Pomadki kontra błyszczyki – odrobina rywalizacji przed naszym zwierciadłem. Gdy stawiałam pierwsze kroki w dziedzinie wizażu, błyszczyki do ust były jak porzucona lala w kącie. Kompletnie niemodne i nie na miejscu.
Klasyczna, beżowo – różowa pomadka Celia była mieszkanką naszych kosmetyczek. To dobrze, bo każdy – jak to się dzisiaj mówi – musi mieć swoje pięć minut. Jej sława to nie tylko szybka i soczysta kariera. Moim zdaniem jest ona prawdziwą divą operową, której nie zniszczy żadna błyszcząca celebrytka.Czas na odrobinę historii. Pierwsza pomadka była w postaci proszku a jej soczysty, karminowy kolor zdobił Kleopatrę. Aplikując pomadkę myślimy o: precyzji, długo utrzymującym się efekcie, nawilżeniu, komforcie i królowej Elżbiecie I, która ją uwielbiala. Oczywiście o naszych mamach, także. Myśląc o błyszczykach przychodzi mi na myśl szybka aplikacja bez koniecznosci zerkania w lusterko, choć trochę szkoda gdyż nie ma to jak własne umalowane odbicie.
Błyszczyki to nowoczesność, a czasem transparentność i Max Factor, który je wymyslił.
Sama biję się z myślami, co jest moją domeną: diva czy celebrytka. Osobiście jestem trochę retro – classic. Trochę, bo piszę na ipadzie. W codziennej pracy mam kontakt z taką samą ilością pomadek co błyszczyków, lecz gdybym miała się przygotowywać na wielkie wyjście do opery to sięgnełabym po czerwoną pomadkę z niebieskim odcieniem z myślą, że spotkam w foyer, moją ulubioną divę.