Natasza Socha w najnowszej książce „Obiecaj, że będziesz pić kawę o poranku” stawia na bliskość, wbrew współczesnym trendom. Opowiada o związkach, przed którymi uciekamy, konfrontując miłość z chorobą, stratą. Nie daje prostych odpowiedzi, ale zmusza do myślenia.
Książka opowiada o relacjach dojrzałych ludzi. „Czuję przerażenie, ale w bezradności mojego męża widzę czułość” – mówi bohaterka. Skąd pomysł na tę poruszającą historię?
Historię do mojej najnowszej powieści przyniosło samo życie. Kiedy po raz pierwszy ją usłyszałam, uderzyło mnie, jak bardzo miłość w jej dojrzałej formie różni się od tego, co często widzimy w literaturze czy filmach. To nie była historia młodzieńczej euforii ani wielkich romantycznych gestów, ale czułości, która trwa mimo choroby, mimo lęku, mimo świadomości, że wspólny czas się kurczy. Bohaterowie powieści mają swoje pierwowzory w rzeczywistości. To ludzie, którzy przez dekady budowali swoje życie razem, a potem musieli zmierzyć się z tym, że jedno z nich zaczyna powoli znikać – i fizycznie, i w pewnym sensie emocjonalnie. Ich historia nie jest jednak tylko opowieścią o stracie, ale też o ogromnej odwadze trwania przy drugim człowieku, kiedy nie można już nic naprawić, kiedy zostaje tylko obecność.
Pisząc, starałam się oddać to doświadczenie jak najwierniej – bez upiększania, bez uciekania w patos. Te emocje są prawdziwe. I choć finalnie powieść jest w dużej części fikcją literacką, to jej główny trzon oparty jest na faktach. To moja próba uchwycenia czegoś, co każdy z nas – prędzej czy później – będzie musiał zrozumieć: że miłość to nie tylko początek, ale i koniec. I że w tym końcu może być nie mniej czułości niż na początku.
Jedna z bohaterek książki stwierdza, że „ścieżki, które prowadzą donikąd, są najlepsze”. Co kryje się za tym stwierdzeniem?
To zdanie, choć pozornie przewrotne, kryje w sobie istotę tego, o czym jest książka – o drodze, która sama w sobie ma wartość, nawet jeśli nie prowadzi do konkretnego celu. W naszym życiu często dążymy do punktów granicznych: sukcesu, spełnienia, bezpieczeństwa. Chcemy mieć kontrolę, planować, wyznaczać kierunki. Tymczasem bohaterowie mojej powieści pokazują, że to, co najważniejsze, dzieje się nie na końcu, ale po drodze. Ścieżki prowadzące donikąd są najlepsze, bo uczą pokory wobec życia. W kontekście historii moich bohaterów to również refleksja nad miłością i odchodzeniem – kiedy już wiadomo, że nie da się zmienić biegu wydarzeń, jedyne, co pozostaje, to iść obok drugiego człowieka. Bez oczekiwań, bez złudzeń, ale z czułością. I może właśnie te bezcelowe ścieżki, te momenty, w których nie wiadomo, co dalej, są najbardziej prawdziwe.
„Bardziej niż w Boga wierzę w ciasto drożdżowe, bo przynajmniej czuję jego zapach” (cytat z książki). Wielu z nas mogłoby zamienić Boga na miłość. Czy naprawdę jest z nami tak źle?
To jedno z tych pytań, które nie mają prostej odpowiedzi. Bohaterka mojej książki mówi o cieście drożdżowym, bo to coś namacalnego, prawdziwego. Można go dotknąć, poczuć jego zapach, doświadczyć wszystkimi zmysłami. A Bóg? A miłość? Te rzeczy, choć fundamentalne, bywają ulotne, rozmyte, często rozczarowujące. Może problem tkwi w tym, że wciąż szukamy absolutnych pewników, chcemy by coś było stałe, niezmienne, niezawodne. Tymczasem zarówno miłość, jak i wiara to procesy, które wymagają naszej obecności, zaangażowania, czasem walki. A my, w pędzie codzienności, w zmęczeniu, w rozczarowaniach, wolimy coś prostszego. Coś, co nie wymaga interpretacji. Czy jest z nami „aż tak źle”? Może nie. Może po prostu jesteśmy zmęczeni szukaniem, analizowaniem, czekaniem. Może w pewnym momencie zaczynamy bardziej ufać temu, co widzialne i namacalne, niż temu, co wymagające. Ale paradoksalnie – nawet w tym zmęczeniu wciąż szukamy miłości. Nawet jeśli czasem łatwiej nam uwierzyć w ciasto drożdżowe
Bohaterowie powieści balansują między życiem a śmiercią. Ich zachowania mogą wzbudzać zażenowanie, bo uważa się, że w obliczu choroby bliskiej osoby nie wypada być szczęśliwym.
Życie nigdy nie zatrzymuje się w miejscu, nawet w obliczu śmierci. Człowiek nie przestaje czuć, pragnąć, marzyć tylko dlatego, że ktoś bliski cierpi. Społeczne oczekiwania bywają bezlitosne. Często słyszymy, że w przypadku choroby czy straty należy całkowicie poświęcić się drugiemu człowiekowi, zawiesić własne potrzeby, niemal przestać istnieć jako jednostka. Ale czy to sprawia, że miłość i oddanie stają się większe, prawdziwsze? Czy to oznacza, że nie wolno doświadczyć ulgi, chwili radości, choćby na moment wyrwać się z dusznej rzeczywistości? Moi bohaterowie są dojrzali, a to oznacza, że niosą w sobie nie tylko miłość, ale i świadomość, że życie jest krótkie, że nie warto odkładać szczęścia na później. Ich wybory mogą wydawać się kontrowersyjne, ale są prawdziwe – tak samo jak prawdziwa jest samotność opiekuna, jego strach, zmęczenie, czasem nawet chęć ucieczki.
Czy pisanie książki było wyzwaniem? Dlaczego boimy się trudnych emocji w relacjach?
To zdecydowanie nie była łatwa książka. I nie chodzi tylko o sam proces pisania, ale o to, co dzieje się w człowieku, kiedy wchodzi w taki świat – lęku, samotności, smutku. Boję się trudnych emocji tak samo jak każdy. Tyle że pisanie jest dla mnie sposobem, by się z nimi oswoić, przyjrzeć im z bliska. To oznaczało konfrontację z pytaniami, na które też chciałabym poznać odpowiedź. Jak długo można kochać, kiedy codzienność staje się pasmem wyrzeczeń? Co zostaje z relacji, gdy jedna osoba powoli znika, a druga tkwi na granicy wyczerpania? Ludzie boją się chorych, bo choroba odbiera złudzenia. Zmusza, by spojrzeć w twarz temu, co nieuchronne. A my wolimy wierzyć, że mamy czas, że piękne życie będzie trwało zawsze. Choroba ten komfort odbiera. Tworzy dystans, bo nie każdy ma siłę go przekroczyć. Miłość to nie tylko czułe gesty, ale i frustracja, zmęczenie, czasem nawet gniew. Ale to nie odbiera jej wartości – wręcz przeciwnie, czyni ją prawdziwą.
Po co właściwie kochać, być z kimś blisko, skoro potem to tak boli.
Bo mimo wszystko miłość daje więcej, niż zabiera. Oczywiście są ludzie, którzy potrafi ą być sami i dobrze się z tym czują – i to jest w porządku. Ale dla wielu z nas bliskość to coś, co nadaje życiu głębię. Nie chodzi o wielkie słowa, tylko o codzienność – rozmowę przy śniadaniu, kogoś, kto pamięta, jaką kawę lubimy, o czyjąś obecność, kiedy jest nam źle. Czy miłość jest łatwa? Nie. Czy boli? Czasem tak. Ale to nie znaczy, że nie warto się na nią otworzyć. Bo nawet jeśli coś się skończy, to to, co było wcześniej, i tak ma swoją wartość. Nie zawsze musimy wchodzić w stałe relacje, nie zawsze musimy kochać, ale jeśli pojawia się szansa na coś prawdziwego, to chyba złym pomysłem jest to odrzucić tylko dlatego, że kiedyś może zaboleć.
Pisze pani: „Miłość to także maska, którą trzeba nałożyć”. Czy to maska, czy raczej ochrona ukochanej osoby?
Myślę, że jedno i drugie. Maski kojarzą nam się z czymś fałszywym, z ukrywaniem prawdy, ale czasem są po prostu tarczą – ochroną kogoś, na kim nam zależy. W „Obiecaj, że będziesz pić kawę o poranku” bohaterowie nie oszukują się nawzajem, ale nie zawsze wszystko mówią.Nie dlatego, że chcą coś ukryć, tylko dlatego, że wiedzą, iż prawda w pełnej wersji mogłaby być zbyt ciężka do uniesienia. Miłość to czasem rezygnacja z prawa do własnej słabości, bo ktoś inny potrzebuje od nas siły. To zakładanie uśmiechu, kiedy w środku pękamy. To powtarzanie „wszystko będzie dobrze”, choć sami w to nie wierzymy. Czasem tylko to pozwala przetrwać.
W książce pojawia się myśl, że „życie to seria przypadków, które zaskakują swoją precyzją”. Czasem trudno to dostrzec, bo pędzimy.
To trochę jak układanie puzzli bez końcowego obrazka. Wydaje się, że elementy są losowe, nie pasują do siebie i nagle wszystko zaczyna nabierać kształtu. I może właśnie dlatego warto czasem zwolnić, popatrzeć wstecz, zobaczyć, jak te przypadki układają się w historię. Bo nawet jeśli nie mamy nad wszystkim kontroli, to może jednak jest w tym jakiś rytm, porządek, którego na pierwszy rzut oka nie widać.
Miłość w czasach AI, algorytmów, a co gorsza widzenia zysku, interesu w związku z drugą osobą – przetrwa?
Faktycznie coraz częściej patrzymy na relacje jak na układ, jak na coś, co ma się „opłacać” – emocjonalnie, życiowo, finansowo. Algorytmy podpowiadają nam idealnych partnerów, a my uczymy się traktować ludzi jak opcje do wyboru, przesuwając palcem w lewo lub w prawo. Czy miłość w tym świecie przetrwa? Myślę, że tak, ale będzie się zmieniać. Może stanie się trudniejsza, bo wymagać będzie większej odwagi, by postawić na coś, czego nie można zoptymalizować, zaplanować, zamknąć w tabeli korzyści i strat. Mimo wszystko wierzę, że ludzie będą jej szukać. Że nawet w epoce sztucznej inteligencji i chłodnej kalkulacji wciąż będziemy pragnąć czegoś, czego nie da się zmierzyć i zaprogramować. Bo w ostatecznym rozrachunku to właśnie to, co irracjonalne, nieprzewidywalne i niedoskonałe, sprawia, że chce nam się żyć.