Na taką wystawę czekaliśmy od lat. I wreszcie jest, przypominając dorobek artystki prekursorki, i to nie tylko w skali polskiej, ale i światowej.
Stwierdzić, że monograficzna wystawa Marii Pinińskiej-Bereś (1931–1999) jest jedną z najbardziej oczekiwanych wystaw roku, to powiedzieć za mało – o przekrojowym pokazie dorobku tej prekursorki sztuki feministycznej mówiło się od dawna.
Artystka w latach 60. zaczęła odchodzić od klasycznej rzeźby w stronę miękkich form szytych z tkanin, kołder, gąbek i poduszek. Przyjemnych w dotyku, delikatnych obiektów, które można było wykonać domową techniką, bez rzeźbiarskiego zaplecza. To znaki rozpoznawcze jej sztuki, choć wracała też do twardszych i cięższych materiałów.
Jej rzeźby są wymowne, sugestywne. Weźmy choćby „Infantkę z dzwoneczkiem. Klatkę” [na zdjęciu obok]: to sztywna metalowa klatka, w której przecież trudno swobodnie żyć, a jednocześnie dziewczęca suknia, przywodząca na myśl słynny XVII-wieczny obraz Velázqueza „Infantka”. Pinińska-Bereś odwoływała się do kobiecego doświadczenia, cielesności, seksualności. Używała też koloru różowego, który pojawia się w większości jej prac.
Za życia pozostawała w cieniu swojego partnera, rzeźbiarza i charyzmatycznego performera, Jerzego Beresia. Z dzisiejszej perspektywy widać, że wyprzedzała swój czas, poruszając tematy dotąd pomijane. Z perspektywy, jaka w sztuce była wówczas praktycznie nieobecna.