Essaouira - białe miasto w Maroku
Wiatr od oceanu wieje tu niemal bez przerwy. W głąb lądu i w labirynt starych uliczek niesie miły chłód i mgiełkę słonych kropli. Essaouirę (As-Suwajrę) oddziela od fal oceanu warowny mur w kolorze piasku, za nim kryją się tynkowane na biało domy z niebieskimi okiennicami. Wilgoć i sól wżerają się w tynki, łuszczą ściany i nie litują się nawet nad najpiękniejszymi budynkami. Wiatr niszczy miasto, ale to też wiatr je stworzył. Wypełniając żagle statków, przygnał w te strony pierwszych przybyszy: najpierw w starożytności Fenicjan, a potem Portugalczyków, którzy w 1506 roku zbudowali tu przyczółek handlowy Mogador. W międzyczasie berberyjski władca wychowany na rzymskim dworze – Juba II, który poślubił córkę Marka Antoniusza i Kleopatry – założył tu wytwórnię niezwykle pożądanej w początkach naszej ery purpury. Barwnik wytwarzano ze skorup morskich ślimaków – rozkolców, które upodobały sobie płaskie wysepki położone naprzeciwko Essaouiry. Do dziś zwane są – jakżeby inaczej – Wyspami Purpurowymi. Widać je dobrze z murów obronnych nastroszonych blankami, które broniły miasta przed atakiem od strony oceanu. Równy rząd potężnych armat potwierdza, że zagrożenie traktowano poważnie. Towarzyszą im dwa kamienne bastiony ozdobione czterema wieżyczkami przypominającymi korony. Jeden chroni miasto, drugi port, w którym dziś kołyszą się tylko niebieskie rybackie łodzie poławiaczy sardynek. Nie ma już żadnych okrętów płynących na podbój nowych światów.
W XVIII wieku do Essaouiry, czyli Mogadoru, zawijała większość statków przeprawiających się przez Atlantyk, czyniąc z niej istne okno na świat tej części Afryki. Dość powiedzieć, że najważniejsze kraje Europy miały tu wtedy konsulaty, a karawany przemierzające Saharę kończyły swoją wyprawę w Porcie Timbuktu – tak też niegdyś nazywano to miasto. Statki wypełniały ładownie niewolnikami, złotem, chińską porcelaną, strusimi piórami, migdałami, solą, gumą arabską, kością słoniową… Kres świetności portu przyszedł, gdy na północy wyrosła mu konkurencja w postaci Casablanki, a na południu Agadiru.
Essaouira w dzisiejszym kształcie – mury, bastiony, całe białe miasto – to pomysł alawickiego sułtana Muhammada III. W 1765 roku zlecił on projekt jednemu ze swoich więźniów, francuskiemu architektowi Théodore’owi Cornutowi, który wcześniej pracował dla Ludwika XV. Zaprojektował warowne miasto na wzór europejskich fortec, przy okazji burząc doszczętnie portugalską twierdzę Mogador. Rozkład ulic i wewnętrznych placów również jest iście europejski i to właśnie jemu Essaouira zawdzięcza swoją współczesną nazwę, która w języku berberyjskim oznacza „dobrze zaprojektowana”. Jej medina jest jedyną w Maroku, która powstała na podstawie planu.
Prowadzą do niej trzy bramy. Koło jednej z nich, zwanej Bab Marrakesz, mieści się L’Heure Bleue Palais. Ten pięciogwiazdkowy hotel powstał na miejscu dawnego fondouku, czyli noclegowni dla wędrowców z czasów karawan. Później budynek przerobiono na pałac sułtańskiego urzędnika, a w końcu na dom bogatego – arabskiego bądź żydowskiego – kupca. Handlarzy bowiem w XVIII i XIX wieku w tym portowym mieście nie brakowało. Od lat 60. po opuszczonym gmachu hulał wiatr znad Atlantyku, aż w końcu trafił on w ręce duetu architektów ze Studia kO – tych samych, którzy zaprojektowali później wspaniałe Muzeum YSL w Marrakeszu. Dziś na wewnętrznym podwórzu kryje się ogród pełen palm, a na dachu – taras i basen, gdzie można wygodnie rozsiąść się na poduchach i, wystawiając twarz do wiatru, zapatrzeć się na dachy białego miasta.
W wąskich uliczkach mediny od upału chroni już nie bryza, ale cień murów. Gdzie spojrzeć, tam dywany. Wiszą na ścianach i są najlepszą reklamą sklepów ukrytych w podcieniach i podwórzach, gdzie piętrzą się zwinięte w rulony. Są takie o grubych, łaskoczących w stopy splotach z wełny, są tkane na krosnach kilimy. Za każdym rogiem ulicy pojawiają się kolejne. Zielony dywan w nieregularne wzory przypominające berberyjskie tatuaże zaprasza do Galerie Jama. Właściciel kolekcjonuje unikaty wyrażające to, co tkającej je kobiecie w duszy akurat grało, malarskie niczym obrazy i piękne w swej nieregularności, nieprzewidywalności. Z dywanami sąsiadują sklepy z barwną ceramiką i galerie sztuki pełne kolorowych naiwnych obrazów nawiązujących do animistycznych tradycji grupy etnicznej Gnawa, wywodzącej się od potomków niewolników. Kultury arabska, berberyjska i afrykańska przenikają się w tyglu portowego miasta i znajdują ujście w artystycznym duchu Essaouiry. Może dlatego tak dobrze odnaleźli się tu liczni europejscy artyści, designerzy, a kiedyś i hipisi z Jimim Hendrixem na czele.
Może ta niecodzienna mieszanka narodowości była źródłem panującego w Essaouirze luzu, któremu tak łatwo dać się porwać? A może to wszystko przez wiatr od oceanu?