Chroni nas przed konfliktem wewnętrznym, redukuje poziom lęku, frustracji, poczucia winy. Pomaga utrzymać wysoką samoocenę, ale... bardzo obciąża innych.
Kiedy Marta przyłapała męża na przeglądaniu jej komórki, pierwszy raz w życiu zrobiła mu karczemną awanturę.
– Tym razem przesadził – mówi zdenerwowana, choć od tego czasu upłynął już miesiąc. – Nie wiem, co się z nim dzieje, ale zachowuje się coraz gorzej. Jest o wszystko zazdrosny i nieustannie podejrzliwy. Ilekroć gdzieś wychodzimy, oskarża mnie, że kokietuję i uwodzę innych mężczyzn. Złośliwie insynuuje, że pewnie mam ochotę na skok w bok. Gdy kupiłam nową sukienkę, zapytał, kogo chcę w niej uwieść. Odrobina zazdrości dodaje życiu pikanterii, ale jej nadmiar może je zamienić w piekło. Poza tym, ciągłe wmawianie mi, że tylko czekam na okazję, by go zdradzić, obraża mnie.
Marta nie daje żadnych powodów do tego typu podejrzeń. Kocha męża, jest mu wierna, a w jej kanonie wartości nie ma miejsca na zdradę. Skąd więc te podejrzenia, a nawet oskarżenia?
Zdaniem Jolanty Łagodzińskiej, psychoterapeutki, w grę może tu wchodzić projekcyjna zazdrość o partnera, czyli nieświadome przenoszenie na niego własnego pragnienia zdrady.
Projekcja to jeden z mechanizmów obronnych, który chroni nasze ego przed zagrażającymi informacjami, przed konfliktem wewnętrznym – redukuje poziom lęku, frustracji i poczucia winy, pomagając tym samym utrzymać wysoką samoocenę. Polega na nieświadomym obciążaniu innych własnymi uczuciami, cechami, pragnieniami, które z jakichś względów są nieodpowiednie.
– Jeśli mąż Marty uważa wierność za fundament związku, a zdradę za coś nagannego, to bardzo trudno mu przyznać się do pragnienia niezobowiązujących przygód erotycznych z innymi kobietami. Wtedy mógłby poczuć się złym mężem, nieodpowiedzialnym partnerem. Łatwiej swoje pragnienia projektować na zewnątrz i z całą mocą poddać je krytyce – tłumaczy psychoterapeutka. Dlaczego? Bo u innych łatwiej niż u siebie można je dostrzec i napiętnować. Denerwować się też lepiej na innych niż na samego siebie. Dotyczy to również przedmiotów.
Anka zawsze była pedantką. Nie potrafi usiąść i odpocząć, dopóki wszystko nie leży na swoim miejscu. Jej mieszkanie lśni czystością. Rok temu poznała Łukasza.
– Fantastyczny facet – rozpromienia się na samo jego wspomnienie – pełen fantazji, opiekuńczy, wesoły. Ale szlag mnie trafia, że taki bałaganiarz. Jego ubrania leżą wszędzie, tylko nie w szafie. Ostatnio kubek po kawie, którą rano wypił, stał przy komputerze do wieczora.
Tłumaczy mu, że w ten sposób mieszkanie w kilka tygodni zarośnie brudem, ale Łukasz nic sobie z tego nie robi. Uważa, że dziewczyna przesadza i to nawet bardzo. Ostatnio zirytowany stwierdził, że jest niewolnicą własnych rzeczy. – Chcę tylko, żeby było czysto i przyjemnie – mówi rozżalona Anka.
Skąd jej irytacja i niepokój na widok najmniejszego nieporządku? – Niewykluczone, że wyprojektowuje swoje wnętrze w otoczenie. Skoro aż tak potrzebuje, by było ono uporządkowane, to może i w sobie ma emocjonalny bałagan? – zastanawia się Łagodzińska. – Jeśli tak, to porządkowanie przestrzeni daje jej poczucie wprowadzania ładu do samej siebie. W związku z tym, jeśli ktoś narusza ten zewnętrzny porządek, czuje się zagrożona, nie może skorzystać z ulubionej metody wyciszania siebie. Zewnętrzny chaos zaczyna wówczas korespondować z jej wewnętrznym chaosem, a to powoduje rozdrażnienie i niepokój.
Pozostaje jednak pytanie, czy nawet najskuteczniejsza kontrola zewnętrznego porządku rozwiązuje problem wewnętrznego chaosu? Z pewnością przynosi krótkotrwałą ulgę, ale w dłuższej perspektywie nie jest skuteczna, bo wewnętrzny chaos nadal istnieje, tyle że unikamy z nim konfrontacji.
Prawie wszyscy stosujemy czasami mechanizmy obronne, ale ich nadużywanie jest niczym obosieczny miecz. Wówczas dochodzi bowiem do zniekształceń rzeczywistości, a my – jeśli nadmiernie wyprojektujemy z siebie różne treści – możemy poczuć pustkę, a nawet doprowadzić do powstania nerwic i fobii. Tak właśnie się stało w przypadku Agnieszki. Panicznie boi się pająków. Jeśli spędza noc poza domem, dokładnie sprawdza każdy kąt, zanim położy się spać. A nuż włochate potwory czyhają w ukryciu?!
– Jeśli w kimś nagromadzi się zbyt dużo lęków, może zacząć szukać obiektu, który je zogniskuje – wyjaśnia Łagodzińska. – Wówczas zamiast trudnego do przeżywania wszechogarniającego strachu umiejscowionego w naszym wnętrzu, pojawia się łatwiejsze do ogarnięcia zewnętrzne źródło niebezpieczeństwa, a przed nim można się bronić, chociażby tak jak Agnieszka – sprawdzając wszystkie zakamarki, w których mogą ukrywać się pająki.
Problem pojawia się, kiedy nasze fobie zaczynają organizować nam życie, kiedy nieustannie zastanawiamy się, co zrobić, by uniknąć zagrożenia. To częsty sposób wyrzucania z siebie trudnych emocji – złości czy agresji. Bo wtedy nie trzeba się ich bać, wystarczy lęk przed choćby takim pająkiem, który jest obrzydliwy i niebezpieczny. Zdarza się jednak, że na panicznym strachu przed jedną rzeczą wcale się nie kończy – pojawia się coraz więcej zagrożeń. Wyjściem z sytuacji jest powrót do rzeczywistych źródeł naszych obaw. Ale nie jest to łatwe.
Projekcje mają również charakter zbiorowy. Najlepiej obrazuje to przykład tzw. kozła ofiarnego. Umiejscawiamy w nim najgorsze nasze cechy, uczucia, pragnienia. Staje się uosobieniem tego, co najgorsze, a my z czystym sumieniem obwiniamy go, krytykujemy, podejrzewamy, sami czując się czyści, dobrzy i sprawiedliwi.
Nie zawsze projektujemy tylko treści negatywne, czasami też pozytywne. Robimy tak szczególnie, gdy mamy gorszy nastrój lub jesteśmy w sytuacji zaniżonej samooceny. Wtedy bywamy wobec siebie nadmiernie krytyczni, a zalety widzimy tylko u innych.
Joanna chwali swoje koleżanki za ich zaradność, urodę, inteligencję, a o sobie ma jak najgorsze mniemanie. – Nic mi się nie udaje, nie umiem zarządzać moim czasem. Nie wiem, jak inne kobiety to robią, że potrafią nad wszystkim zapanować. A do tego są zadbane i uśmiechnięte. Ja wyglądam jak strach na wróble, w cokolwiek bym się nie ubrała.
Jest zgrabną i bardzo ładną kobietą. Pięknie gra na pianinie, ślicznie rysuje, wychowuje dwójkę dzieci, świetnie gotuje, mieszkanie urządza pomysłowo i ze smakiem. Pracuje, dużo czyta, interesuje się historią kina. Tyle że... tego wszystkiego nie dostrzega. Widzi jedynie swoje słabe strony i porażki.
– Jeśli pozbywamy się dobrych cech, projektując je na innych, pogłębia się w nas pustka. Idealizując innych, niemal masochistycznie pogrążamy się w samoudręczeniu – wyjaśnia psychoterapeutka.
Tego typu projekcje stosują niekiedy osoby, które w dzieciństwie były nieustannie krytykowane, a bardzo rzadko chwalone. Jako dorośli projektują swoje dobre strony na innych, bo mają problem z dostrzeżeniem i docenieniem swoich zalet i sukcesów.
– Siłę naszych projekcji warunkuje stosunek do samego siebie – tłumaczy Łagodzińska. – Jeśli mamy to szczęście, że nasi rodzice akceptowali w nas różne trudne uczucia, jak złość, smutek, lęk czy niezdecydowanie, i ze zrozumieniem dawali nam prawo do ich wyrażania, wówczas przejmujemy z czasem funkcję rozumiejącego rodzica i uczymy się poznawać samych siebie. W efekcie łatwiej nam zaakceptować w sobie cechy, które z jakichś względów uważamy za niewłaściwe.
– Do pełni człowieczeństwa każdy potrzebuje nie tylko zalet, ale i wad – wyjaśnia terapeutka. – Dlatego warto zaakceptować fakt, że nie jesteśmy doskonali i nie musimy wcale tacy być, a nasze słabości nie niwelują naszych zalet. Tymczasem ambiwalentne oceny i uczucia są dla nas trudne i staramy się ich raczej unikać.
O wiele łatwiej powiedzieć, że ten jest dobry, a tamten zły, niż zastanowić się, rozwiać wątpliwości. Ciężko nam też myśleć o sobie dwutorowo, np. kocham swoją żonę, chcę być jej wierny, dbać o nią, ale jednocześnie tkwi we mnie pokusa zdrady, bycia niezależnym. Dlatego tak ważne jest rozpoznać swoje uczucia i zrozumieć siebie. To pomoże nam uporać się z faktem, że ani my, ani nikt inny nie jest dobry w skali od zera do nieskończoności.
Czy nasze zachowania nie noszą znamion projekcji? Jolanta Łagodzińska uważa, że jeśli zauważymy, że ktoś lub coś nas irytuje nieproporcjonalnie do sytuacji, a wokół tej złości zaczyna się obracać nasze myślenie, albo jesteśmy w stanie godzinami rozprawiać o czyjejś przywarze, analizować ją drobiazgowo i z pasją – to może oznaczać, że właśnie dokonujemy projekcji. Wówczas dokładniej przyjrzyjmy się swoim reakcjom i emocjom, choć nie będzie to łatwe, bo przecież projektujemy nieświadomie, chroniąc nasze ego.
Droga do uświadomienia sobie własnych projekcji jest długa i mozolna. Ale jeśli ją pokonamy, zyskamy wyższy stopień wewnętrznego zintegrowania, a więc i harmonii. Staniemy się bardziej spójni, pogodzeni ze sobą i już nie będziemy tak łatwo piętnować innych za ich uchybienia. Mając rozeznanie w swoich emocjach, stajemy się bardziej wyrozumiali dla zachowań innych ludzi. Richard Rohr w książce „Enneagram”, opisującej dziewięć typów osobowości, mówi: „Poznawanie siebie jest trudnym i bolesnym procesem, a wszelkie zmiany w ludzkiej psychice dokonują się w bólach. Trzeba odwagi i uporu,by podążać taką drogą”.