1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Felietony
  4. >
  5. Moda, która ma sens

Moda, która ma sens

Sonia Kisza (Fot. Krzysztof Opaliński)
Sonia Kisza (Fot. Krzysztof Opaliński)
Lekcje historii, literatura popularna, ale też filmy czy seriale – zarówno w Polsce, jak i w krajach anglosaskich – do niedawna skupiały się głównie na elitach. Wreszcie jesteśmy świadkami i świadkiniami przebudzenia, zwrotu ludowego. I tak Anglicy dostali swoją klasę robotniczą w serialu „Peaky blinders”, a my chłopów i chłopki w „1670”.

Kilka miesięcy temu poproszono mnie, bym została ambasadorką inicjatywy Re Fashioned Fundacji Kraina, przy wsparciu Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM Poland). Z 250 zgłoszeń jury wyłoniło 12 projektantów i projektantek z Polski, Ukrainy i Białorusi, którzy w kilka tygodni stworzyli unikalne kostiumy, prezentowane pod koniec sierpnia na pokazie.

Wszystkie tkaniny użyte do szycia pochodziły z drugiej ręki w ramach współpracy z firmą Wtórpol. Najważniejszym założeniem Re Fashioned jest wsparcie rozwoju artystek i artystów w branży modowej poprzez stworzenie okazji do pokazania umiejętności, pomysłów i, jak się okazuje, samych siebie… Moja projektantka (jeden ze strojów był szyty specjalnie dla mnie) Aleksandra Sochan, kostiumografka, absolwentka Międzynarodowej Szkoły Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warszawie, która pochodzi z podlubelskiej wsi, zachwyciła jury nie tylko formą swoich koncepcji, ale także warstwą symboliczną.

Sochan w modowym projekcie pokazuje historię swojej prababci i innych kobiet z rodu. Janina była piękną młodą dziewczyną wydaną wbrew swojej woli za mąż za dużo starszego i szpetnego mężczyznę. Początkowo cierpiała, ale stosunkowo szybko odnalazła się w nowej roli jako żona właściciela dość dużego gospodarstwa i szara eminencja podejmująca najważniejsze domowe decyzje. Do końca życia zachowała hart ducha, charakterystyczne poczucie humoru, a także długi do pasa warkocz. Miała powiedzenie, które było mottem dla wielu młodych kobiet wydawanych siłą za mąż: „Mężczyzna musi być tylko trochę ładniejszy od diabła”. Druga prababcia Aleksandry, Marianna, miała to szczęście, że była absolutnie zakochana w swoim mężu, z kolei córka Marianny, Basia, łączyła wyczerpującą pracę w gospodarstwie z pracą nauczycielki. Zawód ten stał się także zawodem jej córki Katarzyny – matki Aleksandry.

Pokaz Re Fashioned. Od lewej: Sonia Kisza (ambasadorka), Aleksandra Sochan (projektantka), Zofia Styczeń (modelka).  W tekście kostium Soni Kiszy nazywany jest drugą sylwetką, a Zosi Styczeń – pierwszą. (Fot. Konrad Smoleński, Fundacja Kraina) Pokaz Re Fashioned. Od lewej: Sonia Kisza (ambasadorka), Aleksandra Sochan (projektantka), Zofia Styczeń (modelka). W tekście kostium Soni Kiszy nazywany jest drugą sylwetką, a Zosi Styczeń – pierwszą. (Fot. Konrad Smoleński, Fundacja Kraina)

Projektantka na podstawie rodzinnych historii stworzyła dwa kostiumy. W obu cierpienie związane z tożsamością kobiet, szczególnie tych wiejskich, przedstawia przy pomocy krwistego koloru tkaniny. Pierwsza sylwetka składa się z czerwonej sukienki, półtransparentnego płaszcza z falbanami i masywnego welonu z naszytymi szydełkowymi serwetkami z wyhaftowanymi na czerwono ludowymi przyśpiewkami i z malowanym (przez Katarzynę) w maki i chabry rombem pośrodku, wokół którego jest napis „Katarzyna – miłość, Barbara – ciepło, Marianna – pamięć, Janina – siła”.

Przyśpiewki na płaszczu są różne: od pokrzepiających po opisujące samotność i przemoc. Płaszcz zakrywa włosy, tworząc welon. Z przodu na klatce piersiowej Sochan zamieszcza zdjęcia swoich prababć, budując z nich formę okna dla wielkiego czerwonego trójwymiarowego serca.

Druga sylwetka to garnitur: lekko prześwitująca czerwona bluzka, krwistoczerwone spodnie i marynarka z wyhaftowanymi napisami hasłowo opisującymi rzeczywistość wiejskich kobiet: „Bezpodmiotowa”, „Za młoda na małżeństwo”, „Pracująca ponad siły”, „Zmarła przy porodzie”, „Marząca o innym życiu”, „Oddana na służbę”, Porzucona”, „Milcząca przez pokolenia”, „Niechciana”, „Tęskniąca za nauką”, „Zgwałcona” czy „Wydana za morgi” (te słowa znajdują się też na prawie niewidocznej czerwonej sukience pierwszej sylwetki). Do marynarki zostaje przyczepione serce, takie samo jak przy pierwszym stroju. Tu jest wielką broszką zlewającą się z kostiumem, który projektantka przykrywa białą półtransparentną chłopską sukmaną.

Przyśpiewki na płaszczu. (Fot. Konrad Smoleński, Fundacja Kraina) Przyśpiewki na płaszczu. (Fot. Konrad Smoleński, Fundacja Kraina)

W obu projektach opisującą prywatne doświadczenia czerwoną tkaninę projektantka kontrastuje z białym materiałem symbolizującym kulturę ludową. Ma on funkcję dekoracyjną, a jednocześnie stanowi swojego rodzaju ciężar i niewygodę.

W pierwszej sylwetce kolor biały dominuje, a właściwie ukrywa wszystko, co przy ciele, czyli krwistoczerwoną sukienkę, która symbolizuje to, co bolesne i przemilczane. To są te historie, które w wielu przypadkach wychodzą na jaw po latach, ale tak naprawdę są w nas cały czas i w jakiś sposób wpływają na to, jakie jesteśmy. Sochan być może ilustruje jedno z najważniejszych założeń feministek – to, co prywatne, jest w istocie rzeczy polityczne. Zdaje się też rozprawiać z kwestią rzeczywistego życia kobiet na wsi i jego współczesnej estetyzacji. Drugim kostiumem daje swego rodzaju lekcję – biała, chłopska sukmana w trakcie pokazu ma być zdjęta przez modelkę. Wszystko musi wypłynąć na powierzchnię. Cały ból. Prywatne musi stać się publicznym, a mówiąc za Gisèle Pelicot: „Wstyd musi zmienić stronę”.

Użycie przez Sochan babcinych serwet porusza osobiste wspomnienia o mojej babci Andzi, która dziergała i szydełkowała całe swoje życie. Projektantka używa języka, który jest zaskakująco uniwersalny. Nie tylko koronek, ale także haftu, który przynajmniej od XVIII wieku stał się silnie sfeminizowany. Kobiety niemające możliwości rozwijania umiejętności w szkołach, nie wspominając o uczelniach, tworzyły, ozdabiając swoje domostwa właśnie dzięki takim technikom rękodzielniczym. Sztuka była dla nich formą ruchu oporu. Tkanina łączy się z kobietami także poprzez symbole i archetypy. Tkanie, kojarzone z pająkami, boginią Arachne, jest czynnością kreacji, tworzenia czegoś z niczego, co też nawiązuje do macierzyństwa i pokazuje, że nie trzeba rodzić dzieci, żeby wydawać na świat piękno. Tworzenie miało także aspekt wspólnotowości, wiemy, że kobiety wykonywały te czynności w grupach. Były one też powtarzalne, ale wymagały zdolności manualnych, precyzji i ciągłego liczenia. Historia sztuki jako iście patriarchalna dyscyplina wszystkie te dzieła zmarginalizowała. Dopiero teraz dzięki rozwojowi teorii feministycznej i studiów postkolonialnych powoli je odzyskujemy, zauważając, jak duży wkład w naszą kulturę miały te „wiejskie robótki”.

Serca, stanowiące centralny punkt obu projektów Aleksandry Sochan, także mają długą tradycję w sztuce. Od starożytności były domami duszy. Ich skojarzenie z miłością wzmocniły średniowiecze i sztuka dworska. Tego, jak bardzo znaczącym symbolem stały się z biegiem stuleci, dowodzą choćby pochówki serc zyskujące na popularności w dobie nowożytnej. W sztuce ludowej ikonograficzne wzorce z sercem gorejącym czy sercem z wbitymi strzałami pojawiają się bardzo często. Oleodruki z Matką Bożą i Chrystusem z odsłoniętymi sercami stanowiły jedne z najbardziej popularnych przedstawień, mając tym samym ogromne znaczenie dla wiejskiej pobożności.

Mnie kostiumy Aleksandry Sochan zmusiły do zadania sobie pytań. Dlaczego kobiety lepiej się dogadują ze sobą niż mężczyźni? Czemu, nawet jeśli spotykamy kobietę w innym niż my wieku, o innym statusie majątkowym, innym wykształceniu, innym kolorze skóry – jesteśmy w stanie nawiązać z nią głęboką relację? Bo przecież nie tylko dlatego, że jesteśmy socjalizowane do ich budowania. Od dziecka uczy się dziewczynki, jak zjednywać sobie ludzi, chodzić na kompromisy, uczula na uczucia i emocje innych (czasami do przesady, niejedna z nas spędza przez to długie godziny na terapii), ale zdaje się, że ta umiejętność połączenia z innymi kobietami wynika także z biologii – miesiączki, porodu, karmienia piersią, bólu. Oraz doświadczenia funkcjonowania w patriarchalnej kulturze: z męską przemocą, dyskryminacją, ograniczeniem sprawczości. To te wszystkie hasła, które wyhaftowała projektantka na garniturze, sprawiają, że umiemy się zaprzyjaźnić z poznaną pięć minut wcześniej dziewczyną, że czytając je, każda z nas myśli o swoich przodkiniach, których nawet nie znała.

Serca, koronki i ból odnalazłam w podwójnym portrecie Fridy Kahlo „Dwie Fridy”. Obraz przedstawia dwie niemal identyczne postaci, siedzące na ławce i trzymające się za ręce. Artystka pokazuje jedną swoją personę w długiej białej sukni z falbanami – takiej, jakie nosiły właścicielki ziemskie w Meksyku, a drugą w stroju ludowym Tehuana, z regionu Tehuantepec. Obie Fridy mają kamienny wyraz twarzy, a na ich klatkach piersiowych widzimy serca z wyciągniętymi naczyniami krwionośnymi. Frida w białej sukni trzyma nożyczki i próbuje zatamować spływającą po materiale krew, wypływającą z żyły. Serca połączone są kolejną żyłą, która niczym drut wisi między postaciami. Obraz bywa odczytywany w kontekście perypetii miłosnych malarki, ale to przede wszystkim czytelna próba szukania swojej tożsamości – Frida była córką Metyski i niemieckiego imigranta. Sztuka Kahlo, jej przejmujące autoportrety, na których przedstawia swoją niepełnosprawność, ból, poronienia – tak jak stroje Aleksandry Sochan – mają silny związek z kulturą ludową. W Meksyku łączyła ona w wyjątkowy sposób rdzenne, tubylcze wierzenia z hiszpańskim, dewocyjnym katolicyzmem, w którym Mater Dolorosa (Matka Boska Boleściwa) z wbitymi w serce sztyletami zajmuje szczególne miejsce. Obrazy Kahlo często przypominają obrazy wotywne, malowane przez lokalnych meksykańskich artystów nieprofesjonalnych, składane jako ofiary świętym. Język, który stworzyła malarka, a raczej jej kobiece spojrzenie (female gaze) jest unikalne w naszej kulturze, ponieważ patriarchat zwykle wypiera kobiece doświadczenia, trywializuje je, a czasem fetyszyzuje. Mimo że dotyczą połowy ludzkości…

Maryja jako Mater Dolorosa (Hiëronymus Wierix, ok. 1563). Fot. Patrick Guenette/Alamy Stock Photo/Be&W Maryja jako Mater Dolorosa (Hiëronymus Wierix, ok. 1563). Fot. Patrick Guenette/Alamy Stock Photo/Be&W

Od kilku, a może nawet kilkunastu lat księgarnie są zalewane nowościami wydawniczymi na temat chłopstwa, klasy robotniczej i sztuki ludowej. To zjawisko w moim odczuciu jest czymś więcej niż modą, zwrotem czy tendencją. Jest dowodem na to, że jesteśmy zmęczeni poznawaniem historii dominacji – kolonialnej, skupiającej się na wojnach, grabieżach, królach i arystokracji. Wreszcie zrozumieliśmy, czym są klasy społeczne, uświadomiliśmy sobie, że słynne „-ski”, „-ska” wcale nie znaczą, że pochodzimy wszyscy ze szlachty, i pojęliśmy, że kawalerem wybranym nam przez rodziców nie byłby raczej pan Darcy, tylko zapijaczony stary Jaśko ze wsi obok. Na to przebudzenie mają wpływ popularnonaukowe publikacje, takie jak książki badaczki Alicji Urbanik-Kopeć, niedawno wydana „Przepraszam za brzydkie pismo” Antoniny Tosiek czy bestsellerowe „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak (ponad pół miliona sprzedanych egzemplarzy!). Lawinowo powstające na ten temat utwory pokazują, jak bardzo chcemy dotknąć swojej tożsamości, zrozumieć, z czego wynikają pewne przekazywane z pokolenia na pokolenie zwyczaje, nawyki, ale i traumy. Bo życie chłopek czy służących było pełne harówki i cierpienia.

Strój biłgorajski (1955). Fot. Aleksander Haupt (Ilustracja Pochodzi Z Książki \ Strój biłgorajski (1955). Fot. Aleksander Haupt (Ilustracja Pochodzi Z Książki "Polskie Stroje Ludowe" Jana Manugiewicza)

Projekty, takie jak stroje Aleksandry Sochan, a także cała inicjatywa Re Fashioned, w której wiele projektantek nawiązywało w jakiś sposób do kultury ludowej: polskiej, białoruskiej czy ukraińskiej, to kolejny dowód na to, że nasz pokoleniowy ból chce wydostać się na powierzchnię. Musimy rozmawiać o historii kobiet, ich doświadczeniach, żeby je zrozumieć i w efekcie doświadczyć uzdrowienia. Ale uwaga – nie pomoże w tym nastawione na zysk upychanie wszędzie sztuki ludowej, tym bardziej że wiele marek robi to bez szacunku wobec jej twórczyń, za to ze znamionami kradzieży czy przywłaszczenia kulturowego. Nie pomoże też kalkowanie młodopolskiej chłopomanii. Naiwna fascynacja, szukanie niezepsutego, nieuprzemysłowionego świata na wsi – nie tędy droga. Musimy czytać i oglądać, żeby wybaczyć i uleczyć, ale też po to, żeby nie powtarzać historii. Dekolonizować i uwrażliwiać swoje myślenie o przeszłości i teraźniejszości. Potrzebujemy nauczyć się funkcjonować w wielokulturowych środowiskach i wreszcie – umieć się jednoczyć i buntować. Sprawczość była właśnie tym, o co nasze babki walczyły, nierzadko przy pomocy igły czy drutów.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE