„Agent szczęścia” to wnikliwy obraz poddający refleksji to, czy można zmierzyć szczęście. Mnie ten seans przepełnił smutkiem, sympatią do głównego bohatera i wewnętrznym uśmiechem wobec tego, w jak ograniczony sposób jesteśmy w stanie „zbadać” złożoność ludzkiego umysłu.
Bhutan to jedna z tych egzotycznych krain, o których słyszymy, ale tylko niektórym udało się tam dotrzeć. Mały kraj leżący we wschodnich Himalajach, pomiędzy potężnymi Chinami, a zaprzyjaźnionymi Indiami, liczący 800 000 obywateli. To miejsce wyjątkowe, ponieważ zostało okrzyknięte najszczęśliwszym państwem na świecie. Jak to się stało, że to miano trafiło właśnie na ręce tego narodu? Rządzący w latach 70., czwarty król Bhutanu, Jigme Singye Wangchuck, podczas swojej edukacji w Oxfordzie miał okazję poznać bliżej kulturę zachodu i wyłapać niuanse, które według niego nie działały jak należy. Pobyt w Europie zainspirował monarchę do zmian w ojczyźnie. Po powrocie do Bhutanu król doszedł do wniosku, że determinujący sukces narodu ekonomiczno-gospodarczy wskaźnik PKB, nie jest właściwym sposobem oceniającym jakość życia. Podszedł do tematu znacznie bardziej holistycznie wprowadzając do konstytucji swojego królestwa GNH, czyli szczęście narodowe brutto. Co pięć lat 8000 domostw odwiedza przedstawiciel instytutu odpowiadającego za badania nad GNH, by przeprowadzić wywiad złożony z 200 pytań dotyczących stanu psychicznego obywateli. Wyniki tej obszernej ankiety mają bezpośredni wpływ na planowanie rozwoju społeczno - gospodarczego i nowe rozporządzenia rządu.
„Wyniki Indeksu GNH 2022, który objął ponad 11 052 Bhutańczyków z każdego Dzongkhag, wskazują na znaczną poprawę ogólnego dobrostanu i szczęścia Bhutańczyków. Ogółem 9,5% Bhutańczyków było bardzo szczęśliwych, 38,6% było w dużym stopniu szczęśliwych, 45,5% było mało szczęśliwych, a 6,4% było nieszczęśliwych” – czytamy na oficjalnej stronie Bhutanu. Jak jest naprawdę?
Wróćmy do filmu „Agent szczęścia”, który możecie zobaczyć podczas trwającego od 10 do 19 maja festiwalu filmów dokumentalnych Docs Against Gravity. Twórcy zabierają nas w podróż po wioskach najszczęśliwszego kraju na świecie, w towarzystwie dwóch pracowników instytutu GNH, dając nam szansę wyrobienia sobie własnej opinii na temat poczucia szczęścia u Bhutańczyków. Podążamy za dwójką mężczyzn, którzy gospodarstwo po gospodarstwie, wypełniają formularz stając się powiernikami bolączek i sukcesów ankietowanych. Z każdą kolejną historią, propagowana przez rząd Bhutanu narracja o szczęściu swoich mieszkańców staje pod znakiem zapytania. Z wypowiedzi bohaterów można wyczytać głębokie połączenie z filozofią buddyjską i wiarę w nauki tej doktryny, które nadają sens pewnym aspektom ich życia. Da się jednak wyczuć, że rozwijający się kraj nie daje tak komplementarnej opieki nad obywatelami, by ci mogli być wolni od zmartwień. Dowiadujemy się o chorobie alkoholowej matki jednej z ankietowanych, przemocy fizycznej, a także nierówności płciowej w małżeństwach poligamicznych. Mieszkańcy odizolowanych wiosek odczuwają głęboką samotność i brak możliwości uwolnienia się z tej sytuacji. Nie brzmi to już tak arkadyjsko, prawda?
„Agent szczęścia” (Fot. materiały prasowe)
Paradoksalnie ton historii i stosunek reżysera do „propagandy szczęścia” ujawnia się dyskretnie przez sylwetkę głównego bohatera. Pracownik instytutu GNH, choć urodzony w Bhutanie nie posiada obywatelstwa, przez co nie ma paszportu. Nie ma więc możliwości wyjazdu z kraju, ma problemy ze znalezieniem stałej pracy, a do tego dotyka go wykluczenie w relacjach z kobietami. Kandydatki na żonę dyskwalifikują go gdy dowiadują się o jego statusie obywatelskim. Gdy miał 2 lata, po konfliktach etnicznych w latach 90. jego rodzina straciła obywatelstwo i od tej pory Amber Kumar Gurung walczy, by je odzyskać. Wniosek o przywrócenie praw obywatelskich wysłał po raz pierwszy w 2013 roku, do dzisiaj sprawa nie została rozwiązana. Jak sam mówi: „Czekam całe życie”.
„Agent szczęścia” (Fot. materiały prasowe)
Mimo samotności i widocznego wstydu, jaki wywołuje w nim bycie niepełnoprawnym obywatelem swojej ojczyzny, Amber jest na swój sposób pogodny i pełen nadziei, co wiele mówi o jego podejściu do życia i o tym, jak buddyzm kształtuje rzeczywistość jego wyznawców. Nie widać po nim rezygnacji, która byłaby adekwatną reakcją człowieka po ponad 20 latach walki z systemem o podstawowe prawa, czyli prawo do wolności, wynikające z posiadania paszportu, a także potrzeby poczucia przynależności i zaopiekowania w kraju. Bohater nie poddaje się i wierzy, że czeka go szczęśliwe małżeństwo i dobra przyszłość. Film zamyka scena, w której mężczyzna oddaje się tańcowi i na myśl przychodzą mi słowa wcielającej się w postać matki w „Jojo Rabbit” Scarlett Johnasson: „Dancing is for people who are free. It's an escape from all this” („Taniec jest dla ludzi wolnych. To ucieczka od tego wszystkiego”).
„Agent szczęścia” (Fot. materiały prasowe)
Film duetu reżyserskiego Aruna Bhattarai i Dorotty Zurbó przedstawia słodko-gorzki obraz bhutańskiego narodu i jednocześnie, jeszcze bardziej konfunduje odbiorcę na temat definicji najbardziej pożądanego przez ludzkość uczucia, czyli szczęścia.