Istnieje przekonanie, że kobiety nie mają zawałów, bo chronią je estrogeny. Tymczasem parasolowa rola tych hormonów nie jest tak znacząca, jak wydawało się lekarzom, a objawy chorób serca i naczyń łatwo przegapić albo pomylić z innymi.
Tekst Inga Kazana
Konsultacja dr hab. n. med. Marlena Broncel z Kliniki Chorób Wewnętrznych i Farmakologii Klinicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Raport „Polki 2013. Zdrowie i jego zagrożenia” obala dwa mity. O tym, że choroby serca dotyczą przede wszystkim panów i że
nowotwory są główną przyczyną śmierci kobiet. Ze statystyk wynika, że kobiety zapadają na choroby układu sercowo-naczyniowego niemal dwukrotnie częściej niż na nowotwory. Co roku zbierają one śmiertelne żniwo wśród
91 tys. pań, stanowiąc 55% wszystkich przyczyn śmierci. U mężczyzn jest to odpowiednio 82 tys. i 43%.
Męskie i kobiece
Odpowiedź na pytanie „dlaczego my?” układa się w skomplikowaną mozaikę przyczyn, wśród których znajdziemy zarówno czynniki genetyczne, jak i środowiskowe, psychologiczne oraz te dotyczące sytuacji życiowej, np. liczby ciąż w krótkich odstępach czasu. Na niektóre z nich nie mamy wpływu, bo skłonność do chorób serca i zawału dziedziczymy. Na niektóre zapracowujemy sobie same, na przykład paląc papierosy, żyjąc w dużym (i nierozładowywanym latami)
stresie, zapominając o regeneracji, regularnych posiłkach i badaniach kontrolnych. Co prawda czynniki ryzyka chorób serca są takie same u obu płci – wśród najważniejszych: palenie, nadciśnienie tętnicze, hiperlipidemia, cukrzyca, otyłość – ale siła ich rażenia bardziej dotyka nas niż mężczyzn. Dla przykładu: palenie paczki papierosów dziennie u panów zwiększa ryzyko choroby niedokrwiennej serca trzykrotnie, u nas – aż siedmiokrotnie. Tak samo jest z otyłością brzuszną, która powoduje znacznie większe ryzyko zawału niż u mężczyzn.
Nie bez znaczenia są też różnice wynikające z anatomii: już samą budową nasze serce różni się od męskiego. Bije z mniejszą częstotliwością, przy każdym skurczu wyrzuca do aorty mniej krwi. Jest mniejsze, ma cieńsze ściany, jest bardziej elastyczne. Z jednej strony umie więc dostosować się do aktualnych potrzeb organizmu, przykładowo w czasie ciąży jego masa rośnie, a średnice tętnic wieńcowych się powiększają, by zapewnić dostarczanie tlenu rozwijającemu się płodowi. Z drugiej – ta podatność naczyń na rozciąganie powoduje, że narastanie blaszek miażdżycowych przez długi czas może nie dawać wyraźnych objawów chorobowych. To utrudnia wykrycie nieprawidłowości na wczesnym etapie, a gdy schorzenie już się ujawni, okazuje się, że naczynia są bezpowrotnie zniszczone.
Czujność kardiologiczna
W chorobach serca, tak jak w życiu, najbezpieczniej czują się średniaki. Największe ryzyko zachorowania dotyczy bowiem kobiet młodych i tych w starszym wieku. W pierwszej grupie zawał grozi paniom ze skłonnością do podwyższonego stężenia cholesterolu we krwi, a choroby zakrzepowo-zatorowe tym, które stosują
antykoncepcję hormonalną i jednocześnie ignorują ostrzeżenie, że przy stosowaniu takich środków nie można palić papierosów. W czasie zaciągania się „dymkiem” tlenek węgla wypiera z krwi tlen, powoduje również zwężenie tętnic, przyspiesza pracę serca. Palenie powoduje modyfikację lipoprotein LDL (czyli tzw. złego cholesterolu), które przez to łatwej przenikają do ściany naczynia, przyspieszając tworzenie i destabilizację blaszki miażdżycowej. W takiej sytuacji istnieje niebezpieczeństwo, że nawet niewielka zmiana miażdżycowa oderwie się od ściany naczyń i zamknie tętnicę. Ponieważ „młode serce” nie zdążyło jeszcze wykształcić alternatywnego obiegu naczyń, zawał u młodych kobiet (tak samo zresztą jak u mężczyzn) przebiega szybko, jest dynamiczny i przez to bardzo groźny. Druga grupa obciążona największym ryzykiem to panie po
menopauzie. Estrogeny wydzielane w okresie rozrodczym w pewnym stopniu chronią kobiece serce – rozszerzają i uelastyczniają naczynia krwionośne, spowalniają starzenie się komórek, z których zbudowany jest mięsień sercowy, podwyższają poziom cholesterolu HDL (tego dobrego), a ten trzyma miażdżycę w ryzach. Ale tak się dzieje tylko do czasu menopauzy. Potem – gdy produkcja estrogenów maleje, a w końcu wygasa – serce i naczynia zostają pozbawione ich dobroczynnego działania i wszystko gwałtownie zaczyna się komplikować. W dodatku po menopauzie najczęściej przybieramy na wadze, pogarsza się nam profil lipidowy i dobrze broniona twierdza zaczyna nagle tracić wszystkie punkty wartownicze. Dlatego musimy pamiętać, że bardziej niż mężczyźni jesteśmy narażone na ryzyko drugiego zawału. A ryzyko śmierci w szpitalu w ciągu miesiąca od przyjęcia jest u nas o prawie 20 procent większe.
Problemy z diagnostyką
Diagnozowanie chorób sercowo-naczyniowych u kobiet to nie lada wyzwanie dla kardiologów, a dla nas ryzyko, że nieprawidłowości zostaną rozpoznane za późno. Powodów jest kilka. Po pierwsze, mamy skłonność do lekceważenia swoich dolegliwości, przypisywania ich zmęczeniu i przepracowaniu, więc zbyt późno zgłaszamy się do specjalisty. Po drugie, ginekolodzy i onkolodzy zjednoczyli się w swoich działaniach, tworząc wspaniałe kampanie edukacyjne. Przyczyniły się one do zwiększenia świadomości problemu na tyle skutecznie, że większość kobiet ma wrażenie, iż jedynymi niebezpiecznymi chorobami są rak piersi i szyjki macicy. Nowotwór działa na wyobraźnię, zawał serca – jakby mniej. Po trzecie, ze względu na niespecyficzność objawów sami lekarze miewają trudności z rozpoznaniem schorzeń sercowo-naczyniowych u kobiet. Przykład: EKG z testem wysiłkowym. W czasie tego badania serce kobiety potrafi oszukiwać. Sygnalizuje problem wyolbrzymiony, bo naczynia silniej reagują na stres związany z wysiłkiem, intensywniej się kurczą i utrudniają przepływ krwi, co daje uczucie dławienia. Także kobiecy zawał przybiera różne maski. Bardzo często możemy w ogóle nie odczuwać – charakterystycznego dla mężczyzn – silnego bólu za mostkiem, który promieniuje do szyi, barku czy szczęki. Czujemy za to ucisk w okolicy klatki piersiowej, często nawet w podbrzuszu, nie możemy zasnąć, mamy mdłości, zgagę, bladą i wilgotną skórę, bolą nas stawy. Takie symptomy kojarzą się nam z różnymi nieprawidłowościami, ale nie z niedotlenieniem mięśnia sercowego, dlatego trafiamy do szpitala znacznie później niż mężczyźni, co pogarsza rokowania. Nie bez znaczenia jest też to, że EKG – do pewnego czasu uznawane w kardiologii za badanie podstawowe – często fałszuje wyniki. Pokazuje bowiem zaburzenia zachodzące tylko w czasie badania, co
– przynajmniej teoretycznie – oznacza, że parę godzin po wyjściu z gabinetu możemy mieć zawał. Dopiero tomografia komputerowa, która ocenia tętnice, albo koronarografia, czyli wprowadzenie do tętnic wieńcowych kontrastu pozwalającego ocenić ich stan i miejsca niebezpiecznego zwężenia, rozwiewają diagnostyczne wątpliwości.
Akcent optymistyczny
Na nasze szczęście sercowe problemy kobiet zostały zauważone. Dziś każdy zjazd kardiologów ma osobną sesję poświęconą temu tematowi, a badania kliniczne nowych leków za punkt odniesienia przyjmują już nie tylko organizm mężczyzny jako „uniwersalnego człowieka”. Uwzględniają więc różnice i w masie ciała, i w metabolizmie pewnych grup leków, co powoduje, że ich stosowanie i dawkowanie jest bardziej dopasowane do potrzeb naszej płci. Są też optymistyczne wieści dotyczące profilaktyki. Badania pokazują, że regularna aktywność fizyczna – choćby to był szybki marsz – działa skuteczniej na zdrowie naszego serca niż serca mężczyzny. Nam też bardziej służy dieta uboga w tłuszcze i bogata w warzywa oraz owoce. No i jesteśmy lepszymi dawcami serca, bo – o ile pozostaje ono w dobrej kondycji – możemy nimi być do 50. roku życia, podczas gdy mężczyźni tylko do czterdziestki. Choć to raczej dobra wiadomość dla tych, którzy potrzebują nowego serca niż dla nas samych.