1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Felietony
  4. >
  5. Ale za to niedziela

Ale za to niedziela

Szymon Majewski (Fot. Krzysztof Opaliński)
Szymon Majewski (Fot. Krzysztof Opaliński)
Jak to się stało, że będę walczył z żarówkami, wisząc u sufitu, udrażniał szlauchy i uszczelniał krany, a oszalała Madzia zniknie w zakamarkach domu, kontenerów, piwnic i śmietników, wydając bojowe odgłosy? Jak to się stało, że to doborowe małżeństwo stanie na granicy rozwodu w tę leniwą niedzielę?!

Jak to się stało, że będę walczył z żarówkami, wisząc u sufitu, udrażniał szlauchy i uszczelniał krany, a oszalała Madzia zniknie w zakamarkach domu, kontenerów, piwnic i śmietników, wydając bojowe odgłosy? Jak to się stało, że to doborowe małżeństwo stanie na granicy rozwodu w tę leniwą niedzielę?!

Niedziela miała być nasza. Staromałżeńska, leniwa, gnuśna, opledowana kocami i okocona pledami. W okolicach lunchu skończyliśmy śniadanie, przy kawie spytałem żonę, na co ma dziś ochotę, a ona odparła, że może sobie gdzieś wyjdziemy, a może zostaniemy, na razie ma jednak ochotę poleżeć na kanapie i tyle, po czym ziewnęła leniwie, przykrywając się szarym (oczywiste) pledem.

Jak to się stało, że godzinę później, w pocie czoła, będę walczył z żarówkami, wisząc u sufitu, udrażniał szlauchy i uszczelniał krany, a oszalała Madzia zniknie w zakamarkach domu, kontenerów, piwnic i śmietników, wydając bojowe odgłosy? Jak to się stało, że to doborowe małżeństwo stanie na granicy rozwodu w tę leniwą niedzielę?!

Do dziś nie wiem! Pamiętam jednak ostatni moment sielanki, tę błogą chwilę, kiedy to w oczach mojej żony tliła jeszcze się chęć słodkiego lenistwa i planowane Wielkie Nic. Szła chyba wtedy do kuchni, chcąc odstawić szarą (oczywiste) filiżankę po kawie, gdy nagle, przypadkiem, rzuciła spojrzenie w stronę ogrodu i widząc roślinkę jakąś, rosnącą w cieniu dębu, stwierdziła jej pochyłość, niemoc lekką, wiotkość łodygi. Gdybym mądrość miał dzisiejszą, byłbym odwrócił jej uwagę i zatrzymał nadciągające szaleństwo. Gdybym…Ale że tego nie uczyniłem, wypadki dnia potoczyły się jak kula śnieżna, czyli następująco: widząc łodyżkę, Madzia idzie do ogrodu, patrzy na nią, mówiąc, że ma sucho, po czym prosi, bym przyniósł konewkę, przynoszę, Madzia mówi, żebym ją, roślinkę, podlał, bo „popatrz, jak sucho ma”, i w ogóle dlaczego ja tego nie widzę. Podlewam, ona mówi, że nie tak, pytam, gdzie sitko, nie ma, więc niech zrobię tak, jakby było, czyli powoli. Robię to (oczywiste) źle, Madzia wtedy, że ona to zrobi, że „wszystko sama muszę jak zawsze”, ja przypominam, że mieliśmy plan nic nie robić i że właśnie chyba zaczynamy coś robić, ona już nie słucha, biegnie po szlauch, ciągnie go mozolnie, próbuję pomagać, ona na to: „Zostaw, zostaw, muszę wszystko sama”, podłącza, z boku tryska, bo są zagięcia, z którymi walczę, Madzia na końcu węża próbuje podlewać wątłym sziczkiem kolejne połacie klombów, bo „ledwo żyją, a ty tego nie widzisz!”. Następnie zauważa, że śmietnik „woła o pomstę do nieba, tak brudny” i go polewa, ja krzyczę, że „co ma być brudne jak nie śmietnik”, ale ona już nurkuje w kontenerze do zmieszanych, bo tam coś przywarło…Ja, spocony, przypominam sobie, że mieliśmy chyba spędzić milusińską niedzielę, ale mija mi, gdy widzę, jak żona szarpie teraz jakieś dechy, które leżą od lat koło domu (to ważne) i właśnie DZIŚ „swoją wilgocią zżerają elewację!”. I właściwie dziwi się, że nie słyszę w nocy, jak nam dom konsumują, a w ogóle „dlaczego świeczniki leżą w donicy z wodą i gniją, jak ty tego od wiosny nie zauważyłeś” i „czy ty w ogóle chodzisz naokoło domu!?”.

Biegnę więc naokoło domu, bo myślę, że tylko tak zatrzymam tę otchłań, i jak to zrobię, to w końcu spędzimy miłą niedzielę, ale przy donicach nie ma już mojej żony, za to słyszę jej krzyk z innego kierunku: „Żarówki! Miałeś dawno wkręcić!”.Biegnę więc tam, gdzie żarówki, biorę drabinę, wkręcam, bo przecież muszą być DZIŚ wkręcone, tak jak rośliny muszą być DZIŚ nawodnione, świeczniki DZIŚ wyłowione, kontenery DZIŚ odmoczone… I gdy wiszę u sufitu, walcząc z ledami, które nie współpracują ze ściemniaczem (nie chodzi o mnie), żona znika. A pół godziny później, gdy ja w pajęczynach czytam na drabinie instrukcję ściemniacza, żona schodzi z góry w pięknej sukience, w butach na obcasie i pyta: – To co, idziemy?

A potem, gdy już cali na biało jedziemy spędzić pozostały kawałek romantycznej niedzieli, usłyszę: –Nie waż się pisać o tym do „Zwierciadła”.

Szymon Majewski, dziennikarz, showman, wodzirej. Wpada w Szał w Radiu Zet, monologuje w Och-Teatrze, prowadził z Asią Kołaczkowską podcast „Mówi się”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE