1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Jak uleczyć matczyną ranę? Pytamy Katarzynę Miller

(Fot. iStock)
(Fot. iStock)
Zamiast sprzyjać rozwijaniu dobrych i ciepłych relacji między matkami i córkami, kultura, w której żyjemy, wikła je w układ, w którym pierwsza się poświęca, a druga winna jest jej wdzięczność i lojalność. O tym, dlaczego obie strony skorzystają, kiedy układ ten zostanie zerwany – z psycholożką Katarzyną Miller rozmawia Joanna Olekszyk.

Kończę właśnie książkę Bethany Webster „Odkrywanie wewnętrznej matki” i myślę, że to szalenie ważny i trudny moment, kiedy dorosła córka stwierdza, że jej matka – chcąc nie chcąc i starając się jak mogła – jednak krzywdziła ją w dzieciństwie.
A ja właśnie skończyłam weekendową grupę i ten wątek też bardzo często się w niej pojawiał. Choćby wprost w takiej oto opowieści z dzieciństwa: tatuś pił, a mamusia nie piła. W związku z czym kto był dobry? No mamusia. Tatuś w dodatku był przemocowy, a mamusia nie biła. Dziecko, które jest w takiej sytuacji, musi przylgnąć do rodzica, który nie wykazuje najgorszych zachowań. Szczególnie że mama ubierała, karmiła, czasem nawet przytuliła. Dopiero po latach, słysząc na przykład opowieści innych dziewczyn, które już są w terapii, taka córka zaczyna rozumieć, że mama nauczyła ją znosić bestialstwo, tłumaczyć łajdactwo, ulegać chamstwu i przemocy. Zachwyciła mnie pewna dziewczyna, która powiedziała: „Wczoraj uciekałyśmy z siostrami na dwór, bo tata nas gonił, a dzisiaj pytam mamę o jakieś trudne słowo, a ona odpowiada: idź do tatusia. Czyli co? Wczoraj to był tatuś i dziś to też jest tatuś?! Kim ona jest, że każe nam to znosić?”. To jest groza. Postawienie wszystkiego na głowie, zrobienie straszliwego zamętu w dziecięcych myślach i w emocjach. Dostajesz przekaz, że masz wybierać tych, którzy cię krzywdzą, bo to rodzina.

Webster od 2012 roku prowadzi blog o matczynej ranie. To pojęcie utkała z własnych doświadczeń, ale i doświadczeń swoich pacjentek. Twierdzi, że trudne relacje z rodzicami, a zwłaszcza z matkami, biorą się z patriarchalnego społeczeństwa, w którym żyjemy. W takim społeczeństwie kobieta jest tą, która ma być podporządkowana, ma milczeć, zaciskać zęby, znosić swój ból, ale w taki sposób, by nie mieć do niego dostępu, raczej go tłumić…
Bo jak będzie mieć do niego dostęp, to prawdopodobnie coś z tym zrobi: albo wybuchnie i pójdzie w agresję i walkę, albo w jakiś rodzaj twórczości, która będzie temu bólowi dawała wyraz. Może to być choćby twórczość polegająca na tym, że będzie pomagała innym osobom z tym bólem sobie poradzić.

Ale patriarchat robi wszystko, by do tego nie dopuścić. Całe pokolenia naszych prababek, babek i matek żyły w rzeczywistości, w której kobieta ma się wiecznie poświęcać, a jednocześnie jedyną nagrodą, jaką ma za to dostawać, jest wdzięczność w oczach dzieci. Państwo nie da, społeczeństwo nie dorzuci, wszystko ma ci oddać dziecko. W ten sposób w pułapce znajduje się zarówno matka, jak i córka. Pierwsza nie może przepracować swojego bólu, druga nie może poczuć się odrębną istotą.
W dodatku matka czeka na tę wdzięczność, to jest dla niej dowód na to, że była dobrą matką. Jeśli więc córka powie: „Mam do ciebie żal”, to tak jakby ktoś jej wyrwał podłogę spod nóg.

Zdaniem Webster kultura, społeczeństwo, ale i rodziny, w swoich międzypokoleniowych przekazach doprowadzają do tego, że kobiety przekazują kolejnym kobietom tę matczyną ranę w spadku. Córki mają być takie jak one, bo inaczej matki poczują się zdradzone. Co ważne, obie strony z tej transakcji nie zdają sobie sprawy. To przeważnie córki – po latach pracy nad sobą – ją dopiero odkrywają. Wcześniej są często przekonane, że mają z mamą świetną, bliską relację. Że są najlepszymi przyjaciółkami.
Wiesz, do mnie zwykle przychodzą kobiety, które wiedzą i czują, że ich relacja z matką jest problematyczna. Mówią: „Mam problem z mamą, trudno mi się z nią dogadać. Nie jesteśmy raczej blisko”. Ale są też takie jak ta dziewczyna, o której mówiłam na początku, czyli wychowujące się w domu, w którym to tata był ewidentnie „gorszy”, i wtedy odkrycie, że i mama mogła krzywdzić, jest zadaniem wręcz nie do wykonania. Choć ten proces też się dzieje. Czasem bardzo powoli, zawsze z oporami.

Cieszy mnie, że powstają nowe teorie i kategorie w odniesieniu do sytuacji, którą właściwie znamy od lat. Którą obserwujemy u naszych znajomych, o której czytamy w książkach i którą oglądamy w filmach. Wreszcie zaczyna się ją nazywać po imieniu. Zrobiły to już Susan Forward, która ukuła termin „toksycznych rodziców”, czy Karyl McBride, która z kolei specjalizuje się w temacie narcystycznych matek. Zauważ, że wszystkie te psycholożki i terapeutki opracowały swoje teorie na podstawie własnych doświadczeń. One nie piszą „o przypadkach”, tylko o sobie i innych kobietach, które doświadczyły tego samego. Bethany Webster dołączyła do tego zacnego grona.

Ty też otwarcie dzielisz się swoim doświadczeniem matczynej rany.
Bardzo wiele dziewczyn mówi: „Ponieważ czytam twoje książki, ponieważ o tym mówisz – łatwiej mi było przyjść do ciebie, bo wiem, że mnie zrozumiesz”. To już jest dobry punkt wyjścia, buduje pomost między nami.

Bethany Webster twierdzi wręcz, że kobiety, które uleczą swoją matczyną ranę, uratują świat.
Też tak myślę. I to już od dawna. Jedną z ważniejszych rzeczy jest, żebyśmy już nie zapomniały o tym, co zostało odsłonięte, odkryte. Czyli choćby tego, jak wiele dzieci jest molestowanych – przez nauczycieli, rodziców czy księży, jak wiele z nich popełnia samobójstwa. Tak samo nie da się już ukryć, że są matki, które swoich dzieci nie potrafią kochać, i są takie, które swoim dzieciom życzą źle.

Im więcej się odkrywa, im więcej się nazywa, im więcej mówi się wprost – tym ten nasz świat wydaje się straszniejszy, prawda? Myślimy: „Boże, kiedyś było lepiej, prościej, pewniej”. Nieprawda! Było tak samo, a nawet gorzej, tylko my dopiero teraz przyjmujemy to na klatę. Trzeba się z tym obeznać, oswoić i zacząć coś z tym robić.

Ale czy to nie jest dowód na to, o czym mówi się zresztą w terapii, że im bardziej nad sobą pracujesz, tym do głębszych traum możesz docierać?
I tym więcej uniesiesz… Oczywiście, że tak, tylko jest jeden problem. Na razie dominuje dyskurs: „Jak jest ci smutno i źle, idź na terapię. Zrobi ci się lepiej”. Ludzie przychodzą więc na terapię, bo chcą, żeby im było lepiej, a nie trudniej. Wcale nie chcą się zanurzać w coś, co będzie ich bolało. Choć niektórzy tak, bo są dzielniejsi albo już sprawdzili, że warto.

Dla Bethany Webster jej terapeutka, którą poznała w wieku 19 lat i która prowadziła ją przez kolejne 10, stała się niemalże zastępczą matką…
W dodatku stała się matką wybraną i sprawdzoną. Taką, która dawała jej poczucie bezpieczeństwa, możliwość doświadczania i przeżywania wszystkich emocji, niezgadzania się z nią i sprzeciwiania się jej.

Dzięki temu mogła sobie zdać sprawę z tego, co jest nie OK w jej relacji z własną matką. Uważasz, że kontakt z innymi kobietami może pomóc tę matczyną ranę uleczyć?
W dużym stopniu przepracowujemy ją właśnie dzięki niemu. Doznanie kobiecej serdeczności, troskliwości, czułości, uważnego słuchania, zrozumienia, nieoceniania, okazywania sympatii, mówienia wprost, że jesteś w porządku, fajna – leczy. Najprostszą i najgenialniejszą sprawą jest to, że ponieważ to ludzie nas skrzywdzili, to i ludzie nas uleczą. Nie ci sami, którzy krzywdzili, ale inni. Ważne tylko, by umieć to od nich wziąć, jeśli dają. I by się dzielić. Ja już od dłuższego czasu wiem, że nie chcę pracować indywidualnie, tylko w grupie, bo to jest niesamowicie otwierające doświadczenie.

No zobacz, przychodzi dziewczyna, która trzyma się kurczowo myśli, że jej mama jest cudowna i że gdyby jej nie było, to jej już by nie było – i słyszy od innych kobiet pytanie, czy nie sądzi, że gdyby jej mama inaczej postępowała i decydowała, to i ona inaczej by teraz żyła…

Mówiłaś, że zostały już przełamane pewne tabu. Między innymi takie, że matka może krzywdzić, nawet jeśli kocha. Czasem może też nie kochać, bo sama nie była kochana. Nie znaczy to jednak, że ból córek jest mniej ważny.
Zajrzenie w historię matki, zrozumienie, że inaczej nie mogła i nie umiała postąpić – pomaga, ale w innej sferze – poznawczej. Jeżeli mamy dobry kontakt pomiędzy sferą poznawczą a emocjonalną, to się przydaje i bardzo pomaga, ale nie zmienia jakości naszego doświadczenia, które było krzywdą i bólem. I któremu należna jest uwaga.

Ostatnio słyszy się taką krytykę terapii, że to zwalanie wszelkich win na matki. Nie dość, że wszystko ciągną, to jeszcze dowala się im, że są złymi matkami. Uderza w najbardziej czuły punkt, na którym czasem opierają całe swoje jestestwo, no bo patriarchalnie kobieta liczy się przede wszystkim jako matka. Tyle że trzeba pamiętać, że my nie uderzamy w nie, a właśnie w patriarchat.

Właśnie. Matki, które nie chcą, by ich córki miały od nich lepiej w życiu, też są ofiarami patriarchatu.
Niektóre, te bardziej świadome, potrafią przyznać: „Jestem zazdrosna o córkę i rozumiem czemu, bo kiedy byłam w jej wieku, nie mogłam sobie pozwolić na to, co dziś jest jej udziałem”. Trzeba sobie uświadomić swoje uczucia i je nazwać, bo kiedy sobie na to nie pozwalasz, projektujesz uczucia na córkę. To ona robi coś niefajnego, nie ty. W dodatku musisz zadbać o to, by tego nie robiła. Bo ona robi to przeciwko tobie. Poza tym, skoro ty musiałaś pogodzić się z tym, że twoje życie było mało atrakcyjne, bo wielu rzeczy się wyrzekałaś, a radości miałaś mało – i masz się teraz za porządną kobietę, to znaczy, że te zakazy i nakazy, które ustanawiasz, są dla dobra twojej córki.

Z kolei córki odczuwają to jako permanentny brak wsparcia. Na przykład osiągają coś, co jest obiektywnie dużym sukcesem, jak awans, nagroda, zdany egzamin czy przyjęcie na wymarzone studia, dzwonią do mamy, cieszą się a odpowiada im cisza. Albo słyszą komentarz, który podcina im skrzydła.
„Ale czy ty sobie z tym poradzisz?”, „No ale to już pewne?”. Moja mama nigdy mnie nie pochwaliła, za to raz mi powiedziała: „No jak ja bym była taka inteligentna jak ty….”. Z takim przekąsem, że ona to dopiero miałaby osiągnięcia. Drugi tekst brzmiał: „Zazdroszczę ci, że tak się umiesz nie przejmować, co inni powiedzą”. Nigdy nie padły słowa: „Gratuluję ci” ani: „Jesteś w porządku”, a co dopiero: „Fajna jesteś” .

Już nie mówiąc o: „Jestem z ciebie dumna” czy: „Zawsze trzymam za ciebie kciuki”…
A w życiu! Oczywiście jest dużo mam, które mówią takie miłe rzeczy. I do takich mam lgniemy. My, które nigdy ich nie słyszałyśmy.

W książce „Odkrywanie wewnętrznej matki” możemy znaleźć opis tego, jak przejawia się w dorosłym życiu niezaleczona matczyna rana. To między innymi nieustające poczucie, że coś jest z nami nie tak, że jesteśmy wybrakowane. To niewykorzystywanie swojego potencjału i pozwalanie innym, by naruszali nasze granice. To wewnętrzna pewność, że nie jesteśmy warte tego, czego pragniemy. I brak odwagi, by mówić o tym, co czujemy i co sądzimy.
Ja bym poszła jeszcze dalej: to także nieuczciwość wobec samych siebie. Cała sfera niechcianych uczuć, takich jak złość, ale i smutek, żal, wstyd – jest wyparta.

Dlatego zachęcamy do odkrywania swoich matczynych ran – samodzielnie lub z pomocą innych kobiet – i rozpoczynania procesu leczenia. W wielu książkach na ten temat radzi się, by najpierw opłakać dzieciństwo, którego się nie miało, i to, czego się nie dostało.
Bo już tego nie dostaniemy od rodziców. Czasami wiemy to na pewno, a czasami się to jednak w jakimś stopniu udaje. Mam przykłady dziewczyn, które tak pięknie się rozwinęły, że pootwierały swoje mamy, i mają teraz całkiem fajne relacje. Ale to zawsze jest tylko i wyłącznie zasługa dojrzałości tych właśnie dziewczyn. One już nie bawią się w to, żeby mama im teraz oddała to, czego nie było, tylko traktują ją jak normalnego człowieka, który ma swoje deficyty, ale z którym można się też napić kawy czy pójść na zakupy.

Mam nadzieję, że dążysz do tego, żebyśmy powiedziały, że ostatecznym rozwiązaniem jest stać się swoją własną matką...

Tak, swoją wewnętrzną, dobrą matką. Dobrą, czyli jaką?
Każda osoba, jak ją zapytasz o to, co by chciała usłyszeć kiedy się, dajmy na to, potknie i uderzy boleśnie w nogę – powie coś w tym stylu: „Oj, uderzyłaś się, boli? Tak mi przykro. Chodź, pogłaszczę, rozmasuję, posmaruję, przytulę to miejsce. Zrobię ci herbatkę albo kisiel”. A co chce dziecko usłyszeć w nocy, gdy się boi? „Jestem przy tobie, nie ma się czego bać”. Każdy wie, że tak właśnie zachowałaby się dobra mama. I trzeba to sobie po prostu dać. Oprócz tego można też o to poprosić innych ludzi: partnera, koleżankę, przyjaciółkę. Tak jak mówimy czasem w pociągu: „Czy może mi pan włożyć walizkę na półkę? Bardzo dziękuję, jaki pan miły”.

Masz jakieś wskazówki, jak stać się swoją wewnętrzną mamą?
Trzeba uważnie wsłuchać się w siebie. W większości tak naprawdę wiemy, jak chcemy być traktowani, żeby czuć się dobrze i bezpiecznie. Czego potrzebujemy i co chcemy bardzo dostać. I warto zacząć to sobie dawać. Podążanie za cudzymi wskazówkami to tak naprawdę zwalnianie siebie z korzystania ze swoich uczuć, pragnień i inteligencji emocjonalnej. Zachęcam gorąco do większej dialogowości w obsłudze samych siebie. Skoro już nauczyliśmy się wsłuchiwać w to, co mówi nasze wewnętrzne dziecko, pora wsłuchać się w to, co mówi nasza wewnętrzna matka, i pozwalać im na odbywanie takich rozmów. Prosić tę matkę o dobre, ciepłe słowa, o uznanie i wsparcie.

A jeśli komuś może się to wydać trochę dziwne, pragnę przypomnieć, że my sami ze sobą rozmawiamy non stop, tylko zwykle mówimy sobie raczej mało przyjemne rzeczy. Na przykład „Gdzie ja mam głowę?! Znów jestem spóźniona”.
I wtedy możemy zamienić te odruchowe komentarze na bardziej miłe i wspierające. „Zgubiłaś? Nic się nie stało, zaraz znajdziesz”, „Nie martw się, jak się spóźnisz, to powiesz: przepraszam. Świat się od tego nie zawali”. Mamy sobie mówić: „Jesteś OK, jesteś fajna, nic złego nie robisz”. Zaczynamy od małych rzeczy a potem przechodzimy do większych. Powiedzmy, że jakiś facet mnie zwiódł i zostawił, i bardzo boli mnie serce. No to trzeba sobie powiedzieć: „Moje kochane serduszko, nie ty jego straciłaś, a on ciebie”.

Wiesz jaka to była ulga, gdy sama sobie kiedyś zdałam z tego sprawę? Że to on sobie nie dał rady, że to on nie uniósł. To on kogoś takiego jak ja teraz nie ma. Bo przecież jestem wspaniała. Oczywiście, że mi żal i że mi smutno, ale muszę to po prostu przeboleć.

Czy był taki moment, kiedy poczułaś, że jesteś dobrą matką dla siebie?
Był i jest on zapisany w wierszu, malutkim i króciutkim. „Mam w sobie mały stołeczek, na którym siedzę. W końcu znalazłam, nie było łatwo go odszukać”. To jest dokładnie o tym: usiadłam w środku siebie na czymś, co jest moje. Podczas ostatniego wieczorka poetyckiego śmiałam się nawet, że potem miałam już fotele, a teraz to nawet mam kanapę. Ale o kanapie nie piszę, bo to tamten stołeczek był największym odkryciem, największym i niewiarygodnie ważnym. Pomyślałam wtedy, że to naprawdę działa. Że już mam oparcie w sobie.

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (wydane przez Wydawnictwo Zwierciadło).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze