. I najważniejsze – na samochodzie mogły być najwyżej: „pojedyncze zabrudzenia organiczne typu ślady owadów (do 5 śladów na powierzchni 30×30 cm, niezależnie od części karoserii”.
Jaki ubaw miał szwagier, kiedy na parkingu z miarką próbowałem przesunąć resztki dwóch komarów do kolejnego kwadratu 30×30 cm. Jeśli będzie sobie pozwalał na takie podśmiechujki, może niedługo zostać eks-szwagrem byłego przyjaciela. A co do precyzji – sprawdziłem: wypożyczalnia była nasza, polska, słowiańska, piastowska, jagiellońska, sobieska, kościuszkowska, skłodowska, szopenowska i w ogóle. Ale auto niemieckie.