Czy jest możliwe, by do stołu obrad usiadły osoby z dwóch, a może nawet trzech pokoleń? I by taka rozmowa nie zamieniła się w kłótnię pełną zdań unieważniających, jątrzących, oskarżycielskich? I jak taka dyskusja powinna przebiegać, żeby coś dobrego z niej wynikało? – pyta prof. Bogdan de Barbaro.
Różne są powody, dla których rozmawiamy. Czasem jest to prosta wymiana informacji, czasem chcemy kogoś do czegoś przekonać albo wręcz – z pomocą argumentów nie do zbicia – pokonać. Różne też są okoliczności: inna będzie rozmowa z krewnymi przy świątecznym stole, a inna w zatłoczonym tramwaju z przypadkowo spotkanym kolegą szkolnym. Wartością samą w sobie są też rozmowy, w których dochodzi do wymiany uczuć troski, ciepła, serdeczności. Cenne są także takie konfrontacje, które mają charakter pogłębionego dialogu lub – jeśli w nich uczestniczy wiele osób – polilogu. Wówczas wymiana myśli może mieć szczególną wartość, a gdy przebiega między członkami rodziny – to jej efektem będzie pogłębienie więzi i budowanie bliskości.
Wyzwaniem trudnym, ale dającym szansę właśnie na takie efekty są tematy i problemy, w których członkowie rodziny mają różne poglądy. Takich spraw, w których dość łatwo jest się spierać, zwłaszcza między pokoleniami, jest wiele. Przykładowo: Do jakiego stopnia katastrofa klimatyczna zagraża nam i naszym potomkom? Czy imigranci z krajów afrykańskich to wzbogacenie, czy zagrożenie dla naszego społeczeństwa? Czy pies umiera, czy zdycha?
Niewykluczone, że na tak postawione pytanie mamy nie tylko gotowe odpowiedzi, ale nawet możemy się poczuć takim postawieniem sprawy zirytowani, a przynajmniej zdziwieni. Przecież to oczywiste... I pojawia się odpowiedź: jednoznaczna, nieznosząca sprzeciwu. Zero albo jeden. Białe albo czarne. Tak lub odwrotnie. Nie ma wątpliwości... A przecież różnimy się poglądami, a wymiana poglądów – pod warunkiem że nie jest walką – może być niezwykle twórcza i sama w sobie interesująca. Jednak by tak się stało, potrzebne jest spełnienie pewnych warunków.
Punktem wyjścia będzie w przypadku takich rozmów wstępne zainteresowanie tym, co drugi myśli. A więc nie tyle zależy mi na tym, by drugi myślał tak jak ja, ile ciekawi mnie ta druga osoba, jej umysł i jej przekonania. A jeśli się różnimy poglądami, to tym lepiej i tym ciekawiej. Rozmowy takie w pewnym momencie mogą wręcz stać się ćwiczeniem myślenia pogłębionego i prowadzić do dialogu problematyzującego.
Najpierw jednak trzeba wprowadzić swój umysł w stan „myślenia słabego”. Ten termin, używany przez włoskiego filozofa Gianniego Vattimo, dotyczy praktyki kwestionowania jakichś prawd ostatecznych i – wydawałoby się – niepodważalnych. Rzecz jasna, na podwórku rodzinnym niekoniecznie muszą to być spory o prawdy metafizyczne (zwłaszcza że w tym obszarze trudno o ostateczne rozstrzygnięcia). Myślenie słabe, które przyda się przy podejmowaniu rozmowy rodzinnej, zakłada nieoczywistość i gotowość do problematyzowania tego, co na pierwszy rzut oka wydaje się proste. Tak więc potrzebna będzie – ujmując rzecz symbolicznie – za miana wykrzyknika („Jest tak a tak! Bez dwóch zdań!”) na znak zapytania („To jak to właściwie jest? O co w tej sprawie chodzi?”). Wbrew pozorom taka mentalna operacja nie jest łatwa. To w gruncie rzeczy praca wewnętrzna każdej z osób, które byłyby gotowe wziąć udział w takim uważnym dialogu.
Wreszcie najlepiej i najciekawiej byłoby, gdyby w namyśle nad jakimś zagadnieniem uczestniczyły osoby, które wstępnie mają inne zdanie. Taki punkt wyjścia można uzyskać, kiedy do „stołu obrad” siadają przedstawiciele różnych pokoleń i różnych przekonań. I tak, można się spodziewać, że w sprawie pt. „Przyszłość wydobywania węgla w Polsce” inne stanowisko zajmie osoba, która w szkole podstawowej i średniej była uczona, że węgiel to polskie złoto, a w dodatku używa węgla do palenia w piecu, inne zaś – ktoś, kto zna statystyki zachorowań na choroby górnych dróg oddechowych na Śląsku.
Sama idea rozmowy rodzica z nastolatkiem ma swoje dodatkowe zalety. Oto dwie osoby, bliskie sobie, ale niemające wielu okazji do pogłębionej rozmowy, przystępują do niej, z założenia mają inne poglądy, ale kierują się założeniem, że cel tej rozmowy to nie pokonanie ani nawet przekonanie drugiego, lecz głębsze jego rozumienie. Podobne cele mogą przyświecać rozmowie męża i żony na tematy, w których już wstępnie się od siebie różnią, chociażby biorąc za temat pytanie o miejsce kobiety we współczesnym świecie. I znów nie będzie tu chodziło o to, by któryś z poglądów miał wygrać, lecz o to, by każda z osób wzbogaciła swój umysł o perspektywę drugiej osoby. Zaś najlepszy i być może najciekawszy skład grupy dyskutującej to cała rodzina.
Oprócz wspomnianego zadania wstępnego, które wymaga wprowadzenia własnego umysłu w stan zaciekawionego niewiedzenia, potrzebna jest gotowość do wmyślania się w to, co uważa druga osoba. Przyjęcie perspektywy innej niż własna nie musi oznaczać utraty własnej tożsamości ani jakiejś intelektualnej porażki. A jednak może być trudne dla kogoś, kto nie znosi sprzeciwu i obawia się, że zmiana zdania byłaby znakiem jakiejś osobistej słabości. Tego rodzaju „lekcja pokory” buduje otwarcie na zdanie inne niż własne, a dzięki temu – wzbogaca. W miejsce postawy: „jest tak a tak”, potrzebne jest więc otwarcie na myśli rozmówcy i szczere, a nie pozorne zaciekawienie: „A ty co o tym myślisz? Jakie argumenty stoją za twoim stanowiskiem? Czy widzisz jakieś argumenty przemawiające za moim stanowiskiem?”. Warto podkreślić, że zainteresowanie myślami i przekonaniami drugiego są zarazem znakiem szacunku do tej osoby. Czyż nie jest to sytuacja, która – przy założeniu wzajemności – niesie pogłębienie relacji?
Inną cechą takiej twórczej rozmowy jest gotowość jej uczestników do przyglądania się tej rozmowie z boku i czuwanie, by to, co ma być dialogiem, nie zamieniło się w pojedynek. A więc: „słucham z zaciekawieniem”, „mówię, co myślę”, „zwierzam się ze swoich poglądów, a twoich nie oceniam”. Jednocześnie uważam, by swoimi uwagami nie zaatakować słuchacza, bo wówczas on przestanie się ciekawić moimi myślami i będzie zmuszony przystąpić do obrony. Otwarcie dialogiczne ulegnie wówczas dramatycznemu zmniejszeniu.
Inna okoliczność wstępna to – sprawa, wydawałoby się, banalna – życzliwość. Ona pomaga w czasie rozmowy uważnie słuchać, ona zapewnia pewien kredyt zaufania, ona pomaga w budowaniu empatii wobec rozmówcy. Co szczególnie ważne, stan życzliwości tworzy pozytywne sprzężenie zwrotne, bo jeśli ja jestem życzliwy wobec rozmówcy, to tym samym zachęcam i prowokuję rozmówcę do wzajemności.
Gdyby się zgodzić na takie „myślenie słabe” i na rozmowy oparte na takim myśleniu, to różnice często dzielące członków rodziny nie będą oddalać emocjonalnie. Przeciwnie, pojawi się umiejętność uważnego słuchania, otwarcie na Innego, a w konsekwencji – pogłębi się więź rodzinna, a relacje między bliskimi staną się atrakcyjne. A to może dać impuls do rozwoju emocjonalnego i intelektualnego. Warto? Warto!
Zachęta do dyskusji, w których podejmowane są kwestie sporne, nie oznacza, by w rodzinie nie były potrzebne rozmowy, w których dominuje wymiana uczuciowa, niezobowiązujące refleksje o współczesnym świecie, wspólny zachwyt nad tym, co dobre, czy wspólny sprzeciw wobec tego, co złe. Jednak sama idea rodzinnej zgody nie musi prowadzić do przemilczania różnic czy zamiatania pod dywan tego, co niejednoznaczne i niepokojące.
Rzecz w tym, żeby spory miały charakter konstruktywny, zgodnie z zasadą, że otwarcie na różnice nie ma prowadzić do walki. Może wzbogacać.
Bogdan de Barbaro, psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii i terapii rodzin. W latach 2016–2019 był kierownikiem Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego – Collegium Medicum. Współpracuje z Fundacją Rozwoju Terapii Rodzin „Na Szlaku”.