1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. 5 reguł nadziei, czyli jak budować w sobie wiarę w lepszą przyszłość. Felieton prof. Bogdana de Barbaro

5 reguł nadziei, czyli jak budować w sobie wiarę w lepszą przyszłość. Felieton prof. Bogdana de Barbaro

Bogdan de Barbaro, psychiatra, psychoterapeuta (Fot. Krzysztof Opaliński)
Bogdan de Barbaro, psychiatra, psychoterapeuta (Fot. Krzysztof Opaliński)
O tym, jak budować w sobie i naszych dzieciach wiarę w przyszłość w czasach, kiedy nasila się nie tylko katastrofa klimatyczna, ale i poznawcza (zacieranie różnicy między prawdą a fałszem) oraz emocjonalna (spirala nienawiści), pisze prof. Bogdan de Barbaro w kolejnym odcinku swojego cyklu.

Punktem wyjścia dla tych rozważań będzie klasyczny, zapewne wszystkim znany dowcip: oto ktoś wznosi modły błagalne do Boga o wygraną na loterii. I słyszy głos zza chmur: „Daj mi szansę. Kup los”. Gdyby ten dowcip sproblematyzować w kontekście nadziei, to pojawiają się dwa pytania. Po pierwsze, na czym ma polegać owo kupienie losu – a więc jaka jest rola osoby szukającej nadziei? I po drugie, co to za loteria – a więc czego dotyczy wygrana? Innymi słowy, jaka nadzieja jest sensowna? Moim zdaniem taka, która trzyma się poniższych reguł:

1. Nadzieja powinna być aktywna, nie może być stanem biernym. Osoba, która zwraca się do Boga o wygraną, dostaje od niego zasadniczą, fundamentalną wskazówkę: stwórz warunki czyniące nadzieję realną. Działaj. Starsi z czytelników zapewne pamiętają takie powiedzenie, rodem z PRL-u: „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. (Owe dwa tysiące – wyjaśniam młodszym czytelnikom – to była miesięczna wypłata). Dziś z kolei popularna bywa – a dla wielu też wygodna – teza, jakobyśmy byli „tylko pionkiem w grze wielkich”. Albo też przyglądamy się temu, co się dzieje, i chowamy się w pseudofilozoficznej i z gruntu bałamutnej tezie: „Jakoś to będzie”. Takiemu myśleniu pomagają media społecznościowe, promujące bezmyślność i sprzyjające bezkarnie rozprzestrzeniającej się agresji. W ten sposób zbliżamy się do nadziei lękowej i biernej, a wówczas już tylko jeden krok do apatii psychicznej. Tymczasem nadzieja nie powinna się sprowadzać do przyglądania się temu, co też nam zgotuje przyszłość. Bo wprawdzie zaiste: jakoś to będzie, a my światem nie zarządzamy, ale jeśli zrezygnujemy z własnej podmiotowości – to taki stan nas osłabi, a dobra nie przybędzie. Nadzieja zaś zdegraduje nas do cynicznego sceptycyzmu. (Pięknym wyjątkiem od tego cynicznego sceptycyzmu jest powszechny udział Polek i Polaków w corocznej akcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, podobnie niezwykła jak na polskie społeczeństwo frekwencja wyborcza 15 października 2023 roku). A zatem nadzieja powinna być czynna.

Czy zatem wystarczy być energicznym? Nie do końca. Potrzebny jest także dodatkowy element, który Hannah Arendt określa – w nieco innym kontekście – jako homo faber. To oznacza: „człowiek jako twórca”, a więc ktoś, kto do swojego zadania podchodzi refleksyjnie. Poszukuje, jaka czynność będzie sensowna, etyczna, spełniająca wyobrażenia tej osoby na temat tego, co jest dobre. Owo homo faber Arendt przeciwstawia kategorii animal laborens. Animal laborens to ktoś, kto traktuje pracę jako cel niepoddawany refleksji. Praca ma być dobrze wykonana, i tyle. Przykładem ilustrującym dramatyczne skutki tej postawy byłby wspomniany w poprzednim felietonie fizyk Julius Robert Oppenheimer. Jak sam wyznał, fizycy pracujący nad bronią masowej zagłady nie martwili się o skutki swoich wynalazków.

2. Powinna być sprawcza. Skoro ma być czynna i taka, do której angażujemy się własną pracą i energią, to ten ma sensowną nadzieję, kto ma włączony w swoją psychikę jeden z najważniejszych czynników dojrzałej osobowości, pozytywnie sprzężony ze zdrowiem psychicznym i fizycznym: poczucie sprawczości. I nie ma to być wersja naiwna, wysycona dziecinną omnipotencją: „Ode mnie wszystko zależy”. To raczej docenianie własnego wpływu na to, co się dookoła dzieje. A ten wpływ w zależności od kontekstu społecznego i pełnionej roli społecznej jest, obiektywnie rzecz biorąc, potencjalnie większy lub mniejszy. Jednak samo subiektywne poczucie sprawczości już nie będzie zależało od okoliczności obiektywnych, tylko od osobistego odczucia i doświadczenia: „Mam wpływ na to, co się dzieje”.

Warto tu przywołać myśl izraelskiego historyka Yuvala Noaha Harariego: „Nie bądźcie optymistami, tylko ruszajcie do zadań!”. Innymi słowy, nie chodzi tu o dobry nastrój, a w każdym razie on nie wystarczy. Potrzebne jest działanie. Aktywna nadzieja ma swój wymiar emocjonalny i racjonalny. Coś się dzieje, reagujemy emocjonalnie, a potem pojawia się czas na refleksję. Jak to niegdyś powiedział twórca psychologii indywidualnej Alfred Adler: „Podążaj za sercem, ale nie zapomnij przy tym zabrać rozumu”. A gdy już będzie z nami rozum, działajmy.

3. Powinna być niezłomna, a więc – odwołując się do wiersza Adama Asnyka – nie jednodniowa. „Miejmy nadzieję!… nie tę lichą, marną/Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera,/Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno/Przyszłych poświęceń w duszy bohatera”.

4. Nadzieja nie powinna być naiwna. Dalej cytuję Asnyka: „Miejmy nadzieję!… nie tę chciwą złudzeń,/Ślepego szczęścia płochą zalotnicę”. Nadzieja musi kierować się na cele realne. Już dawno temu Marek Aureliusz uważał, że niezbędna jest mądrość, by odróżniać zmienialne od niezmienialnego. Nadzieja naiwna polegałaby więc na wierze w to, że wszystko będzie idealnie, „tak jak trzeba”. Że ludzie swoją mądrością, odwagą i dobrocią spowodują, że na Ziemi będzie jak w raju. W wersji konserwatywnej – że zniknie cały ten ponowoczesny chaos i wrócą stare dobre czasy. Z kolei w wersji neoliberalnej czy postmodernistycznej byłaby to nadzieja na beztroskę, szczęśliwość, wieczną młodość, w której „nic nie muszę, wszystko mogę”.

Wbrew pozorom, takie marzenia drzemią w nas wcale nie tak rzadko, jakby się mogło wydawać. Podobnie jak nadzieja na ostateczne pokonanie zła. Może jeden mecz czy jedną bitwę wygramy, ale przecież ten turniej, ta wojna (ze złem) nie ma końca. Zło może zmieniać swoją postać, swój wygląd. Zmienia się scenografia, ale walka nie skończy się tylko dlatego, że na przykład nasza koalicja wygrała albo w innym kraju prezydentem został ten, który nam się podoba. Nie będzie już pana X, to pojawi się pan (lub pani) Y. (W tym momencie, jak się domyślam, każdy z czytelników w owe iksy i igreki wpisuje nazwisko swojego antyulubieńca.) Jestem głęboko przekonany, że fakt zarówno istnienia, jak i rozprzestrzeniania się zła, nie może być powodem, by tracić nadzieję. Nie powinna być ona jednak oparta na iluzji: „Zbudujemy raj na ziemi” albo „Jak ich pokonamy, to raz na zawsze będzie dobrze”. (Nawiasem mówiąc, tak właśnie wysławiane idee i obietnice prowadzą wcześniej czy później do totalitaryzmu).

5. Ma być zbudowana na wartościach. Być częścią naszej refleksji egzystencjalnej, a nie jedynie porywem emocjonalnym. Nasze nastawienie nie ma celować w ostateczny, całkowity i pełny sukces, lecz w swojej istocie być drogą, na której nie należy oczekiwać mety. (Chyba że za metę uznamy koniec naszego życia, ale przecież wtedy inni dalej będą szli i będą starali się o to, by przybywało dobra). Takie spojrzenie jest chyba trudniejsze, bo gdy nie ma bezpośrednich i szybkich zewnętrznych nagród za sukces, to łatwo o frustrację i zniechęcenie.

Wspomniany wcześniej Yuval Noah Harari pisze, że jedynym powodem do aktywności jest optymizm. Nie podzielam tej dewizy życiowej. Byłoby bowiem naiwnością nie doceniać popędu śmierci. W końcu nasilają się katastrofy klimatyczna, poznawcza, czyli zacieranie różnicy między prawdą a fałszem, nasila się też katastrofa emocjonalna, a więc spirala nienawiści. Bardziej trafny – moim zdaniem – w takiej sytuacji byłby pesymizm. Natomiast sensowna, użyteczna i optymistyczna w skutkach może być nadzieja lokalna. To jest rzeczywiście trudniejsze, bo jak przekornie pisze Czesław Miłosz w wierszu „Powrót do Krakowa w roku 1880”: „Czyli trwa ziemia, każdą drobną sprawą/I żywotami nie do odwrócenia./A dla mnie z tego ulga. Wygrywać? Przegrywać?/Po co, jeśli o nas i tak świat zapomni”. A więc doraźne wygrywanie zostanie i tak zapomniane.

Energia nadziei potrzebna jest nam do podążania dobrą drogą. Jeśli słowo „nadzieja” będziemy rozumieć jako życzenie: „niech się DZIEJE”, to naszym zadaniem jest określenie, co my możemy zrobić, żeby się DOBRZE DZIAŁO. I okazuje się, że do tego potrzebna jest nasza aktywność, dojrzałość, trwałość, nie-naiwność oraz umiejętność odróżniania dobra od zła. Na przekór wszelkim trudnościom.

Mógłby ktoś zapytać, co te rozważania mają wspólnego z wątkiem rodzinnym cyklu tych oto felietonów. Otóż jeśli spojrzymy na problemy, konflikty i wyzwania rodzinne, to okaże się, że stan aktywnej i sprawczej nadziei może być narzędziem zadziwiająco użytecznym.

Niniejszy felieton powstał na kanwie wykładu „Rozważania na temat nadziei sensownej”, wygłoszonego w czasie konferencji „Nadzieja w czasach niepewności” w Opocznie 15 kwietnia 2024 roku.

Bogdan de Barbaro, psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii i terapii rodzin. W latach 2016–2019 był kierownikiem Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego – Collegium Medicum. Współpracuje z Fundacją Rozwoju Terapii Rodzin „Na Szlaku”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze