Nigdy nie mów „urlop” na wakacje – radzą Płyny. Posłuchajcie, bo warto!
Nie ma chyba obecnie bardziej warszawskiego zespołu niż Płyny. Twórczość założonej w 2004 roku przez Igora Spolskiego i Szymona Tarkowskiego grupy to stołeczna epopeja codzienności. I choć Spolski w międzyczasie wyjechał ze swoją muzyką do Nepalu, to jednak do tej pory efekt tej podróży (pod roboczym tytułem „Cel-Ne-Pal”) na sklepowych półkach się nie znalazł. Mamy za to nowy album „Płynów”. Niepozbawiony elementów egzotyki, ale wciąż twardo stąpający po warszawskich chodnikach.
Między wydanym w 2008 roku „Rzeszów – St. Tropez”, a „Vacatunes!”, do zespołu dołączyła Ola Bilińska, która zastąpiła Katarzynę Priwiezencew. To był dobry transfer, a Bilińska jest filarem drużyny. Taktyka wciąż ta sama: jest ciepłe, słoneczne lato, na nogach klapki, w ręku ręcznik, a w głowie długi weekend. I niekończąca się impreza, na koniec której i tak zostaną tylko najbrzydsze dziewczyny i my. Biblia dla lekkoducha.
„Vacatunes!” zaczyna się od pochwały stołecznej Pragi (choć, sądząc z wypowiedzi muzyków podczas koncertu w warszawskim Koneserze, Płyny są raczej lewo-, niż prawobrzeżne). Tak tu, jak i w kolejnych numerach, najbardziej zapadają w pamięci zmyślne teksty, pełne zabawy słowem, igrania ze znaczeniami i brzmieniami. Bo jeśli Salwador, to w oddali, kto sabotuje sabat soboty, ten zły, a w ogóle on to Alain Delon (patrz: najlepsze na płycie „Pogoda jest sexy”). Mnóstwo tu Manu Chao, są i melodie godne Lennona. Wszystko na tyle zróżnicowane i podane w ciekawych aranżacjach, że nie ma mowy o nudzie czy powtarzalności. To nie jest urlop last minute, to miejskie wakacje pełną gębą.
Płyny, „Vacatunes!”, Thin Man Records