Ikony polskiego dziennikarstwa telewizyjnego. Profesjonalistki w każdym calu. Matka i córka strzegące swojej autonomii – nigdy nie wchodzą razem do kuchni, nie udzielają wspólnych wywiadów. Nam Krystyna Loska i Grażyna Torbicka opowiadają o pracy, która nie może być całym światem, o rodzinie, dla której warto się zatrzymać, i życiu, którego nie da się przechytrzyć.
Nie kusi was, żeby poprowadzić razem jakiś program? W ubiegłym roku pisano, że planujecie wspólny projekt.
G.T.:
Rzeczywiście pojawiła się taka informacja, ale nieprawdziwa. Mama od czasu do czasu lubi wrócić do pracy w mediach, na przykład w radiu Pogoda. Ale od czasu odejścia z telewizji nie ma potrzeby, żeby gdzieś się pokazywać, co, muszę przyznać, bardzo w niej podziwiam. Prowadziłyśmy razem kilka uroczystości, ale sporadycznie.
Czyli autonomia i niezależność.
G.T.:
Zdecydowanie tak. Mimo że bardzo się kochamy i wspieramy, to każda musi mieć swój kawałek podłogi. Teraz, kiedy nie ma taty, bardzo dużo czasu spędzamy razem, każdą wolną chwilę. Na mamę zawsze możemy z mężem liczyć. Bez jej pomocy trudno byłoby nam zorganizować nasze zawodowe wyjazdy, a te zdarzają się często.
K.L.:
I bardzo się z tego cieszę! Lubię być potrzebna.
Kiedy uświadomiłaś sobie, że mama jest sławna?
G.T.:
Pamiętam pewien poranek, kiedy zobaczyłam na drzwiach szafy zawieszoną sukienkę, w której mama poprzedniego dnia wystąpiła na spikerskim dyżurze w telewizji i w której zapowiadała dobranockę. „O, a wczoraj pani w telewizji miała taką samą”, powiedziałam. Gdy odkryłam, że to jednak sukienka mamy, dotarło do mnie, że moja mama to ta pani z telewizji. Ale to stało się stosunkowo późno. Jako dziecko widziałam to tak: mama była moją mamą rano od momentu, kiedy się obudziłam, aż do chwili, kiedy wchodziła do łazienki. Gdy wychodziła z przyklejonymi rzęsami, umalowana, traktowałam ją już jak mamę telewizyjną. A potem wracała z dyżuru, odklejała rzęsy i znów stawała się moją mamą.
K.L.:
Zabawne były sytuacje, gdy na przykład podróżowałam razem z Grażynką pociągiem i przypadkowo napotkane osoby rozmawiały ze mną jak ze swoją dobrą znajomą. Trudno było wtedy wytłumaczyć dziecku, że to jest znajomość jednostronna.
Ale córka już wtedy umiała poradzić sobie ze sławą mamy.
G.T.:
I powiem szczerze, robię to do dziś ze sobą, to znaczy staram się nie wnosić w życie prywatne tego wszystkiego, co niesie ze sobą fakt, że jestem osobą publiczną, staram się to oddzielać. Robię to może dlatego, że nie pamiętam innego domu niż ten ze sławną mamą, której nieznani ludzie kłaniają się, gdy idę z nią za rękę, ale która jednocześnie jest normalną mamą, gotuje obiad, przytula. Te dwa światy od dziecka były dla mnie rozłączne.
K.L.:
Wygląda na to, że dawałam dobry przykład [śmiech].
G.T.:
To prawda, mamo. Ale to, że obydwie oddzielamy życie prywatne od zawodowego, nie znaczy, że wyznajemy inne wartości w domu, a inne w pracy, nic z tych rzeczy.
Grażyna była wymagającym dzieckiem?
K.L.:
Była spokojna od samego początku. Jak się urodziła, przesypiała całe noce. Jedyne, co jej przeszkadzało, to moja gra na pianinie, wtedy pies wył i ona płakała.
G.T.:
No to mama sprzedała pianino. Niesłusznie, bo ładnie grała.
K.L.:
Pamiętam, któregoś dnia przyjechałam do domu z pracy w nocy, Grażynka już spała. Podchodzę do łóżka, całuję w rączkę i widzę, że ma cały brązowy paluszek. Pytam moją mamę: „Pobrudziła czekoladą?”. A mama: „Wyobraź sobie, że przyszła do mnie z podwórka i mówi: Babciu, coś ci pokażę, ale obiecaj, że nie zemdlejesz. I pokazała palec przygnieciony w zawiasach huśtawki”.
Ale z ciebie twardzielka!
G.T.:
To prawda. Do zuchów też należałam [śmiech].
K.L.:
Grażyna nie sprawiała większych kłopotów, choć miała charakter od małego. Kiedyś pani przedszkolanka powiedziała: „Niech pani przyjdzie zobaczyć, jak zachowuje się córka”. Przyszłam i co widzę? Wszystkie dzieci leżą i śpią, a moje dziecko siedzi i rozmyśla.
G.T.:
Nie znosiłam przedszkola, uciekałam. Pamiętam taki obrazek: przybiegam do domu, mama gotowa do wyjazdu do pracy widzi mnie w drzwiach i dosłownie nieruchomieje z wrażenia.
Zmusiła pani córkę do powrotu?
K.L.:
Nie, nigdy jej do niczego nie zmuszałam.
G.T.:
Słynne powiedzenie mamy: „Nie? No to nie”.
K.L.:
Dyscypliny jako takiej nie było. Były natomiast rytuały, których się przestrzegało: że o tej porze jest obiad, o tej kolacja.
G.T.:
Rodzice zostawiali mi dużo swobody. Nigdy nie czułam, że są nadopiekuńczy. Byli młodzi, dopiero zaczynali swoje życie zawodowe, mieli dużo pracy. Mieszkaliśmy w małym miasteczku Lędziny, tata pracował na kopalni, zaraz obok naszego osiedla domów czterorodzinnych, gdzie było dużo dzieci. Myśmy nawzajem się wychowywali. Od rana byłam na podwórku, tam wszystko się działo. Miałam cudowne dzieciństwo. I ten świat nagle mi się zawalił, bo pewnego dnia rodzice oznajmili, że przeprowadzamy się do Katowic. Dla mnie to był absolutny koniec świata. Teraz wiem, że takie przeżycia hartują.
Była pani jedną z najpopularniejszych osób w kraju.
K.L.:
Dla mnie zawsze na pierwszym miejscu były dom i rodzina. Wiedziałam, że jeśli mam uporządkowane wszystkie sprawy w domu, to mogę spokojnie zająć się pracą. Gdy na przykład miałam w święta dyżur, to przygotowywałam obiad wcześniej, żebyśmy zdążyli poświętować, zanim wyjdę do pracy, dyżur kończył się zazwyczaj po północy. Czasem moja popularność okazywała się zabawna. Pamiętam, kiedy wyjechałyśmy nad morze i trafiłyśmy, oczywiście, na deszczową pogodę. Ale potem były dwa dni słoneczne, które przeleżałam na plaży i kompletnie się spaliłam. I kiedy tak leżałam czerwona jak burak, podbiegała do mnie jakaś dziewczynka, uważnie mi się przyglądając, w końcu zapytała swoją mamę: „Czy to ta pani z telewizji?”. A owa mama popatrzyła na mnie i powiedziała: „No co ty, tamta pani jest ładna”.
Nadal ludzie panią rozpoznają?
K.L.:
Najczęściej rozpoznają mnie po głosie, ale mnie nigdy nie przeszkadzały spotkania z telewidzami, ja kocham ludzi. Stąd pomysł, żeby po zakończeniu pracy w telewizji zostawić sobie estradę. Dobrze czułam się w swoim zawodzie może dlatego, że nigdy nie starałam się być przed ludźmi inna, niż jestem. Być może właśnie to mnie uratowało. Bo myślę, że to bardzo męczące być innym przed publicznością, a innym w rzeczywistości.
Akcje Grażyny z powodu sławnej mamy rosły czy przeciwnie?
K.L.:
Grażyna miała zawsze mnóstwo koleżanek i kolegów.
G.T.:
W czasach licealnych w moim pokoju dwa na trzy mieściło się przeciętnie 12 osób.
K.L.:
A wcześniej, jeszcze w Lędzinach, mieszkaliśmy przy kopalni Ziemowit w domach z obszernymi piwnicami, które miały okna. I jedną z takich piwnic przerobiłyśmy z sąsiadkami na klasę, taką z ławkami, tablicą. Chodziło nam o to, żeby dzieci, a było ich na osiedlu dużo, miały gdzie się bawić. Bawiły się zazwyczaj w szkołę, to znaczy starsze dzieci były nauczycielami, a młodsze – uczniami. Jej dzieciństwo niczym nie różniło się od dzieciństwa dzieci z osiedla.
G.T.:
Nigdy nie oczekiwałam taryfy ulgowej z racji tego, że mam znaną powszechnie mamę. Wręcz przeciwnie, stawiałam sobie poprzeczkę wysoko. Miałam też szczęście do fajnych i mądrych nauczycieli zarówno w podstawówce w Katowicach, jak i potem w liceum w Warszawie. Wiedzieli, że jestem ambitna, dlatego też dużo ode mnie wymagali.
Podglądałaś mamę, chciałaś wyglądać jak ona?
G.T.:
Nie, jesteśmy zupełnie inne, przynajmniej tak mi się wydaje. Mama zawsze dba, żeby być elegancka, a ja po pracy zakładam dżinsy i trampki. Pamiętam, miałam wtedy dwadzieścia kilka lat, jak ktoś, kto widział mnie i mamę, powiedział: „To niesamowite, pani Krystyna taka elegancka, a jej córka w dżinsach chodzi”. Chociaż dziś, jak sądzę, według niektórych jestem kobietą, która na co dzień chodzi w długich sukniach [śmiech].
Mama była twoją kumpelką?
G.T.:
Nie do końca. Z mamą dużo się nie dyskutuje. Byłam bardziej skumplowana z tatą. Jak mama przy czymś obstawała, to na ogół ani tata, ani ja nie polemizowaliśmy. Mama jest spod znaku Lwa, ma bardzo silny charakter, a ja – Bliźniak. Jestem w stanie się dopasować.
Podbierałaś mamie szminki, ciuchy?
G.T.:
Jedyne, co podbierałam jako licealistka, to papierosy. Wtedy szpanowało się paleniem, kenty mieć to było coś.
K.L.:
No, czego ja się dowiaduję!
G.T.:
Ale podpalałam tylko dopóty, dopóki mi nie było wolno, wtedy mnie to strasznie kręciło. Natomiast jak już skończyłam 18 lat, to palenie przestało mnie interesować, bo tak naprawdę papierosy nigdy mi nie smakowały.
Miała pani wizję tego, kim będzie córka?
G.T.:
Tak, mama zawsze uważała, że będę pracować w telewizji, no, przyznaj się, mamo.
K.L.:
Przyznaję. Ale byłam przekonana, że Grażyna pójdzie na politechnikę jak tata, bo była bardzo dobra w przedmiotach ścisłych. W ostatnim momencie zmieniła zdanie i wybrała wiedzę o teatrze na Akademii Teatralnej w Warszawie. Oczywiście, pytałam ją często: „A co sądzisz o pracy w telewizji?”. Gdybym tego nie robiła, może szybciej trafiłaby do tego zawodu.
G.T.:
Pamiętam, jak tata mówił: „Gdybyś pracowała w telewizji jak mama, to by ci było w życiu łatwiej”. Bo trzeba pamiętać, że wtedy były tylko dwa kanały telewizyjne, prowadzących znali wszyscy. Tak więc sugestie płynęły z dwóch stron. A ja chciałam iść swoją drogą.
Zasłynęła pani z recytowania z głowy całego programu. To był pani pomysł?
K.L.:
Tak. Wiedziałam, że wszyscy na mnie patrzą, że mnie oceniają, więc uważałam, że nie mogę być nieprzygotowana i czytać z kartek. Mówienie z głowy wcale nie było szczególnie trudne, wymagało skupienia. A poza tym – miałam do zapamiętania raptem programy dwóch kanałów telewizyjnych i w dodatku powtarzalne. Dużo dały mi studia aktorskie.
Swobodę na scenie odziedziczyłaś po mamie?
G.T.:
Wyssałam z mlekiem matki, niewątpliwie. Ale tata też był sceniczny, prawda mamo? Potrafił wspaniale przemawiać, był działaczem sportowym, w ostatnim okresie prowadził klub seniora w PZPN. Przygotowywał te swoje wspaniałe konstrukcje słowne z nieskrywaną radością, miał dar mówienia. Może my obie mamy to po tacie? Myślę, że każdy, jeśli ma trochę ambicji, mierzy się w życiu z tym, co sprawia mu największy kłopot. Jako dziecko byłam bardzo nieśmiała, przy każdym publicznym wystąpieniu traciłam głowę. Pewnego razu na pokazowej lekcji religii przy wszystkich rodzicach zostałam wywołana do odpowiedzi. Miałam wymienić trzech króli. Byłam tak przerażona, że w ogóle nie pamiętałam, jak się nazywają. Wydukałam powoli: Kacper, Melchior i…ksiądz zaczął mi podpowiadać: be be, a ja: Belfegor!. Wtedy był bardzo popularny serial telewizyjny „Belfegor – upiór z Luwru”. Do tej swobody, o której mówisz, doszłam treningiem, pracą. Dziś poprowadzenie jakiejś uroczystości to dla mnie czysta przyjemność.
Denerwuje się pani, gdy widzi córkę na scenie?
K.L.:
Kiedyś tak, teraz już nie. Jestem pewna, że wie, co chce powiedzieć. A kiedy zdarza się jakiś problem sytuacyjny, wiem, że potrafi reagować, ripostować, a to bardzo istotna umiejętność w pracy na żywo. Jestem więc spokojna.
G.T.:
Mama czasem pytała: „Przygotowałaś się?”. Nawet jak dobrze się przygotowałam, to myślałam: „Jeśli mama pyta, no to muszę sprawdzić, czy aby wszystkie opcje przewidziałam”. Cały czas miałam trening, nie było zmiłuj. Mama zawsze mówi szczerze, co myśli. Cenię ją za to bardzo.
Bałaś się, że będziesz porównywana do mamy?
G.T.:
Oczywiście, chciałam być inna, mówić inaczej niż mama. Ale jak teraz słucham nagrań mamy z czasów jej młodości i moich początków, to widzę dużo podobieństw. Jesteśmy dziećmi swoich rodziców i, czy tego chcemy, czy nie, będziemy porównywani. Na początku bałam się tych porównań, ale z czasem mi przeszło. Niewątpliwie jakaś część sympatii do mnie na początku mojej pracy była na kredyt z powodu mamy.
K.L.:
Przez dwa miesiące miałaś spokój, bo nikt nie wiedział, że jesteś moją córką.
G.T.:
Tak, bo zaczęłam pracę w telewizji już jako mężatka pod nazwiskiem Torbicka. Ostatnio przeczytałam jakiś komentarz na moim fanpage’u: „Ale jak to, Loska jest matką Torbickiej? To znaczy, że ma drugiego męża?”.
Zabolało panią odejście córki z telewizji? Przypomniało pani własne odejście?
K.L.:
Nie, bo wiedziałam, że dokładnie przemyślała swoją decyzję. Ja też odeszłam sama, bo uznałam, że to nie jest już moja telewizja. Zawsze mówiłam Grażynce, że telewizja nie odwzajemnia włożonego w nią serca i zaangażowania. Bardzo tę pracę kochałam, ale zamknęłam drzwi bez jakiegokolwiek żalu. Trzeba umieć odejść.
G.T.:
Obserwując mamę, wiedziałam, że ta praca wymaga dyspozycyjności, koncentracji, działania w świątek, piątek i niedzielę. I że trzeba zachować do niej dystans, bo inaczej cię zje. Jeśli uznasz, że to jedyne miejsce na ziemi, to jest twój koniec. Moja decyzja o odejściu związana była z faktem, że widziałam, iż telewizja publiczna staje się narzędziem propagandowym w najgorszym znaczeniu tego słowa, także w sferze kultury.
Matki podobno chcą, żeby córki były takie jak one, tylko lepsze.
K.L.:
Mogę sobie chcieć, a ona i tak zrobi po swojemu. Nawet jeśli pyta: „Mamusiu, a może tak postąpić?”. Ja mówię swoje zdanie, ona wysłucha, ale zrobi to, do czego jest przekonana.
G.T.:
Ale w sumie jakoś nam się żyje dobrze przez tyle lat [śmiech]. Nawet jak się nie dogadujemy, to na bardzo krótko. Zawsze, kiedy w domu była jakaś trudna sytuacja, to się siadało i rozmawiało, a tata rozładowywał napięcie żartem.
K.L.:
Wie pani, czego zazdroszczę Grażynie? Gotowania.
G.T.:
No co ty opowiadasz, gotujesz znakomicie!
K.L.:
Ale ja mam w głowie tylko śląską kuchnię, i koniec, a Grażyna jest mistrzynią kuchni włoskiej.
Matkujesz teraz mamie?
G.T.:
Nie ma mowy! Mama na to nie pozwoli, jest niezależna, wszystko chce robić sama. Ale ja mam podobnie. Obie w kuchni? Nie ma takiej opcji. Najpierw jedna robi swoje, potem druga.
Patrząc na córkę, myśli pani: „Zbieram owoce tego, co zasiałam”?
K.L.:
A wie pani, że tak! Byłam z Grażynką przez pierwsze cztery lata, bo uważam, że nikt nie zastąpi dziecku mamy. Przerwałam z tego powodu na jakiś czas studia aktorskie w Szkole Teatralnej w Krakowie. Warto było. A tak w ogóle to nie oczekiwałam od życia zbyt wiele. Brałam i biorę je takim, jakie jest, niczego nie żałuję, cieszę się z tego, co mam. Nic nie da spinanie się, żądanie czegoś już, w tej chwili. Owszem, trzeba stawiać sobie poprzeczki, ale trzeba też uzbroić się w cierpliwość, bo życie biegnie swoim torem. I choćby nie wiem co robić, nie przechytrzymy go.
G.T.:
Tak, to wyniosłam z domu i z tą prawdą znacznie łatwiej żyć.
GRAŻYNA TORBICKA dziennikarka, konferansjerka, krytyczka filmowa. Autorka koncepcji i dyrektor artystyczna festiwalu Dwa Brzegi. Osiem razy nagrodzona statuetką Wiktora. Z telewizji odeszła w 2016 roku.
KRYSTYNA LOSKA spikerka i prezenterka telewizyjna, konferansjerka. Zadebiutowała w telewizji w 1962 roku. Odeszła z niej w 1994 roku.