„Bliskość to sytuacja, w której jesteśmy prawdziwi. Ale żeby być prawdziwym, konieczne jest przynajmniej częściowe odpuszczenie kontroli. Trzeba się otworzyć. A tego bardzo się boimy: „Jak zajrzę w siebie, w jego/nią mogę zobaczyć coś, czego zobaczyć nie chcę…”. Jednak nie ma innej drogi do bliskości. Ryzyko odrzucenia i zawodu jest wpisane w relację. Kiedy podchodzisz do drugiego człowieka, zawsze coś ryzykujesz”, tłumaczy psychoterapeutka Iza Falkowska-Tyliszczak.
Mamy rozmawiać o tym, dlaczego ludzie boją się bliskości, ale zacznijmy od tego, czym ona właściwie jest. Kiedy przygotowywałam się do naszej rozmowy zapytałam kilka osób o to, co dla nich oznacza bliskość i odpowiedzi były tak różne, że zaczęłam zastanawiać się nad definicją tego słowa.
Rzeczywiście, ciężko o konkretną, jedynie słuszną definicję. Jednak bardzo ciekawe i godne uwagi wydaje mi się to, co o bliskości między partnerami powiedział pewien austriacki filozof, Martin Buber. Jego najważniejsze dzieło nosi tytuł „Ja i ty”. Buber mówi w nim, że związek dwojga ludzi prowadzi do powstania zbioru „my”, ale… by móc nazwać to bliskością potrzebne jest, żeby „ja” i „ty” nadal istniało, one muszą zostać zachowane.
Czyli bliskość to nie jest symbioza?
Absolutnie nie może nią być. Musi być zachowany margines indywidualności.
Jakie są konsekwencje dla związku, kiedy ludzie zlewają się ze sobą – funkcjonują jak jeden organizm, wszystko i zawsze robią razem, wierzą w teorię, że są jak dwie połówki tego samego owocu.
Przede wszystkim konsekwencją jest zanik pożądania. Kiedy partnerzy są jednością, prędzej czy później, giną ekscytacja, pasja, namiętność. Ponadto stan zlania się z kimś w dorosłym życiu zawsze jest iluzoryczny. Oznacza to, że któreś z partnerów, być może oboje, swoją odmienność, to co różnie od partnera, chowają pod dywan, jest to usuwane poza pole widzenia. To rodzaj fałszu, sztuczności, który w ogólnym rozrachunku musi wpływać na relację destrukcyjnie. Prędzej czy póżniej da o sobie znać i rozsadzi symbiozę.
A czy nie jest właśnie tak, że my tę bliskość często utożsamiamy z takim zlaniem się w jedność?
Z całą pewnością niektórzy z nas mylą te pojęcia w sferze tęsknot, dążeń. Czyli, to co często jest naszym wyobrażeniem bliskości to właśnie symbioza. To prawda, mamy w swoim życiu etap bycia w związku symbiotycznym, ale on dotyczy wyłącznie okresu po narodzinach. I koniec. A tymczasem bywa, że w dorosłym życiu bliskość miesza nam się z symbiozą. I choć to w efekcie toksyczne, powód jest dość jasny – łatwiej jest tęsknić do stanu, w którym nie ma „ja” i ‚ty”, bo wtedy w relację nie trzeba wkładać żadnego wysiłku, nie trzeba stawiać granic, itd.
Jest taki film, „Julia”, z Jane Fondą i Vanessą Redgrave, opowiada o przyjaźni dwóch kobiet. Kiedy są dziewczynkami bawią się w grę, która polega na tym, że tworzą historię – każda z nich dodaje kolejne słowo. Jedna mówi: „Jestem w Paryżu”, druga dopowiada: „Jestem w Paryżu, mam korale”, ta pierwsza dodaje: „Jestem w Paryżu, mam korale, tańczę”. To doskonale ilustruje wspomniane buberowskie „my”. Tak tworzy się właśnie bliskość – każde z partnerów do „my” dodaje swoje „ja”, wtedy historię relacji piszemy ręka w rękę.
Po czym właściwie czujemy, że doświadczamy bliskości?
Ciekawe jest to, co robi z nami bliskość fizyczna, która jest przecież składową bliskości w ogóle. Otóż, kontakt fizyczny, dotyk pobudza w mózgu te rejony, które odpowiadają za słodki smak i przyjemny zapach. Czyli, można powiedzieć, że jak jesteś z kimś blisko, robi ci się słodko w ustach. I nie jest to przenośnia!
Bliskość fizyczna jest dobrą bazą pod bliskość emocjonalną?
I odwrotnie. Bliskość emocjonalna jest dobrą bazą pod bliskość fizyczną. To na siebie wzajemnie oddziałuje.
To wszystko, co mówisz o bliskości brzmi raczej kusząco. Mogłoby się wydawać, że bliskość powinna być naszym „pierwszym wyborem”, a tymczasem – tak często się jej boimy. Dlaczego?
Jest przynajmniej kilka powodów. Bliskość to sytuacja, w której jesteśmy prawdziwi. Więc jedną z tych rzeczy, których możemy się obawiać jest właśnie prawda. Prawda o sobie i o drugim człowieku. Jak zajrzę w siebie, w jego/nią mogę zobaczyć coś, czego zobaczyć nie chcę…
Boimy się utraty niezależności, czyli boimy się, że staniemy się od partnera zależni. Emocjonalnie, materialnie, że już sami nie decydujemy o sobie. Boimy się także utraty kontroli. Bo jeśli jesteśmy z kimś blisko w prawdziwy sposób, pojawia się spontaniczność, a nad spontanicznością nie można mieć kontroli. Pozór bliskości czy sztuczna bliskość pojawić się może na przykład po alkoholu. A co jest potem? Potem myślimy sobie: „O rany, co ja mu powiedziałam?!” czy „Jak ja się zachowałem?! Po co to zrobiłem?!”. W teorii spontaniczność cenimy, w praktyce się jej obawiamy. Spontaniczność rozwiązuje ręce, usta, czyni nas bezbronnymi.
Ale czy jest tak, że musimy stracić kontrolę, by naprawdę być sobą?
Pewnie jest to kwestia środka. Ale z całą pewnością jest tak, że aby być prawdziwym, to jednak dużą część kontroli trzeba odpuścić, trzeba się otworzyć. Mówi się, że tam jest twój dom, gdzie możesz nie wciągać brzucha. To jedna strona medalu. Jest też druga. Widziałam kiedyś taki rysunek: stoją trzy ludziki, wszystkie mają na swoich brzuchach klapkę, którą można otworzyć. Dwa mają swoje klapki otwarte, jeden – zamkniętą. I te dwa namawiają kolegę: „No otwórz się, otwórz”. Ten się jednak opiera, powtarza: „Nie”. Ale namawiany wciąż, w końcu to robi, otwiera swoją klapkę i… z brzuszka wylewa się cała masa „nieczystości”, pomyj. Zatem, jeśli ktoś jest w tej swojej otwartości okrutny, to już zahaczamy o perwersję, oddalamy się od bliskości. Wolność, autonomia i bycie sobą są ważnymi elementami bliskości, ale muszą mieć swoje granice. Jeżeli mój partner w kłótni, „otwiera się” przede mną na tyle, że mówi bez żadnego hamulca wszystko, co w danym momencie myśli, rani mnie, poniża, to granice zdecydowanie przekracza! Słowa mają moc. Zostają w nas. I taki rodzaj „bycia sobą”, brak szacunku bliskości nie buduje, ale ją bardzo mocno narusza, a wręcz niszczy.
Czy masz wrażenie, że strach przed bliskością jest znakiem naszych czasów, że kiedyś było o nią łatwiej?
W pierwszej chwili pomyślałam, że tak. Ale jednak nie jestem do końca pewna. Ciężko powiedzieć, ile bliskości było w bliskości naszych XIX wiecznych przodków… Choć z pewnością fakt, że nie ma już dziś na przykład rodzin wielopokoleniowych, że ludzie rzadko nawiązują takie szersze kontakty społeczne mieszkając w blokowisku, to wszystko bliskość utrudnia.
Wychodzimy z wprawy, bo nie „ćwiczymy” bliskości?
Można tak powiedzieć. Jest jeszcze inny aspekt: na ile mocno tęsknimy do bliskości? Postawię tezę, że dzisiejszy świat pozwala tę tęsknotę zminimalizować, bo łatwo jest być samowystarczalnym. Zatem, jeśli jesteś wykształconą, świetnie radzącą sobie w życiu zawodowym kobietą, a masz w sobie strach przed bliskością, to nie ma tego, co jest motorem dążenia do bliskości, nie ma tego co cię pcha do tego, by być blisko drugiego człowieka.
To znaczy, że przeszkody i trudności sprzyjają pokonywaniu w sobie lęku przed bliskością?
Jeżeli musisz dzielić z kimś fizyczną przestrzeń, jeżeli potrzebujesz kogoś, bo nie jesteś technicznie, czy materialnie samowystarczalna, to łatwiej jest, by więzi się zadzierzgnęły.
Okazja czyni złodzieja…
Tak. Nie brzmi to może zbyt romantycznie, ale tak to właśnie działa. Dziś jest wiele takich silnych, wykształconych, świetnie zarabiających kobiet, które żyją w pojedynkę, prawda? Jednym z powodów jest właśnie to, że ich sytuacja nie zmusza do konfrontowania się ze swoim silnym strachem przed bliskością.
Czy to znaczy, że potrzeba bliskości nie jest w nas tak naturalna, wrodzona, silna? Potrzebuje wyzwalacza?!
Nie! Ona jest absolutnie fundamentalna. Być może jest nawet silniejsza niż głód. Tylko wielu z nas, i tu dotykamy kolejnego wątku, bardzo się jej boi z racji złych doświadczeń. I tu „wyzwalacz” w postaci sytuacji, w której jesteśmy idzie z pomocą, sprawia, że stajesz do walki ze swoim lękiem.
Wtedy szybciej konfrontujemy się ze swoimi demonami?
Tak. Mówimy o osobach, u których w tych pierwszych bliskich relacjach, czasem już w dzieciństwie, zdarzyło się coś, co przyniosło cierpienie. Nie było oparcia, poczucia bezpieczeństwa, akceptacji, czułości, przewidywalności i pewności. Czasem źródłem nie jest zła relacja z rodzicami, ale na przykład ogromne zranienie w pierwszym ważnym związku partnerskim, kiedy zostało bardzo mocno nadszarpnięte zaufanie. Pojawiła się zdrada, brak lojalności. Oczywiście, prędzej czy później, prawdopodobnie zajmiemy się tym kawałkiem siebie, bo potrzeba bliskości będzie w nas wyć, ale szybciej zrobi to ktoś, kto nie jest w prawie każdym sensie samowystarczalny. Samowystarczalny, jak już stanie na nogach po traumie, powie: „O nie, dziękuję, dalej idę w pojedynkę”. Samowystarczalnemu łatwiej jest zdusić w sobie potrzebę bliskości.
Jakie są jeszcze inne powody naszego lęku przed bliskością?
Boimy się, i ten lęk jest ogromny, odrzucenia. Jak się przed kimś mentalnie rozbierzesz, jest ryzyko, że coś mu się nie spodoba. Często słyszymy, szczególnie kobiety to werbalizują: „Jeśli on zobaczy, jaka jestem naprawdę, na pewno mnie zostawi”.Zresztą ryzyko odrzucenia i zawodu jest zawsze wpisane w relację. Więc, jeśli ktoś przekonuje, że tak zupełnie bliskości się nie boi, nie bardzo mu wierzę. Raczej mam wtedy poczucie, że „woli” nie zdawać sobie z czegoś sprawy… Kiedy podchodzisz do drugiego człowieka, zawsze coś ryzykujesz. Jak pomyślisz o swojej pierwszej rozbieranej randce, to pamiętasz z pewnością pragnienie, ale i niepokój. Bo w bliskości trzeba się trochę niepokoić. Pewien rodzaj ciągłego napięcia jest jednym ze źródeł przyjemności, spełnienia.
Czyli: jest ryzyko, jest… bliskość.
Dokładnie tak. Myślę, że w bliskości boimy się też wpływu. To nie jest sytuacja, w której jest miło i trochę nudno. Tu musi być miejsce na pewien rodzaj suspensu, zaskoczenia, zaciekawienia, one są elementem zabawy, gry, którą partnerzy miedzy sobą toczą. Bliskość to nie jest wyłącznie sytuacja, w której dwoje ludzi siedzi sobie bezpiecznie na kanapie i ogląda romantyczny film, to też sytuacja, w której dwoje ludzi się kłóci, ściera ze sobą. Nie ma związku partnerskiego bez kłótni, tylko nie jest to wojna skoncentrowana na tym, by niszczyć drugą stronę, ale na tym, by się porozumieć, dotknąć, spotkać w drodze. W bliskości musi być życie, dynamika.
Zatem bliskości, paradoksalnie, boi się też ten, kto boi się zmiany, choć powszechnie kojarzymy ją ze stałością.
Bliskość prowadzi do zmiany, bo w prawdziwej, głębokiej relacji ludzie na siebie wzajemnie, w zdrowych rozmiarach, ale wpływają. Jeśli w żadnym sensie nie poddajesz się wpływowi relacji, raczej nie jesteś tak naprawdę blisko drugiego człowieka.
Można też bać się bliskości, jeśli ją nieprawidłowo rozumiesz, i tak z błędną definicją ludzie boją się na przykład nudy właśnie, stagnacji, braku rozwoju. Tymczasem właściwie rozumiana bliskość to ani nuda, ani stagnacja, ani brak rozwoju, ani martwota. Bliskość jest żywa! I właśnie także dlatego wszyscy tak bardzo jej pragniemy!