Praga czeska ma kilka jednogwiazdkowych restauracji. Wybraliśmy z Kasią jedną z nich, nie przypadkiem a świadomie - zachęcające było miedzy innymi to, że w La Degustation Boheme Bourgeoise, jak zresztą nazwa wskazuje, serwuje się menu degustacyjne.
Dodam w gwoli ścisłości, że li tylko degustacyjne. Dostaliśmy wybór pomiędzy autorskim wyborem szefa kuchni korzystającego ze światowych doświadczeń i - co za tym idzie składników - a daniami stworzonymi pod wpływem ojczystych inspiracji. W każdym z menu było siedem dań. Dodatkowo, zamówiliśmy specjalnie do każdego z dań dobrane wino. Potwierdzając rezerwację mailem, manager przekręcił znacznie moje nazwisko- to tylko drobny szczegół, choć myślę, że nie powinien się zdarzyć. Idąc więc do tej restauracji z jednej strony przeczuwałem, że doświadczę czegoś co będzie sensualnym, seksualnym, inspirującym przeżyciem, z drugiej jednak, że wyłapię i nie przepuszczę żadnego z błędów, które restauracyjny organizm popełni. Wszystko jest więc jak w bajce. Siedzimy naprzeciw siebie, blisko kuchni, ja tyłem do sali - przyznaję nie lubię tego najbardziej. Z racji obarczenia zawodem, chęci ogarnięcia wszystkiego wzrokiem, a i przez zwykłe poczucie dyskomfortu. Przychylnym rozwiązaniem jest duże, nachylone lustro na ścianie, które pozwala mi widzieć wszystko, nie odrywając wzroku od mojej Miłości. Karty pomysłowo podane, składane, kompaktowe, zawsze pod ręką i dla gościa, tzn. można po nich pisać i wczytywać się w nie raz po raz, żeby wiedzieć co zaraz trafi na stół. Obsługa uśmiechnięta, za każdym razem informuje, co za chwilę nastąpi. Trochę trwało, zanim zdecydowaliśmy. Oczywiście zamówiliśmy dwa rożne warianty. Jedna z kobiet obsługujących opowiedziała nam w tym czasie pokrótce o restauracji. Czas trwania kolacji to dwie i pół godziny, dowiedzieliśmy się także, że porcje są małe.
Obsługa otaczająca - ale nienachalna. Słusznie Ukochana ma zauważa, że najlepsza obsługa to ta, której nie widać i nie słychać. Dostajemy amuse bouche - czyli prezent od kuchni w postaci przekąski. Zmrożona forma lentilek z białej czekolady, truskawki i maku. Potem tatar wołowy włożony pomiędzy dwie ultra cienkie chrupkie grzanki o smaku cebuli. Myślałem, że tatarem trudno będzie mnie zaskoczyć - a jednak - udało się! Somelierzy podają wina, opowiadając przy tym o każdym z nich. Człowiek w białych rękawiczkach dba o to, byśmy zawsze mieli odpowiednie sztućce. Część dań można jeść rękoma, o czym także opowiada nam obsługa. Generalnie - gwiazdkowa restauracja czy przydrożny bar - nas nie trzeba do tego namawiać. Kuchnia. Wygląda na to, że nikt się nie spieszy. Nie ma hałasu, nie ma wrzawy. Pomimo to dania docierają do nas na czas. Kucharze uśmiechnięci, ręce, gdy niczym nie zajęte, trafiają za plecy. Tam też są przez większość czasu. Wygląda na to, że każdy w tej sztuce ma przypisaną rolę: wie co robić. Młody kucharz bezczynnie przygląda się temu, co robią starsi. Czas wydawania posiłków – przepraszam – dań! to pięć godzin między osiemnastą a dwudziestą trzecią. Tylko pomarzyć.